Najpierw był problemem dla ekstraklasowiczów w Pucharze Polski. Następnie zaczął być kamieniem w bucie solidnych średniaków ligowych. A teraz zaczął się coraz mocniej rozpychać łokciami wśród czołówki. Czego tak naprawdę liga może zazdrościć Rakowowi?
Według raportu Deloitte za sezon 2021/22 Raków był w środku stawki – na siódmym miejscu z przychodami rzędu 38 mln złotych. Za Cracovią czy Zagłębiem Lubin, również za Lechią Gdańsk oraz Pogonią Szczecin. Ale już w raporcie za sezon poprzedni Raków ustępuje przychodami jedynie Legii oraz Lechowi. Choć nadal to liga różnych prędkości w kwestii finansów – Legia przez sezon pucharowy wygenerowała przychody rzędu 155 mln złotych, Lech bez pucharów miał przychody w wysokości 79 milionów. A później mieliśmy pięć klubów z przychodami między 40 a 50 milionów złotych – kolejno Raków, Pogoń, Wisła Kraków, Lechia oraz Górnik.
Przypuszczalnie teraz Raków nadal będzie w TOP3 ligi pod względem przychodów, aczkolwiek musimy poczekać na raporty Deloitte, by precyzyjniej określić możliwości częstochowian. Można jedynie podejrzewać, że Raków odłączył się od peletonu 40-milionowców i jest bliżej przychodów, które generuje chociażby Legia, bo Lech pewnie przekroczy z grubą nadwyżką granicę 100 mln złotych przychodu z uwagi na puchary i wysoką sprzedaż wychowanków.
Możliwości finansowe – obiekt zazdrości
Jasnym jest, że swoje możliwości finansowe Raków zawdzięcza Michałowi Świerczewskiemu. W 2022 roku Forbes szacował majątek właściciela X-Komu na 1,674 mld złotych i plasował go na 38. miejscu wśród najbogatszych Polaków. Rok później był już niżej – na 78. miejscu z majątkiem o wartości 1,012 mld złotych. Możemy chwalić mistrzów Polski za innowacyjność w zarządzaniu klubem sportowym, możemy doceniać konsekwencje w działaniu i sukcesywne unikanie największych grzechów polskich klubów.
Ale nie uciekniemy od tego, że Raków może być mocny, bo mocny jest jego właściciel. To absolutny fundament i podstawa tego, dlaczego częstochowianie mogli wprosić się w tym sezonie przed Legię, Lecha czy Pogoń.
Zapytaliśmy zatem ludzi polskiej piłki o to, czego zazdroszczą Rakowowi. Oto odpowiedzi.
- Wojciech Pertkiewicz (prezes Jagiellonii Białystok): Czego Jagiellonia może zazdrościć Rakowowi? Pieniędzy. Sprawa jest prosta – budżet daje możliwości.
- Jacek Klimek (prezes Stali Mielec): Finansów. Nie mamy takich możliwości finansowych. Chciałbym mieć podobny komfort w planowaniu budżetu i operowaniu nim, co w Rakowie. To daje naprawdę duży spokój.
- Bartłomiej Farjaszewski (właściciel Warty Poznań): Pomysłu… Nie, pomysłu nie, bo mamy swój. W naszej sytuacji wielu klubom zazdrościmy stadionu, ale oni też mają swoje problemy. Mając na uwadze zdrowy, ambitny i jakościowo zbieżny kierunek myślenia, to myślę, że Warcie brakuje transferu zawodnika z klubu za kilka milionów euro. Raków już taki transfer ma w postaci Kamila Piątkowskiego. Zazdroszczę tego, że taki transfer wyraźnie przyspieszyłby rozwój klubu.
- Piotr Burlikowski (dyrektor sportowy Zagłębia Lubin): Konsekwencji. Konsekwencji. I jeszcze raz, bardzo wyraźnie – konsekwencji. W działaniu, w planie, w koncepcji.
- Paweł Golański (dyrektor sportowy Korony Kielce): Budżetu. Wiadomo, że fajnie byłoby zarabiać organicznie poprzez transfery wychodzące i promocje swoich piłkarzy, ale nie oszukujmy się – bardzo zamożny właściciel robi różnicę. W przypadku Rakowi mówi o właścicielu, który od lat wykłada pieniądze, robi to szczodrze, jest zaangażowany w klub. To otwiera wiele możliwości. Czyli trzeba skopiować Michała Świerczewskiego.
Hasłem, które pojawia się w kilku wypowiedziach, są finanse oraz bogaty właściciel. W przypadku Rakowa to tożsamy temat. Z perspektywy ligowych średniaków i klubów prywatnych bez potężnego inwestora za sobą – trudno byłoby nie zazdrościć Rakowowi. Klub miejski zawsze w obliczu tarapatów może wyciągnąć rękę do prezydenta miasta i wychrypieć „daj pan z cztery bańki”. Choć wiadomo, że i w tym kontekście istnieją limity dokapitalizowania oraz wydatków określonych ładną formułką „nagrody za promocję miasta”. Rozkładać ręce mogą też właściciele prywatni, którzy po prostu nie dysponują takimi funduszami, jakich dorobił się Świerczewski.
Natomiast zawsze jest pytanie, które pozwala wątpić w to, czy aby na pewno tylko majątek właściciela determinuje to, jakie możliwości ma klub. Weźmy taką Cracovię. Janusz Filipiak według Forbesa ma majątek przekraczający pół miliarda złotych. „Pasy” jednak za Filipiaka nigdy nie zbliżyły się nawet do mistrzostwa kraju. W ostatniej dekadzie „Pasy” dwukrotnie zagrały w pucharach, zdobyły Puchar oraz Superpuchar Polski. Z kolei Raków w ciągu ostatnich trzech lat: został mistrzem, dwukrotnie wicemistrzem do tego dwukrotnie zdobywał krajowy puchar oraz dwukrotnie superpuchar.
Czy zatem możemy stwierdzić, że powodem takiej różnicy w sukcesach jest tylko to, że Filipiak ma mniej pieniędzy od Świerczewskiego? No nie, byłoby to stwierdzenie kuriozalne.
Dlatego pewnie obiektem zazdrości ligowców może być to, o czym mówi Burlikowski. Konsekwencja w działaniu. Gdy Marek Papszun obejmował Raków, to w Ekstraklasie grało Podbeskidzie, grał też Ruch Chorzów oraz Termalica Bruk-Bet. Trener Wisły Kraków był Dariusz Wdowczyk, Legię prowadził Stanisław Czerczesow. Gwiazdami ligi byli Nemanja Nikolić, Airam Cabrera czy Deniss Rakels. Dwucyfrówkę w barwach Wisły Kraków strzelał jeszcze Pawel Brożek. Od tego czasu w lidze czy – nawet szerzej – w całej polskiej piłce sporo się zmieniło.
Ale w Rakowie nie zmienił się od tego czasu trener. I oczywiście wokół odejścia Marka Papszuna powstało mnóstwo tekstów o tym, dlaczego odchodzi oraz o tym, gdzie pójdzie. Ale trudno nie dostrzec tego, co przez te siedem lat się wydarzyło w Częstochowie. I trzeba przyznać, że Raków robił krok po kroku naprzód. Oraz realizował kolejne punkty z nakreślonego przez Świerczewskiego planu pięcioletniego. Szerzej o tym, dlaczego Raków robi to dobrze, pisał Przemysław Michalak w swoim tekście dwa lata temu:
Jednym z elementów tego charakteru Papszuna jest brak sentymentów przy podejmowaniu decyzji kadrowych. Gdy po przejęciu sterów w drużynie, zawiódł się na weteranach w II lidze, od razu zrobił rewolucję kadrową. Gdy uzyskano awans do Ekstraklasy, nie popełnił błędu wielu innych beniaminków i nikogo nie trzymał w szatni za zasługi. A niektórzy mieli je spore, że wspomnimy o Rafale Figlu czy Łukaszu Górze. Zwłaszcza rozstanie z tym pierwszym było dla niektórych wręcz szokujące, ale bądźmy szczerzy – dalsze losy jego i pozostałych pokazują, że selekcja Papszuna okazała się właściwa. Do bólu chłodna, ale prawidłowa.
Wspominamy w nagłówku o dobrze rozumianej bezwzględności, ponieważ dotyczy ona wyłącznie kwestii sportowych. Nie chodzi o to, że Raków zostawia na aucie kontuzjowanego piłkarza albo próbuje kogoś orżnąć na pieniądze. Zawodnicy, którzy wywalczyli awans byli nagradzani comiesięcznymi przelewami bez opóźnień i otrzymali na koniec zasłużone premie, ale potem zaczynał się nowy rozdział, w którym już nie dla wszystkich było miejsce. Jeżeli ktoś nie nadąża za zwiększającymi się wymaganiami, musi z tego pociągu wysiąść. Interes zespołu zawsze będzie ponad interesem jednostki i sentymentami. Taka jest cena rozwoju i nie każdy odnajdzie się w takich okolicznościach.
A czego Raków może zazdrościć lidze?
Oczywiście ten medal ma też drugą stronę. Dziś bardzo łatwo chwalić Raków – znaki klepią się same, komplementy z automatu wyskakują z ust ekspertów. Ale trudno nie odnieść wrażenia, że gdzieś tam nad głowami ludzi w Częstochowie widnieje szklany sufit.
A pod postacią tego sufitu kryje się rzecz jasna infrastruktura.
Według raportu Deloitte w sezonie 2021/22 Raków miał frekwencję gorszą od dziewięciu klubów Ekstraklasy. Nie przekroczył bariery 100 tysięcy widzów przez cały sezon – nawet uwzględniając tu mecze Pucharu Polski czy eliminacji do europejskich pucharów. Legia w poprzednim sezonie zarobiła na dniu meczowym ponad 36 milionów złotych. Lech zarobił ponad 19 milionów. A Raków… zaledwie 3,6 miliona. Dzień meczowy w przypadku Rakowa pokrywa zaledwie 7,6% całościowych przychodów klubu (mówimy wciąż o danych za sezon 2021/22).
36 milionów Legii oraz 3,6 miliona Rakowa. Dziesięciokrotna przebitka. Przy obecnym kursie to jakieś 7 milionów euro, czyli – przykładowo – sprzedaż Michała Skórasia. Albo bardzo dobry sezon w Lidze Konferencji Europy. Ponad 30 milionów złotych to też roczne przychody Zagłębia Lubin czy Śląska Wrocław. To dwukrotność przychodów Stali Mielec.
Słowem – mówimy o ogromnej połaci do zagospodarowania. Oczywiście pamiętamy, że niedawno premier Mateusz Morawiecki zapowiedział dofinansowanie z budżetu państwa obiektu dla Rakowa, ale ani nie wiadomo kiedy i czy ten stadion zostanie wybudowani, ani nie wiadomo kiedy to się stanie. Póki co „Medaliki” muszą radzić sobie z tym, co mają.
Jeszcze osobną sprawą są kwestie kibicowskie. Czy Raków jest w stanie ściągać na mecze po kilkanaście tysięcy ludzi? Jaki jest sufit tego projektu pod względem frekwencji? Przecież jasnym jest, że sama liczba krzesełek na stadionie nie sprawi, że frekwencja zwiększy się bez rozrostu bazy kibicowskiej Rakowa.
I tutaj przed częstochowianami sporo pracy. Liga może zazdrości Rakowowi bogatego właściciela, planowania, realizacji planów, dobrego skautingu, struktur organizacyjno-sportowych. Ale Michał Świerczewski nie będzie dosypywał pieniędzy do klubowej kasy w nieskończoność, a widzimy, ze ta luka finansowa wywołana małym stadionem jest wyraźna w relacji do Lecha czy Legii.
Infrastruktura jest zatem oczywistą odpowiedzią na pytanie „czego Raków może zazdrościć innym ligowcom?”. Ale jest też inny czynnik, którego Raków póki co nie ma. A jest nim doświadczenie pucharowe.
Bogusław Leśnodorski jeszcze za czasów Legii mówił, że „gra co trzy-cztery dni to inna dyscyplina sportu”. W ostatniej dekadzie właśnie tylko Legia oraz Lech były drużynami, które grały w fazie grupowej europejskich pucharów. I to też – co wynikało z naszej analizy – te drużyny najbardziej minimalizowały efekt „pucharowego pocałunku śmierci”. Inaczej mówiąc: doświadczenie zbierane przez klub sprawiało, że na przestrzeni kilku sezonów te zespoły najmniej odczuwały na sobie skutek gry co trzy-cztery dni.
Raków tego doświadczenia jeszcze nie ma, a przecież celuje w to, by grać w fazie grupowej europejskiego pucharu. Dawid Szwarga podkreślał niedawno, że to doświadczenie jakieś jest, bo przecież „Medaliki” ostatnio miały dwa podejścia pod eliminacje. Natomiast to trochę tak, jakby po przebiegnięciu czterech biegów dziesięciokilometrowych rzucać się na maraton. Obniżenie skuteczności punktowania w Ekstraklasie przy jednoczesnej grze w Europie jest czymś, czego prawdopodobnie Raków nie uniknie podczas zbierania tego doświadczenia.
Najciekawszy sezon Rakowa przed nami?
Właśnie ta ambicja skoku na Europę oraz relatywnie łatwa ścieżka dla mistrza Polski nawet w Lidze Konferencji Europy sprawia, że przyszły sezon częstochowian może być ich najciekawszym sezonem w najnowszej historii. Jasne, pasjonująca jest ich dotychczasowa droga, ale teraz sprawa staja się jeszcze bardziej intrygująca.
Do tego przecież nie można zapominać o tym, że następuje zmiana kapitana tego statku. Marka Papszuna zastąpi Dawid Szwarga i już z tego względu projekt Michała Świerczewskiego będzie musiał nieco zmienić swój kształt. Znaków zapytania jest mnóstwo. Tropy myli też sam Świerczewski, który najpierw mówi, że Raków na transfery wyda maksymalnie 500 tysięcy euro, a już teraz plotkuje się o tym, że więcej wyda na samego Dawida Drachala z Miedzi Legnica.
Liga zazdrości Rakowowi możliwości, ale może to i czas najwyższy, by zaczęła się inspirować sposobem i wykorzystaniem swojego potencjału? Paweł Golański w żartach mówi, że trzeba Michała Świerczewskiego skopiować. Nie da się skopiować jeden do jednego pomysłu Rakowa. Ale czy nie stać nas na to, by ligowi średniacy stali się inkubatorem piłkarskich start-upów?
WIĘCEJ O RAKOWIE:
- Oficjalnie: Łukasz Zwoliński zawodnikiem Rakowa
- Papszun: – Jestem zawiedziony, że Arsenić nie został nominowany do obrońcy sezonu
- Petrasek: Moja sytuacja kontraktowa się zmieniła. Decyzja na początku czerwca [WYWIAD]
Fot. Newspix