W relacji Lucasa Ocamposa i Sevilli uczucie pojawiło się szybko, jednak z miesiąca na miesiąc gasło. Ale gdy doszło do rozwodu, obie strony szybko za sobą zatęskniły. I dobrze. Dziś Argentyńczyk, nazwany przez „El Mundo” piłkarskim Frankensteinem, „specjalistą od podnoszenia drużyn z kolan”, spróbuje wprowadzić Andaluzyjczyków do finału Ligi Europy.
Lucas Ocampos grał w najgorszym w historii River Plate. Był zawodnikiem drugoligowego AS Monaco. Bronił barw przeżywającego największy kryzys w XXI wieku AC Milan. Krótko mówiąc – łatwo mu nie było. I choć w Sevilli na chwilę odkleił od siebie łatkę piłkarza przyciągającego problemy, to w kolejny dołek wpakował się, gdy chciał pomóc i klubowi, i sobie. Hiszpanom zależało na cięciu kosztów, będący w kryzysie sportowiec pragnął pojechać na mundial, więc gdy latem pojawiła się oferta z Ajaksu, obie strony uznały, że to dobry moment na powiedzenie: – „Dziękuję za wszystko, do widzenia”. Czas pokazał, że rozwód był konieczny, ale tylko po to, by obie strony zrozumiały, jak bardzo im na sobie zależy.
Obiecywano złote góry, wyszła katastrofa
– W Amsterdamie działy się rzeczy, o których kiedyś opowiem – przekonywał Ocampos. Zamienił hiszpańskie ciepło na holenderski chłód. Rolę gwiazdy na piąte koło u wozu. Pierwsza oferta Ajaksu (20 milionów euro) była tak dobra, że rada nadzorcza holenderskiego klubu zablokowała – jej zdaniem, nieopłacalny – transfer. Zamiast niego, było wypożyczenie, które nie zadowoliło nikogo. Alfred Schreuder, szkoleniowiec ekipy ze stolicy, dał Lucasowi rozegrać ledwie 114 minut, a potem zesłał go do pracy z rezerwami. – Gdybym dostał dziesięć szans i je zmarnował, okej. Ale zagrałem dosłownie jeden mecz w jedenastce. Na bank nie chodziło wyłącznie o kwestie sportowe – narzekał Argentyńczyk, który w Amsterdamie zmarnował szansę wyjazdu na mundial. – Obiecywano mi złote góry, a to, co mogło pójść źle, poszło jeszcze gorzej – rozkłada ręce 28-latek.
W Holandii Ocampos zmagał się z ostracyzmem. W Hiszpanii czekała na niego rodzina, będący w budowie dom oraz znajdująca się w kryzysie drużyna. Gdy pojawiła się opcja powrotu, nikt się nie wahał. Jorge Sampaoli dał pomocnikowi duże minuty, a ten wrócił do wielkiej formy już za kadencji José Luisa Mendilibara, którego filozofia idealnie pasuje do piłkarza. Bezpośredni, ofensywny futbol, oparty o akcje skrzydłami – to woda na młyn dla Ocamposa, który w Andaluzji odnalazł swoje miejsce na ziemi.
Wielkie kluby, małe momenty
Swego czasu, wydawało się, że piłkarz urodzony w Quilmes (stamtąd pochodzą też np. bracia Diego i Gabriel Milito czy Kun Agüero) wpakował się do dobrze znanego argentyńskim zawodnikom labiryntu złych decyzji i pecha. W „El Mundo” określano go sportowcem będącym w rozkroku między dwoma światami – cudów i okładek oraz pustych trybun, niekończących się wstępnych rund europejskich pucharów oraz widma powrotu z podkulonym ogonem do ojczyzny.
W profesjonalnym futbolu Lucas zadebiutował, mając szesnaście lat. Dostał szansę tylko dlatego, że River Plate, tuż po pierwszym (i jak do tej pory ostatnim) spadku do drugiej ligi, sprzedawało gwiazdy i było zmuszone stawiać na młodzież. Po roku Ocampos musiał odejść, bo zespół nie mógł pozwolić sobie na odrzucenie 18 milionów euro od drugoligowego Monaco. Ekipa z Księstwa szybko awansowała, a Argentyńczyk był ważnym piłkarzem drużyny zdobywającej wicemistrzostwo Francji, ale nie miał szans w rywalizacji z gwiazdami ściąganymi przez Dmitrija Rybołowlewa.
Od tego momentu zaczął się zjazd, a 10-krotny reprezentant Albicelestes był jak uczeń jadący na opinii. Łatka dużego talentu pozwoliła mu grać w wielkich klubach w ich małych momentach. Bronił barw Genoi, ale też dwóch zdobywców Pucharu Europy – Olympique Marsylia oraz AC Milan. Wydawało się, że jest na dobrej drodze do powrotu do ojczyzny, ale o jego umiejętnościach przypomniał sobie Monchi, który – jak sam przyznawał – pracując w Romie zakochał się w talencie Ocamposa.
Czas refleksji
– W Sewilli odzyskałem radość z gry w piłkę. Miałem mnóstwo kumpli, wszyscy mówili w moim języku, piliśmy mate, w domu był spokój, córki dorastały… Było cudownie – przekonywał zawodnik. Na Ramon Sanchez Pizjuan Lucas stał się supergwiazdą. W przerwanym przez pandemię sezonie był jednym z najlepszych piłkarzy na świecie, czego dowodziły 34 gole, 15 asyst i zdobyta w Kolonii Liga Europy.
Piękny sen szybko się skończył. Argentyńczyka łączono z największymi klubami w Europie, ale ani Bayern, ani Real nie wyłożyły oczekiwanych w Andaluzji 80 milionów euro. W drugim sezonie w LaLiga pomocnik obniżył loty, a do tego w lutym 2021 roku doznał poważnej kontuzji, po której nie umiał się podnieść. Nie dość, że rekonwalescencja trwała w nieskończoność, to jeszcze Lopeteguiemu nie podobały się fochy strojone przez Argentyńczyka. Silny charakter, żądza wygrywania i wielka pasja do gry, które generalnie są atutami Ocamposa, akurat wówczas przerodziły się w jego wadę.
W piłce często jest tak, że kluczowe do odniesienia sukcesu są nie tylko umiejętności, ale też mitologizowana atmosfera. Transfer do Ajaksu mógł być dla Lucasa powrotem do argentyńskiego labiryntu, a okazał się czasem refleksji. Po powrocie na Pizjuan został przyjęty jak król. Gra praktycznie w każdym meczu. Strzelił pięć goli i miał jedną asystę. Z będącymi w równie wysokiej formie Bryanem Gilem, Erikiem Lamelą czy Youssefem En-Nesyrim tworzy jedną z najgroźniejszych linii ataku w LaLiga i znów gra tak, jak nas do tego przyzwyczaił, będąc motorem napędowym „nowej” Sevilli.
Piekło w Sewilli
Swego czasu, w „El Mundo” Ocamposa określano mianem piłkarza z XXII wieku, z czasów post-tiki-takicznych. Chodzi tu o niesamowitą wydolność Argentyńczyka, który potrafił minimalizować swoje sportowe niedoskonałości poprzez harówkę. Jego styl opiera się nie na technice, a na szybkości i nieustannym nękaniu rywala. W pressingu jest bestią, podobnie zresztą jak i w wykorzystywaniu wolnych przestrzeni. Zazwyczaj gra na prawej stronie, ale jest graczem na tyle wszechstronnym, że rola na boisku nie ma dla niego większego znaczenia. To żołnierz, który spełni żądania swojego trenera. A że filozofia jego obecnego szkoleniowca, Mendilibara, idealnie do Lucasa pasuje, to nie dziwi, iż w mediach zawodnik apeluje, by Sevilla podpisała z Baskiem nowy kontrakt.
Czy 63-latek pozostanie na Ramon Sanchez Pizjuan, okaże się dopiero po sezonie. – Zanim zwiążę się z kimś na długo, wolę go poznać – przekonywał Mendilibar. Efekty jego pracy są spektakularne. Dość powiedzieć, że dwa miesiące temu, 19 marca, Andaluzyjczycy przegrywali z Getafe (0:2) i mieli dwa oczka przewagi nad strefą spadkową. Dziś, walczą o siódme miejsce w ligowej tabeli. Za kadencji 63-latka, Sevilla jest najlepiej punktującym zespołem w LaLiga, a dziś stanie przed szansą na awans do finału Ligi Europy.
Teoretycznie, faworytem pozostaje Juventus, jednak Los Nervionenses pokazali, że niestraszny im żaden rywal. Remisy na Old Trafford czy Allianz Stadium dały piłkarzom Mendilibara ogromny zastrzyk pewności siebie, podobnie zresztą jak i lanie Manchesteru United na Pizjuan. Dziś, atmosfera na stadionie w Sewilli ma być jeszcze gorętsza, niż przy okazji ćwierćfinału, gdy wydawało się, że arena zaraz eksploduje. Obiekt ma się zmienić w piekło. Na meczu z Czerwonymi Diabłami, wszyscy kibice byli ubrani na biało. Teraz, mają założyć czerwone koszulki i nie tylko gorąco dopingować, ale jeszcze zgotować piłkarzom królewskie przywitanie w drodze na stadion. Kilka tygodni temu takie obrazki były nie do pomyślenia. Sam Monchi przyznawał, że był gotowy spisać sezon na straty, ale dziś okazuje się, że andaluzyjski klub może zakończyć go w sposób, którego jeszcze kilka tygodni temu nikt nie zakładał nawet w najśmielszych snach.
JAKUB KRĘCIDŁO
Czytaj więcej LaLiga:
- Kręcidło: Nepotyzm i kolesiostwo rządzą też w Barcelonie. Specjaliści opuszczają klub przyjaciół
- Od ucieczki znad przepaści po finał Pucharu Króla. Współczesna historia Osasuny
- Kręcidło: Siła prostego przekazu. Jak Mendilibar odmienił Sevillę?
Fot. Newspix