Reklama

Rudzki: Klub, który w herbie powinien mieć łzy. Leicester City – upadki ze szczytu bolą najbardziej

Przemysław Rudzki

Autor:Przemysław Rudzki

30 maja 2023, 17:39 • 6 min czytania 19 komentarzy

Ile goli w Championship strzeli Jamie Vardy? Kto wpadłby na sam pomysł postawienia takiego pytania przed rozpoczęciem minionego sezonu Premier League, nawet w formie żartu? Jak to się stało, że klub z solidnymi fundamentami, zbudowanymi na bazie mistrzostwa Anglii zdobytego siedem lat temu, mający mocną kadrę, zdolnego menedżera i świetną infrastrukturę, skończył tak żałośnie?

Rudzki: Klub, który w herbie powinien mieć łzy. Leicester City – upadki ze szczytu bolą najbardziej

Najpierw były łzy radości. Leicester City, trzykrotny wówczas spadkowicz z Premier League, wracał do elity z przytupem. Dla kibiców, którzy nie zdążyli jeszcze wymazać z pamięci nie tak dawnego wcale pobytu w League One, była to pełnia szczęścia. Inwestycje nowych właścicieli z Azji przyniosły dość szybki efekt, a porządnie wykonana przez Nigela Pearsona praca tylko dopełniła całości. Sezon 2013-14 okazał się kluczowym w najnowszej historii klubu. Otworzył furtkę do tego, co wkrótce miało się wydarzyć.

Może być grafiką przedstawiającą tekst

Najdłuższy pobyt w najważniejszej klasie rozgrywkowej w Anglii Lisy odnotowały w latach 1957-69. Tamtych 12 sezonów w First Division gruntowało pozycję klubu i do takich czasów chcieli nawiązać Marcin Wasilewski i jego kumple. W postaci Pearsona znaleźli odpowiedniego przewodnika. Faceta obdarzonego poczuciem humoru i charyzmą. Szefa i kumpla w jednym.

W maju 2015 roku ponownie pojawiły się łzy, po raz kolejny szczęścia. Beniaminek z King Power Stadium, dzięki znakomitej grze wiosną, zdołał uratować dla miasta Premier League. Wielka ucieczka zakończyła się sukcesem, a całe Leicester nauczyło się wymowy nazwiska Srivaddhanaprabha – tajskiego właściciela Lisów, który zapragnął zbudować sportową potęgę i zaprzeczyć stereotypom bezdusznych, niemających pojęcia o piłce bossów z zagranicznym kapitałem. Udało mu się to.

Reklama

Rok temu przed stadionem Leicester City stanął pomnik pana Vichaia (to krótsza, łatwiejsza wersja, przy której nikt nie połamie sobie języka, jego imię). Oczywiście jest on dowodem wdzięczności za mistrzostwo, za Ligę Mistrzów, za wszystkie wzruszenia, za możliwość oglądania świetnych piłkarzy. Jednak postawiono go zdecydowanie przedwcześnie – by uczcić w ten sposób tragicznie zmarłego człowieka. Łzy smutku popłynęły, gdy helikopter z właścicielem na pokładzie runął na ziemię w okolicach stadionu w październiku 2018 roku.

Wszędzie łzy, ten klub powinien mieć je w herbie. Parę pewnie polało się wtedy, gdy zwolniono z pracy Pearsona, zaraz po utrzymaniu, bo utrzymać niestety nie potrafił w ryzach swojego syna, gdy ten nawywijał na tajskim zgrupowaniu klubu. Jednak wkrótce łzy smutku i tęsknoty zastąpiły dużo słodsze, gdy następca Anglika, Claudio Ranieri, dał kibicom pierwszy w historii tytuł mistrzowski.

Płakali fani Lisów po odejściu takich tuzów jak Riyad Mahrez i N’Golo Kante, a teraz znów nadszedł czas na wyjęcie chusteczek, tyle że powód był zupełnie inny. Po dziewięciu sezonach w Premier League klub spadł. Z marzeń o Champions League, szturmowanej tak intensywnie przez Brendana Rodgersa, została liga Championship.

Od kiedy najwyższa klasa rozgrywkowa w Anglii nazywa się Premier League, tylko jeden mistrz zaznał goryczy degradacji. To Blackburn Rovers, którego tytuł był równie sensacyjny w 1995 roku, jak ten dla Leicester w 2016.

Na pożegnanie Lisy, pod wodzą spadkowicza-recydywisty Deana Smitha, który przed rokiem spuścił Norwich City, pokonały West Ham United. To była ich druga ligowa wygrana od lutego. Z wielkich planów zostały drzazgi. Zdymisjonowany Rodgers mógł oglądać ten mecz już tylko w roli widza i zastanawiać się, czy uratowałby sytuację, gdyby tylko mu na to pozwolono.

Przystępując do starcia z Młotami, gospodarze nie mieli już niczego w swoich rękach. Gol dla Evertonu na Goodison Park rozwiewał wszelkie wątpliwości, trudno jednak uznać, że los został przesądzony w tamto niedzielne popołudnie. Piłkarze Leicester City ciężko harowali na to, by spaść.

Reklama

22 porażki w całym sezonie, najwięcej obok innego zdegradowanego zespołu, Southampton, to wyrzut sumienia wszystkich części struktury klubu, który w poprzednich sezonach zerkał zdecydowanie w górę. Przecież pięć ostatnich kampanii ligowych to pozycja w pierwszej dziesiątce, w tym dwa ataki na Top 4, zakończone fiaskiem na ostatniej prostej. W Leicester wszyscy marzyli o Lidze Mistrzów, o spadku nie pomyślałby absolutnie nikt.

Czwarta degradacja w historii klubu z najwyższego szczebla sprawia, że Lisy stają się w tej dziedzinie czołówką w kraju. Norwich, o którym wspominałem wyżej, zleciało sześciokrotnie, West Bromwich Albion – pięć razy. Jednak sam spadek, choć boli, może być suchym faktem statystyczno-historycznym, a może być również opowieścią o heroicznym boju. Tego ostatniego nie było, w żadnym wymiarze, na żadnym etapie. Zamknięty sezon Premier League to po prostu historyjka o drużynie, która na chwilę, tuż przed mundialem, obudziła się ze snu i w pięciu kolejkach zdobyła 40 procent całego dorobku punktowego z tego sezonu.

Choć ktoś mógłby powiedzieć, że o końcowym niepowodzeniu zdecydowało lato 2022 roku i niewielkie fundusze przeznaczone na transfery, tak naprawdę kadra Lisów to wyrównana grupa, złożona z doświadczonych graczy. Ryan Bertrand wygrał Ligę Mistrzów z Chelsea, Harvey Barnes to już ligowy wyjadacz, a z Leicester przeszedł naprawdę długą drogę. Jonny Evans jest doświadczonym obrońcą, a Vardy – napastnikiem. Kelechi Iheanacho miewał dni, w których ratował z opresji Manchester City. James Maddison to jeden z najbardziej rozchwytywanych pomocników w kraju i do niedawna zastanawiano się, kogo powinien kupić Pep Guardiola na Etihad: jego czy Jacka Grealisha. Wilfred Ndidi, Ricardo, Caglar Soyuncu, Youri Tielemans – te nazwiska zna dobrze każdy kibic angielskiej ligi. Nie można stwierdzić, że wszystko co złe zaczęło się w Leicester od odejścia Kaspera Schmeichela. To spore nadużycie.

Dwa lata temu Rodgers i jego drużyna zdobyli Puchar Anglii. Wszystko zdawało się podążać we właściwym kierunku. Były menedżer Celticu Glasgow i Liverpoolu jawił się jako najrozsądniejszy z kandydatów do tego, by Lisy miały w lidze pozycję drużyny co roku bijącej się o najwyższe cele.
Teorie na temat katastrofy są dwie. Jedna z nich mówi o tym, że Rodgers zaczął mieć zbyt bliskie relacje z piłkarzami, przez co stracił w ich oczach jako przewodnik, samiec alfa. Druga jednak głosi coś przeciwnego – latem ubiegłego roku menedżer z Irlandii Północnej poprosił przełożonych o możliwość przebudowania składu. Jak poinformował portal BBC, wyjeżdżał na wakacje, będąc przekonanym, że kilku zawodników nie zastanie po powrocie, ale tak się nie stało.

Top, czyli syn zmarłego tragicznie właściciela klubu, zmagał się ze sprawami dużo trudniejszymi niż futbol. Rodzinny biznes ucierpiał w trakcie pandemii, to przecież sklepy wolnocłowe, a jak sprzedawać w nich towar, skoro nie latały samoloty? Mniejsze zyski (lub też ich całkowity brak przez pewien okres) odbiły się na kondycji klubu. I oczywiście na polityce transferowej.

Pieniądze to zresztą ciekawa kwestia związana z samym Rodgersem. Najprawdopodobniej Leicester zwolniłoby go wcześniej, jednak długo zwlekano z decyzją, ze względu na konieczność wypłacenia sporego odszkodowania, a w zasadzie odprawy. Ostatecznie zdymisjonowano jednak Rodgersa, ale na King Power Stadium nie było planu B, nie przyszli ani Jesse Marsch, ani Graham Potter, zaczęła się panika. Sięgnięto pod Deana Smitha. Reszta jest historią.

Przed klubem, który wzbudzał w ostatnich latach tak wiele emocji z zupełnie różnych powodów, ciekawy czas. Na pewno mocnej przebudowy. Kontrakty kończą się aż siedmiu zawodnikom. Struktura płac diametralnie się zmieni. Wątpliwe, by taki Maddison pozostał na King Power Stadium. Zarobki wielu graczy spadną o połowę.

Z Premier League spada jeden z najlepiej opłacanych składów, w kwestii zarówno pobieranych tygodniówek jak i wartości rynkowej samych piłkarzy, bardzo droga jedenastka, najdroższa spośród tych spoza Big 6. Trzeba to poukładać na nowo, zrobić twardy reset. Na razie łzy muszą wyschnąć. Kto wie, może za rok Leicester znów zapłacze ze szczęścia?

PRZEMEK RUDZKI (CANAL+, KANAŁ SPORTOWY)

Czytaj więcej o Premier League:

Fot. Newspix

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Nowe fakty o Marcelo. „Miał problemy praktycznie z każdym”

Patryk Stec
4
Nowe fakty o Marcelo. „Miał problemy praktycznie z każdym”

Anglia

Hiszpania

Nowe fakty o Marcelo. „Miał problemy praktycznie z każdym”

Patryk Stec
4
Nowe fakty o Marcelo. „Miał problemy praktycznie z każdym”

Komentarze

19 komentarzy

Loading...