Reklama

Trela: Bez dozy szczęścia nie da się wygrać Ligi Mistrzów. City znów się o tym przekonało

Michał Trela

Autor:Michał Trela

11 czerwca 2023, 09:57 • 8 min czytania 17 komentarzy

Bezsprzecznie najlepsza drużyna świata w końcu dopięła swego i można by to zbyć wzruszeniem ramionami. Ale na końcu nawet ona musi być wdzięczna, że wychowanek Interu, wypychany wcześniej na pięć wypożyczeń, nie pocelował kilka centymetrów niżej, a potem transferowy niewypał Chelsea nie zabrał jej triumfu. W futbolu da się kupić wszystko oprócz szczęścia. A bez jego dozy nawet kupienie wszystkiego to za mało. Manchester City znów się o tym przekonał. Tyle że tym razem był po lepszej stronie koła fortuny.

Trela: Bez dozy szczęścia nie da się wygrać Ligi Mistrzów. City znów się o tym przekonało

Teoretycznie zwycięstwo Manchesteru City w Lidze Mistrzów to rozstrzygnięcie bez historii. Zdecydowany faworyt, który już kilka razy był blisko i nigdy nie mógł dopiąć swego, w końcu to zrobił. Klub dysponujący nieograniczonym budżetem, po wydaniu kwot liczonych w miliardach, wreszcie zdobył tytuł. Najbardziej wpływowy trener XXI wieku, wyposażony w najlepszego napastnika nowego pokolenia i całą zgraję innych światowej klasy piłkarzy, nie mógł wiecznie przegrywać w Lidze Mistrzów. Zwłaszcza że wyrzucił już wcześniej z rozgrywek Bayern Monachium i Real Madryt, inne globalne superkluby.

Dla Interu sama obecność w finale była przebiciem wszelkich przedsezonowych marzeń. City było w podobnej sytuacji jak Niemcy podczas mundialu w 2014 roku. Najbardziej spektakularną rzecz zrobili w półfinale, rozbijając gospodarzy 7:1. Finał miał być tylko ukoronowaniem tego, co wydarzyło się rundę wcześniej. Ale bez postawienia ostatniego kroku, półfinałowy popis byłby tylko mało znaczącą ciekawostką.

Może być grafiką przedstawiającą tekst

SKŁAD INTERU W CENIE GREALISHA

W obu przypadkach skończyło się tak, jak wszyscy się spodziewali. Tym razem najważniejszy mecz światowego futbolu klubowego nie przyniósł nowych uniesień, które będzie się wspominać przez lata. Jedenastka kupiona za 631 milionów euro ograła tę zmontowaną za 118. Tak, Inter kupił cały finałowy wyjściowy skład za tyle, ile Manchester City zapłacił za samego Jacka Grealisha. Rozstrzygnięcie jest więc tak logiczne i przewidywalne, że można by tylko wzruszyć ramionami.

Reklama

DZIWNA ROZRYWKA MILIONÓW

Tak prosto rzeczywistość wygląda jednak tylko na powierzchni. Jeśli popatrzeć na mecz jako na coś więcej niż suchy wynik, mecz w Stambule był kolejnym potwierdzeniem, jak dziwnym, a przy tym trudnym sportem jest piłka nożna. W przerwie znajomy Anglik, oglądający ze stadionów dobrze ponad setkę spotkań rocznie, napisał do mnie, że to było chyba najnudniejsze 45 minut, jakie widział w tym roku. Cały, na co dzień bodźcowany ze wszystkich stron świat, na półtorej godziny wstrzymuje oddech, by oglądać jedną nieudaną akcję za drugą. Cały świat patrzy na Erlinga Haalanda, oczekując, że zrobi coś spektakularnego, jak robią w ważnych momentach superbohaterowie innych sportów. Norweg tymczasem dotyka przed przerwą piłkę tylko dziewięć razy. Oddaje wprawdzie jedyny celny strzał swojej drużyny, ale zasadniczo nie ma go w centrum wydarzeń. Dziesiątki tysięcy ludzi jadą na drugi koniec kontynentu, by oglądać, jak ich drużyna biega za piłką, przesuwając się synchronicznie od lewej do prawej i z powrotem, pilnując, by odległości między zawodnikami nie były zbyt duże, a druga ciągle rozgrywa od lewej do prawej i z powrotem, nie mogąc znaleźć przesmyku w obronie rywali. Jeśli się dobrze zastanowić, pomysłodawcy Superligi albo różni rewolucjoniści amerykańscy mają rację, że ten sport jest trochę dziwny, jak na najpopularniejszą globalną rozrywkę człowieka w XXI wieku.

PODBUDOWA POD PUNKT KULMINACYJNY

To w całej tej mozolnej podbudowie pod punkt kulminacyjny tkwi jednak sedno tej dyscypliny. Jej wyjątkowość. Zwycięskiego gola Rodriego można oczywiście podziwiać także, oglądając wyłącznie urywki najciekawszych sytuacji. Doceniać wysokie przejęcie piłki przez Ilkaya Guendogana, wprowadzenie jej w strefę obronną rywala przez Manuela Akanjiego, ściągnięcie obrońców w pole bramkowe i oczyszczenie Rodriemu linii szesnastego metra przez Haalanda, przytomną asystę Bernardo Silvy i mierzony strzał Rodriego. Jednak prawdziwe piękno tego momentu można docenić, dopiero gdy wcześniej widziało się te dziesiątki nieudanych akcji, w których Manchester próbował zrobić coś identycznego, ale żadna luka się nie pojawiała. Asysta drugiego stopnia Akanjiego była jak złamanie kodu do sejfu.

MECZ W PÓŁPRZESTRZENIACH

Mistrzowie Anglii od samego początku próbowali wygrać ten mecz w tzw. półprzestrzeniach i ostatecznie to zrobili. Ale wymagało to od nich sporych pokładów cierpliwości. Choć Inter bronił piątką w linii, co zwykle sprzyja pilnowaniu całej szerokości boiska, najważniejszym zadaniem, jakie postawił Simone Inzaghi przed zawodnikami, była obrona szerokości pola karnego. Ustawienie City nie jest typowe dla drużyn grających trójką stoperów, bo nie ma w nim ani jednego wahadłowego. Nikt nie ściga się zwykle wzdłuż linii bocznej z rywalami. Mimo że skrajnie ustawiony Jack Grealish starał się rozciągać mediolańską obronę, on też regularnie schodzi do środka, podobnie jak Bernardo Silva z drugiej strony. To zagęszczenia przed własnym polem karnym, gdzie gromadzili się świetni technicznie rozgrywający City, Inter miał prawo najbardziej się obawiać. Jego wahadłowi bronili więc wąsko, skrajne pasy boiska często odpuszczając, co dobrze widać po mapie kontaktów z piłką. Manchester City w okolicach 20. Metra napotykał ścianę:

Inter zwłaszcza z własnej lewej strony w okolicach pola karnego niemal nie dotykał piłki.

Reklama

Wymiary boiska układają się jednak tak, że pole karne stanowi niemal dwie trzecie całej jego szerokości. Nawet rozstawiona równomiernie piątka obrońców, odpuszczająca skrajne pasy i niedająca się rozciągnąć, miałaby między sobą ośmiometrowe przerwy. Dlatego kluczowe role w planie obronnym Interu mieli dwaj boczni środkowi pomocnicy, we Włoszech nazywani półskrzydłowymi. To Nicolo Barella i Hakan Calhanoglu mieli wypełniać przestrzenie między wahadłowymi a skrajnymi stoperami swojej drużyny. Stanowili ruchome bariery ochraniające miękkie podbrzusze drużyny. To właśnie w tym miejscu rozstrzygał się finał.

KLUCZOWE ROLE PÓŁSKRZYDŁOWYCH

Turek i Włoch na ogół dobrze wywiązywali się z obowiązków i to w dużej mierze przez nich City miało tyle problemów ze stwarzaniem sytuacji. Jedyną przed przerwą udało się stworzyć właśnie po wymanewrowaniu tej dwójki. Precyzyjna i szybka kombinacja Guendogana z Kevinem De Bruynem sprawiła, że Belg miał miejsce, by zagrać w pole karne do Haalanda. Jego celny strzał obronił jednak Onana. W ten sam sposób Inter ostatecznie stracił też gola. Ten jeden raz Calhanoglu nie przemieścił się odpowiednio szybko z prawej strony na lewą. Nie przesunął się na pozycję, którą trzymał cały mecz. Zostawił Akanjiemu połacie przestrzeni. A później już nie dało się zapobiec nieszczęściu. Futbol jest okrutny. Jeden taki pozornie nieznaczący moment dekoncentracji oddziela zwycięzców od przegranych.

Nawet jednak w dniu, w którym Manchesterowi City, po tylu europejskich niepowodzeniach, wreszcie się udało, było widać, dlaczego Liga Mistrzów to rozgrywki, w których najtrudniej zaplanować zwycięstwo. Ten mecz miał być formalnością. Rzeczywisty finał odbył się przecież kilka tygodni temu w dwóch odsłonach w Madrycie i w Manchesterze. Nie ma co czarować, że w Turcji spotkały się dwie w tym momencie najsilniejsze zespoły świata. W rozgrywkach toczonych systemem pucharowym kluczowe znaczenie ma drabinka. Inny jej układ mógłby sprawić, że Inter nawet nie zbliżyłby się do powtórzenia sukcesu sprzed trzynastu lat. Nawet jednak gdy role są już z góry rozpisane, trzeba później wyjść na boisko. A tam sprawy bardzo często się komplikują. Kto spodziewał się pokazu siły ekipy Guardioli, jakie miały miejsce we wszystkich poprzednich rundach (7:0 z Lipskiem, 3:0 z Bayernem, 4:0 z Realem), kto oczekiwał wygranej z orkiestrą, mógł być zawiedziony. Inter przegrał, ale na punkty. Nie dał się znokautować. Ustał wszystkie dwanaście rund. Co więcej, może sobie nawet pluć w brodę, że w ogóle przegrał.

WYKORZYSTANIE SZEROKOŚCI

Mediolańczycy, skupieni przez większość meczu na obronie i zachowywaniu odpowiednich odległości, zdawali sobie sprawę, że jeśli mają coś zrobić w grze ofensywnej, muszą działać szybko. Inaczej niż City, chcieli do tego wykorzystywać szerokość boiska. Gracze Interu dążyli do jak najszybszego przetransportowania piłki do przeciwległego wahadłowego, najczęściej Denzela Dumfriesa. O ile Bernardo Silva, oprócz ofensywnych zapędów, dobrze wywiązywał się z trzymania w ryzach Federico Di Marco, o tyle Grealish czasem nie nadążał za Holendrem, przez co przed Nerrazzurimi otwierały się nieliczne szanse.

Inter starał się też zawieszać ataki na królującym w powietrzu Edinie Dżeko – przed przerwą wygrał najwięcej pojedynków główkowych – i korzystać z okazji do wrzucenia piłki w pole karne choćby z autu. To w ten sposób do strzału głową przed przerwą doszedł Lautaro Martinez. Do momentu utraty gola, najgroźniejsze szanse Inter zawdzięczał jednak rywalom. Niepewny z piłką przy nodze był Ederson, przez co raz Barella mógł spróbować strzału z kilkudziesięciu metrów na pustą bramkę. W drugiej połowie Brazylijczyk nie zrozumiał się z Akanjim, przez co bezpańską piłkę przejął Martinez, ale miał zbyt ostry kąt, by skierować piłkę do bramki. Widząc ofensywną bezradność Interu, można było przypuszczać, że gol Rodriego zamyka sprawę.

OFENSYWNE PRZEBUDZENIE

Znów jednak byłoby to wszystko zbyt proste jak na futbol. Ledwie jedną akcję później Inter pokazał, że jednak potrafi być groźny. Di Marco najpierw trafił w poprzeczkę, a następnie w Romelu Lukaku, zagradzającego mu drogę do bramki. Pierwszy strzał lewego wahadłowego wyceniono na 0,29 gola oczekiwanego, drugi na 0,54. W jednej akcji następującej po golu Inter wykreował dwie lepsze sytuacje bramkowe niż City przez wcześniejszą godzinę. W samej końcówce z kolei Robin Gosens wygrał na dalszym słupku jeden z takich pojedynków, którymi zachwycał przez lata w Atalancie, gdy był jednym z najlepszych ofensywnych wahadłowych w Europie. Zgraną przez niego piłkę Lukaku miał wystawioną na tacy. Z 48% prawdopodobieństwem takie sytuacje kończą się golem. Przez 90 minut finału nikt nie miał równie dobrej okazji. Belg zawiódł, ale z przekroju całego meczu, co jest paradoksem przy takim sposobie gry, to Inter wypracował lepsze szanse. O ile wynik nie jest żadnym zaskoczeniem, o tyle chyba mało kto przewidziałby przed meczem, że xg po spotkaniu wyniesie 0,99 dla Manchesteru City przy 2,07 dla Interu.

NIEZBĘDNA DOZA SZCZĘŚCIA

Kupienie klubu przez szejków, zatrudnienie czołowego trenera świata i wpompowanie w drużynę ponad miliarda funtów przyniosło więc wreszcie upragniony skutek. Ale gdyby wychowanek Interu, wypychany przez lata na wypożyczenia do Ascoli, Empoli, Sionu, Parmy i Hellasu pocelował kilka centymetrów niżej, a potem na drodze nie stanąłby mu transferowy niewypał Chelsea, znów mogłoby się nie udać. W tym dziwnym sporcie można kupić wszystko oprócz szczęścia. A bez jego dozy nie da się wygrać Ligi Mistrzów. Nawet jeśli jest się bezsprzecznie najlepszą drużyną świata.

Czytaj więcej o finale Ligi Mistrzów:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Liga Mistrzów

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

17 komentarzy

Loading...