José Luis Mendilibar prowadził Sevillę w pięciu meczach, ale zespół gra tak, jakby Bask zarządzał nim od pięciu lat. W najgorszym sezonie w XXI wieku Andaluzyjczycy mieli skupiać się na walce o utrzymanie w LaLiga, jednak niespodziewanie tytuł w Lidze Europy mają na wyciągnięcie ręki. A to wszystko dzięki prostocie.
Kiedy José Luis Mendilibar obejmował Sevillę, zapowiedział, że jego drużyna nie będzie „ani gorsza, ani lepsza, a po prostu inna” od tej Jorge Sampaolego. Dotrzymał słowa. Jakże inny jest to zespół i jakże inne budzi emocje. – Jorge zdołał zanudzić piłkarzy, to było szaleństwo. Jesteśmy superszczęśliwi z Mendilibarem – przyznał prezes José Castro. Trzy zwycięstwa, dwa remisy, awans do półfinału Ligi Europy i powrót wiary w to, że niemożliwe nie istnieje. To bilans miesiąca pracy z 62-latkiem. Miesiąca, którego efekty przebiły wszelkie oczekiwania.
Mendilibar jak Ted Lasso: „BELIEVE”
Kilkanaście dni temu przygotowałem sylwetkę Mendilibara, w której napisałem, że ten sezon Sevilla spisała już na straty. Odpadła z Copa del Rey. W LaLiga długo walczyła o utrzymanie. Pożegnała się z Ligą Mistrzów, a w Lidze Europy ślizgała się w starciach ze średnimi rywalami. Jej rywalizację z Manchesterem United zapowiadano jako pojedynek gołego tyłka z batem, szczególnie, że doświadczenie trenera-weterana w Europie ograniczało się do odpadnięcia z Athletikiem w pierwszej rundzie Pucharu Intertoto z rumuńskim Cluj w 2005 roku.
Nikt na Ramón Sánchez Pizjuán nie spodziewał się pozytywnego finiszu rozgrywek, jakichkolwiek dobrych emocji. Zawodnicy wyglądali na przybitych, kibice zwiesili głowy, a szefowie głowili się nad rozplanowaniem budżetu na rok bez europejskich pucharów. I wtedy pojawił się Mendilibar, z charakterystyczną dla siebie prostotą i bezpośredniością. Nadspodziewanie szybko przekonał do siebie piłkarzy, w czym pomogły rewelacyjne – względem oczekiwań – wyniki. Zwycięstwo z Cádizem (2:0). Pechowy remis z Celtą (2:2). Niesamowicie szczęśliwe 2:2 na Old Trafford. Wygrana z Valencią (2:0). I czwartkowe lanie Manchesteru United (3:0) w zdecydowanie najlepszym meczu w tym sezonie, przy atmosferze nawiązującej do czasów największych sukcesów na Pizjuán. Cud, po którym dyrektor sportowy Monchi mógł zalać się łzami szczęścia.
– Jak mogłem spodziewać się czegoś takiego? – pytał dziennikarzy Mendilibar. Nikt tego nie oczekiwał, szczególnie, że United nie sprostały ani Barcelona, ani Real Betis, ani Real Sociedad. Trener wpoił piłkarzom, że przegrywa tylko ten, kto nie walczy. – Do moich zawodników mam tylko jedną prośbę: by dalej wierzyli. Wierzyli. Wierzyli. I by trwali w wierze w to, że odniesiemy sukces – powtarzał na konferencji prasowej, być może trochę w stylu serialowego Teda Lasso, który na drzwiach do szatni rozwiesił wielki napis: „BELIEVE” („Uwierzcie”). Podobnie jak filmowy odpowiednik, Bask, teoretycznie, też nie pasuje do drużyny takiej jak Sevilla. Przed objęciem jednego z największych hiszpańskich klubów spuścił z LaLiga Eibar i Deportivo Alavés. Telefon od zdesperowanych działaczy z Andaluzji, szukających następcy Sampaolego, który pomógłby im w brudnej walce o utrzymanie, był dla 62-latka zaskoczeniem. Ale nie mógł odrzucić takiej szansy. Porzucił plany przygotowań do emerytury i zajął się tym, co robi najlepiej: trenowaniem.
Cel: nie komplikować
Na każdym kroku, Mendilibar podkreśla, że jego pierwszym celem jest maksymalne upraszczanie gry. – Prosty futbol to najlepszy futbol – twierdzi. Dla zawodników Sevilli, zmęczonych poszukiwaniem kwadratury koła przez Sampaolego, 62-latek okazał się idealnym wyborem. – Nie proszę piłkarzy o żadne dziwne rzeczy. Nie komplikuję prostych rzeczy. Dla jednych, taki szkoleniowiec to żart. Innym się z takim świetnie pracuje. Ja jestem już stary. Kiedyś trenowałem w okręgówce, dziś jestem w półfinale Ligi Europy, ale zawsze miałem te same fundamenty. Prostota to klucz do sukcesu – podkreśla.
Jeśli przyłożymy lupę do Sevilli Sampaolego i tej Mendilibara, zobaczymy dwie różne ekipy. W jednej rządził wizjoner, w drugiej konserwatysta. Jeden próbował za wszelką cenę wprowadzić swoją filozofię i od nowa uczyć piłkarzy gry w piłkę nożną, drugi skupia się na maksymalizowaniu atutów zespołu. Argentyńczykowi zależało na tym, aby jego drużyna prezentowała piękny styl, oparty na wymianie setek podań czy podejmowaniu dużego ryzyka przy wyprowadzaniu piłki. Ze słownika wyrzucono pojęcia takie jak „laga” czy „wybij na oślep”. Bezpośrednią grę zastąpił tzw. fútbol champagne. Kiedyś Hiszpanie określali w ten sposób kluby prezentujące cudowny styl. Dziś ta fraza często pojawia się przy „hitowych”, topornych meczach, a takich Sevilla Sampaolego rozegrała masę.
Baskijski futbol
Mendilibar wrócił do fundamentów, do prostego, baskijskiego stylu, kojarzącego nam się bardziej z Premier League niż LaLiga, który w przeszłości z powodzeniem stosowali inni trenerzy z północy – Unai Emery czy Julen Lopetegui. Weteran zrezygnował z systemu z trójką stoperów, na który – mimo braku dobrych środkowych obrońców – usilnie stawiał Sampaoli. Andaluzyjczycy znów grają czwórką z tyłu, a defensorzy mają jedno, proste zadanie: nie bawić się. – Ryzyko jest dobre, ale wyłącznie pod bramką rywala – przekonuje 62-latek. Najwięcej wybić piłki z własnej strefy obronnej w tym sezonie piłkarze Sevilli mieli właśnie za kadencji nowego szkoleniowca, który podczas meczu z Manchesterem United regularnie podpowiadał Loïcowi Badé, by nie cackał się z futbolówką. W każdym z trzech ligowych występów, bramkarze wykonywali ponad 70 proc. podań na dystans co najmniej 35 metrów. To nie zdarzyło się w żadnym ze spotkań za rządów Julena Lopeteguiego czy Sampaolego.
José Luis uważa, że posiadanie piłki jest przereklamowane. W porównaniu z poprzednikiem, Sevilla ma średnie posiadanie futbolówki o 11 punktów procentowych niższe. Bask chce, by jego zespół grał bezpośrednio i by stosował bardzo wysoki pressing. Dwa gole w starciu z Manchesterem United zaczęły się od odbiorów na połowie rywala. – Takie sukcesy wzmacniają wiarę w ideę – twierdzi szkoleniowiec, którego drużyny są znane z tego, iż latają od pola karnego do pola karnego. Nigdy wcześniej w tym sezonie Sevilla nie miała tak niskiego procentu celnych podań jak za kadencji Mendilibara, ale też nie miała tak dobrych rezultatów. – Muszę przekonać zawodników do zapieprzania. Dośrodkowanie może skończyć się golem, ale też stratą. I wtedy trzeba lecieć pod własną bramkę. A po odbiorze, z powrotem – opowiada. Plan gry Los Nervionenses nie jest skomplikowany. Szybko wyprowadzić piłkę z własnej strefy obronnej, dostarczyć ją na skrzydło i dośrodkować w poszukiwaniu będącego w formie Youssefa En-Nesyriego. – Im częściej będziemy w polu karnym rywala, tym lepiej – przekonuje 62-latek.
Puchar Sevilli
Jego słowa brzmią jak banały, ale futbol – w gruncie rzeczy – jest banalnym sportem, w którym po murawie biega 22 piłkarzy, a w Lidze Europy zawsze wygrywa Sevilla. To brzmi nierealnie, ale Andaluzyjczycy wygrali 30 z ostatnich 32 dwumeczów w tych rozgrywkach. – Spokojnie, jeszcze niczego nie osiągnęliśmy – Mendilibar tonuje nastroje, ale i on czuje, że ma ogromną szansę, by zapisać się w historii klubu. Teraz, Los Nervionenses czeka starcie z Juventusem. Faworytem, teoretycznie, będzie drużyna z Włoch, ale historia znów będzie wspierać Hiszpanów, którzy do tej pory sześć razy grali w półfinałach i za każdym razem sięgali po puchar. Choć jeszcze kilka tygodni temu wydawało się to niemożliwe, siódme w historii trofeum – i, w konsekwencji, awans do Ligi Mistrzów – zawodnicy Sevilli mają na wyciągnięcie ręki.
WIĘCEJ TEKSTÓW JAKUBA KRĘCIDŁO: