Dziesięć po rzutach rożnych. Dziewięć po karnych. Kolejne dziewięć po rozegraniu rzutów wolnych. Siedem po wrzutach z autu. Do tego jeden z autu bramkowego. Szokujące 36 goli w sezonie Puszcza Niepołomice strzeliła po różnego rodzaju stałych fragmentach gry. Zamiast narzekać, że nie potrafi nic innego, warto zapytać, jak ona to właściwie robi, że ciągle działa?
W Polsce jeszcze tego nie odczuwamy, na razie wręcz cieszymy się, że czołówka ligi trochę nam znormalniała i kilka razy z rzędu podium okupuje bardzo podobne grono zespołów. Ale w światowym futbolu to narastający problem, który decydentów popycha do coraz różniejszych pomysłów. Chcą wprowadzać play-offy, chcą organizować Superligę, inaczej dzielić pieniądze. Wszystko po to, by z góry nie było wiadomo, kto wygra. Bo pole manewru w większości najsilniejszych lig robi się niewielkie. Niemcy, gdzie Bayern Monachium właśnie zdobył jedenaste mistrzostwo z rzędu, to ekstremum, lecz nie samotna wyspa. Kilka lat wcześniej Juventus wygrywał ligę przez bezprecedensowe dziewięć sezonów. We Francji PSG zgarnęło dziewięć z ostatnich jedenastu tytułów, a nawet w Anglii, uchodzącej do niedawna za synonim wyrównanej stawki, Manchester City był mistrzem pięć razy w ostatnich sześciu sezonach. Szczęście ma jedynie Hiszpania, gdzie w miarę równorzędnych pretendentów jest dwóch, a w porywach trzech. Ale i tam coraz rzadziej ktoś wdziera się przed Real i Barcelonę. Na ostatnich dziewiętnaście edycji La Liga, w siedemnastu ta dwójka kończyła na czele. Prawdziwa nieprzewidywalność jest dobrem coraz bardziej deficytowym. A to przecież ona, niepewność co do tego, jaki będzie wynik, jest sednem każdego sportu.
Jedna Puszcza nie zepsuje marki
Dlatego, choć może nie każdy to jeszcze czuje, wszyscy potrzebujemy, by raz na jakiś czas do Ekstraklasy awansowała Puszcza Niepołomice. Zdaję sobie sprawę, że z perspektywy marketingu ligi i budowania prestiżu Ekstraklasy jako produktu, pojawienie się w niej klubu z 17-tysięcznego miasteczka, który będzie miał prawdopodobnie najniższy budżet w stawce, na mecze przyciągał w granicach tysiąca kibiców, a po awansie i tak pewnie będzie musiał grać na za dużym dla siebie stadionie w Krakowie, nie brzmi jak beniaminek marzeń. Ale także po to mamy w lidze osiemnaście miejsc, by zaspokoić różne potrzeby.
Przyszły sezon przyniesie nam derby Poznania, Łodzi i Górnego Śląska. Przyniesie powrót wielkich firm jak ŁKS czy Ruch. Reprezentowane będzie pięć największych polskich miast. Obecność jednej Puszczy nie zepsuje marki ligi, a może dodać jej trochę kolorytu.
Cierpliwość i konsekwencja
Przede wszystkim patrzę jednak nie przez pryzmat tego, co wniesie do Ekstraklasy, a czym sobie zasłużyła na obecność w niej. Cechami, których tak bardzo w naszej piłce brakuje. Cierpliwością, bo trener Tomasz Tułacz pracuje tam dłużej niż Marek Papszun był w Rakowie Częstochowa, a w przeciwieństwie do niego nigdzie się (chyba) nie wybiera. Konsekwencją, bo Puszczę cechuje to samo dziś, co pięć lat temu. Obrała przed laty bardzo jasny sposób na przetrwanie na trudnym dla niej rynku I-ligowym i wyćwiczyła go do perfekcji. Najpierw wystarczyło to do pierwszego w historii utrzymania na zapleczu Ekstraklasy, później do ustabilizowania na nim pozycji, wreszcie do nieplanowanego awansu.
Puszcza nie wchodzi do ligi dlatego, że na stulecie istnienia nasprowadzała sobie zgraję emerytów, na których nie było jej stać. Setkę meczów na szczeblu Ekstraklasy z całej kadry przekroczyli tylko Rafał Boguski i Michał Koj, choć ten pierwszy odegrał w awansie tylko marginalną rolę. Pozostali to gracze, którzy albo nigdy nie grali w elicie, albo przewinęli się przez nią, ale nie zrobili wystarczająco, by w niej pozostać.
Zespół silniejszy niż suma jednostek
W Niepołomicach stworzyli jednak zespół silniejszy niż suma umiejętności jednostek, czym przypominali Raków Częstochowa. Piłkarsko to zresztą dość podobna historia. Największą gwiazdą beniaminka był jego sposób gry. Twarzą zespołu, jego trener. Puszcza długo bazowała na tym, że nie była traktowana dostatecznie poważnie. Że ci, którzy przyjeżdżali na mecze z nią, w niepołomickim otoczeniu czuli, że nie może ich spotkać nic złego. Ci, którzy oglądali często dość chaotyczne poczynania ofensywne, nie dostrzegali zagrożenia. I tego, co ten zespół robi naprawdę dobrze, powtarzalnie i konsekwentnie: gry bez piłki. Bronienia. Przesuwania. Brudzenia sobie rąk pracą defensywną. Okazało się, że w ten sposób można dojść bardzo daleko. Nawet do Ekstraklasy.
Marzenie zwykłych ludzi. Puszcza Niepołomice gra o Ekstraklasę
Inspiracja dla innych
Niektórzy esteci, zwłaszcza sympatyzujący z Wisłą Kraków, trzy razy pobitą w tym sezonie przez Puszczę, narzekali na antyfutbol prezentowany przez tę drużynę i podkreślali, że zachwycanie się nim świadczy o ubóstwie naszej kultury piłkarskiej. Uważam jednak zgoła przeciwnie. Istnienie zespołu do tego stopnia konsekwentnego i powtarzalnego nie zdarza się w polskich warunkach często. Zwykle zespół, który dobrze wykonuje stałe fragmenty gry, jest czytany przez rywali najpóźniej po kilku miesiącach, albo załamuje się, gdy odchodzi główny egzekutor, ewentualnie zdolny asystent trenera odpowiedzialny za zagrania ze stojącej piłki. Dawid Szulczek w Foot Trucku opowiadał natomiast, że skopiował do repertuaru trenerskiego różne warianty przygotowywane przez Puszczę, bo są tak dobre, że warto je wykorzystać.
To też daje do myślenia, że główny przedstawiciel młodej fali trenerów, która zna języki, czerpie inspiracje z całego świata i zwykle – przy wyłączonych kamerach i dyktafonach – nie mówi najpochlebniej o polskiej myśli szkoleniowej, publicznie przyznaje się do czerpania z trenera Puszczy Niepołomice. Ale jej stałe fragmenty gry naprawdę są jak zejścia Arjena Robbena z prawej strony na lewą nogę: każdy wie, że trzeba na to uważać, lecz mało kto umie się przed tym obronić.
Szukanie sposobu
Rozmawiając o stylu gry Puszczy, dotykamy odwiecznej dyskusji o sposobie, w jaki należy grać w piłkę. I czy faktycznie prawdą jest, że gdyby Bóg chciał, by w piłkę grało się w powietrzu, zasadziłby trawę na niebie. Wszystko w moim odczuciu zależy od tego, jakie dany zespół ma możliwości. Zaganiania wszystkich, nawet dobrych technicznie zespołów, do gry tak zachowawczej i minimalistycznej jak Polska na ostatnim mundialu, faktycznie trudno bronić, zwłaszcza jeśli powtarza się to w każdym miejscu pracy danego trenera. Jeśli jednak gra się z rywalami o znacznie większych umiejętnościach i możliwościach, szukanie wszelkich przewag albo przynajmniej sposobów na zniwelowanie deficytów, jest pożądane, a wręcz należy do obowiązków trenera.
Wysłanie zawodników na pewną porażkę, w imię realizowania własnych szkoleniowych idei, jest stawianiem się trenera ponad drużyną i klubem. A trenera zatrudnia się po to, by pomógł odnieść sukces. Nikt nie zarzucał Dawidowi, że nie pokonał Goliata na gołe pięści, tylko pomógł sobie sposobem.
Piłkarze, którzy uwierzyli
Kluczem do sukcesu jest, by piłkarze uwierzyli, że to dla nich jedyna droga. Problem następuje, gdy zawodnicy uważają, że stać ich na inną grę, trener zaś hamuje ich zapędy. Jeśli jednak idą zgodnie w tym samym kierunku, mają szansę stać się trudnym do złamania wojskiem.
Konsekwentna realizacja tego, co sobie założyli i doświadczanie tego, jak przynosi efekty, bywa nawet lepsza niż jakieś koronkowe akcje i efektowne dryblingi. Jeden wymęczony gol smakuje wtedy lepiej niż efektowne zwycięstwo pięcioma bramkami. Nie wierzę, że piłkarze Puszczy, tak grając, się męczą. Raczej żywią się emocjonalnie tym, jak męczą się z nimi ich rywale.
Rozwój w polskim Stoke
Jednocześnie jednak kilka sezonów „polskiego Stoke” w I lidze przyczyniło się już do tego, by kilku piłkarzy uczynić lepszymi. Gra w obronie, dyscyplina taktyczna, to atrybuty, które przydają się nawet najlepszym technikom. Wysłanie filigranowego i kreatywnego Michała Rakoczego na roczne wypożyczenie do Niepołomic wydało się kilka lat temu wyjątkową złośliwością ze strony Michała Probierza. Jeśli jednak dziś zawodnik Cracovii gra dojrzalej niż większość młodzieżowców i oprócz dobrej gry w ofensywie, jest zadziorny w odbiorze, to także dzięki szkole Tomasza Tułacza, którą odbierał zresztą w towarzystwie Karola Knapa, innego ciekawego młodzieżowca z poprzedniego sezonu.
W Niepołomicach ogrywali się Karol Niemczycki, szykujący się dziś do wyjazdu za granicę, Maksymilian Sitek, który w Stali Mielec Adama Majewskiego miał dobre momenty, czy Gabriel Kobylak, podstawowy bramkarz Radomiaka z poprzedniego sezonu. Z Puszczy do Ekstraklasy wypromował się Szymon Kobusiński, twardości nabierał Dawid Abramowicz. Nie tylko można tam więc dostać łokciem w twarz, ale i nauczyć się czegoś, co potem przyda się w karierze.
Równy sezon
Tegoroczny awans nie wziął się z przypadku, który czasem w barażach może się okazać decydującym czynnikiem. Niepołomiczanie zimowali na pozycji wicelidera, w trakcie całego sezonu tylko dwie kolejki, jeszcze zeszłego lata, spędzili poza strefą barażową, przez cztery serie gier przewodzili nawet całej stawce. Dopuszczali przeciwników do najmniej groźnych strzałów (średnio tylko 0,09 gola oczekiwanego na uderzenie rywali).
Wprawdzie z punktów oczekiwanych wynika, że mieli dużo szczęścia (aż o jedenaście „za dużo”), ale w bezpośrednich starciach w ciągu tygodnia ograli dwie być może najsilniejsze kadrowo drużyny w lidze, strzelając im na wyjazdach siedem goli. Trudno to uznać wyłącznie za fart. Zwłaszcza że w każdym z tych meczów Puszcza była groźniejsza, konkretniejsza pod bramką i wygrywała zasłużenie.
Królowie stałych fragmentów gry
Gracze Tułacza – swoją drogą trudno o mniej adekwatne nazwisko dla najdłużej pracującego w jednym miejscu trenera na szczeblu centralnym – weszli do ligi z najniższym średnim posiadaniem piłki (ledwie 42%) i w Ekstraklasie to pewnie się nie zmieni. Strzelili aż dziesięć goli po rzutach rożnych (najwięcej w lidze) i dziewięć po rzutach karnych (tylko Chrobry więcej). Dziewięć bramek zdobyli po rozegraniach rzutów wolnych, a siedem po wrzutach z autu (nie zawsze bezpośrednio po nich, Puszcza to mistrz kreowania zamieszania w polu karnym rywali i korzystania z powstałego chaosu). Jednego, w barażu z Wisłą, strzeliła też po aucie bramkowym, a w ogóle jej bramkarze zaliczyli w tym sezonie trzy asysty. Czy coś jeszcze w ogóle zostało? Tak, siedem bramek ze strzałów z dystansu.
Łącznie 36 (!) goli po różnego rodzaju stałego fragmentach gry, siedem goli zza szesnastki. Czyli raptem 13 z 56 trafień Puszczy w sezonie padło po jakichś mniej lub bardziej płynnych akcjach. Ale czas skończyć z deprecjonowaniem goli ze stałych fragmentów gry. Liczą się tak samo, jak inne. Są zgodne z zasadami. Zamiast pomstować, że Puszcza potrafi tylko ze stojącej piłki, lepiej się zastanowić, jak ona to robi, że ciągle, od lat, jej wychodzi. Sezon wcześniej Puszcza też miała najwięcej goli po rzutach rożnych w I lidze. Niby wszyscy wiedzą, że jest w tym groźna, jednak i tak jej wychodzi. A to znaczy, że musi to robić wyjątkowo dobrze.
Sensacje XXI wieku
Awans Puszczy to niewątpliwie jedna z największych sensacji w Ekstraklasie w XXI wieku. Można go porównać chyba jedynie z Polonią Bytom z pierwszej dekady stulecia i Wartą Poznań sprzed kilku lat. Podobnie jak tamte drużyny, niepołomiczanie już w momencie awansu stali się murowanym kandydatem do spadku w przyszłym roku. Wbrew pozorom jednak, z solidną defensywą i świetnymi stałymi fragmentami gry, mają całkiem solidną podstawę, by myśleć o punktowani w Ekstraklasie. Dość powiedzieć, że ani Polonia, ani Warta w pierwszych sezonach po awansie wcale nie spadły.
Kraków nie taki straszny
Nawet granie na wyjeździe, czyli w Krakowie, nie musi być wcale aż tak uciążliwe. Wprawdzie ciasne i wąskie własne boisko pewnie byłoby dodatkowym atutem beniaminka, ale fakt, że Puszcza jest kibicowsko neutralna i nikomu nie przeszkadza, może sprawić, że na jej mecze wybierze się od czasu do czasu jakaś grupa fanów nie tyle Puszczy, ile futbolu. Zresztą, w przypadku klubu z Niepołomic trudno mówić o wielkim wyjeździe do Krakowa. To miasta graniczne, żyjące w symbiozie, wielu mieszkańców miasteczka na co dzień pracuje w Krakowie, dokąd można dojechać nawet autobusem miejskim.
Wisła ma ze swojej bazy treningowej na stadion dalej, niż będzie miała Puszcza, Cracovia stacjonuje na co dzień niewiele bliżej. A wydaje się, że i stadionowi w Niepołomicach nie brakuje wcale aż tak wiele, by za jakiś czas, dzięki jakiejś prowizorycznej trybunie, spełnić ekstraklasowe wymogi. Puszcza może więc stać u progu naprawdę pięknej przygody. I jedyne, czego trzeba jej życzyć z okazji awansu, to by sukces jej nie zmienił. Niech zgotuje ekstraklasowym rywalom takie piekło, jakie od lat mieli z nią przeciwnicy w I lidze. Oni zresztą chyba najbardziej trzymali kciuki za jej awans. Dzięki temu odpadł im jeden z najmniej przyjaznych wyjazdów w sezonie.
CZYTAJ WIĘCEJ O PUSZCZY NIEPOŁOMICE:
- Niech żyje Puszcza Niepołomice!
- Marzenie zwykłych ludzi. Puszcza Niepołomice gra o Ekstraklasę
- Prezes Puszczy: – Nie możemy wystraszyć się naszego sukcesu
Fot. Newspix