Mediolan jest dumny. Od końca XIX wieku sam siebie nazywa „moralną stolicą” Włoch. Milanese kochają podkreślać w jak ważnym, wielkim i pięknym mieście żyją. Jasne, wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale przecież i tak wszyscy wolą dotrzeć nimi do najważniejszej metropolii Lombardii. Bez dyskusji. Tak, Mediolan jest dumny z wielu powodów, a ostatnio znów również za sprawą calcio. Co prawda po dwóch latach scudetto opuszcza San Siro, ale za to jeden z miejscowych klubów wystąpi w finale Ligi Mistrzów. Dzisiaj pierwsze starcie Interu z Milanem.
W Italii rywalizację Nerazzurrich z Rossonerimi nazywa się Derby della Madonnina, co stanowi nawiązanie do pomnika Maryi Dziewicy z dachu monumentalnej, gotyckiej katedry Il Duomo, jednego z symboli Mediolanu. Sam Leonardo da Vinci chciał przyłożyć rękę do powstania tego kościoła i to tak mocno, że zgodził się wykonać cholernie czasochłonny drewniany model jednej z kopuł za marne 53 liry. Tak, tak, nawet pod koniec XV wieku było to tyle, co nic. A i tak z projektu mistrza nie skorzystano…
Co prawda Mediolan od zawsze patrzy w przyszłość, ale jakoś wielkości da Vinciego nie dostrzegł. Może zerkał aż za daleko poza horyzont? Zresztą nieważne. Ważne, że później dalej łypał w przód i pokazywał reszcie kraju, jak trzeba żyć. Ot, choćby droga A8 z Varese do Mediolanu. Ukończona w 1924 roku była pierwszą dwujezdniową autostradą na świecie, północni Włosi wyprzedzili Anglików czy Niemców. Kilometry asfaltu były odpowiedzią regionu na zarzuty, że Italia na początku XX wieku zmierzała donikąd. Milanese mówili: „Basta! Kroczymy ku przyszłości i właśnie jej wypatrujemy”.
Mediolan to stolica regionu, mody, architektury, sztuki, przemysłu i „moralna” Włoch (choć przede wszystkim sam siebie tak nazywa). Bywała też calcio i to nie tylko lokalnego, lecz także europejskiego. Bywała, bo w drugiej dekadzie XXI wieku nawet u siebie nie rządziła, aż na początku trzeciej nastąpił powrót do przeszłości. Inter i Milan znowu stali się wielcy.
Złote czasy i kryzys
– W tym momencie Mediolan jest największym piłkarskim miastem w Europie i prawdopodobnie również na świecie – powiedział Andrij Szewczenko przy okazji ćwierćfinałowych derbów w Lidze Mistrzów w 2005 roku.
Mógł dodać, że znowu, bo przecież lata 60. to dominacja stolicy Lombardii – w dziesięciu finałach rozgrywanych między 1960 a 1969 rokiem po dwa razy triumfowali zawodnicy Interu oraz Milanu i jeszcze raz ci pierwsi wystąpili w finale (polegli z Celtikiem). Boom gospodarczy zbiegł się z sukcesami na boisku i tak jak portfele właścicieli fabryk Alfa Romeo, Innocenti, Pirelli czy Zanussi wypełniały się milionami lirów, tak gabloty Nerazzurrich i Rossonerich zapełniały się trofeami.
Później na przełomie lat 80. i 90. rządził sam Milan (trzy wygrane), następnie w pierwszej dekadzie XXI wieku sąsiedzi robili to wspólnie (dwa zwycięstwa Rossonerich, jedno Interu).
Aż nadszedł kryzys, jakiego stolica Lombardii nie widziała.
W latach 2014-18 ani jeden przedstawiciel Mediolanu nie zakwalifikował się do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Co więcej, między 2013 a 2019 rokiem ani Inter, ani Milan nie były wystarczająco dobre, by zmieścić się na ligowym podium. Sześć sezonów z rzędu – takiego czegoś nie doświadczono w stolicy Lombardii od powstania Serie A w 1929 roku. Można się było wyzłośliwiać, że w sumie Nerazzurri i Rossoneri ciągle mogli chodzić z wysoko podniesionymi głowami, ale już nie z powodu dumy, jak w XX wieku i pierwszej dekadzie XXI, a by w ogóle zorientować się, kto jest akurat drugi czy trzeci. Bo że Juventus pierwszy to musieli się przyzwyczaić…
Jedyne miasto w Europie, które wypuściło w świat dwóch triumfatorów Ligi Mistrzów, zbierało cięgi na swoim podwórku.
Odrodzony Inter
Pociąg z trudem wtoczył się na stację, kilkudziesięciu młodziutkich mężczyzn, który ledwo co przekroczyli granicę między dzieciństwiem a dorosłością, wylało się na peron. Co prawda większość już miała żony, ale to były inne czasy, wtedy szybciej zakładano rodziny. Z perspektywy czasu wygląda to tak, jakby za wszelką cenę próbowano nacieszyć się życiem przed zbliżającą się I Wojną Światową…
Tych kilkudziesięciu młodych mężczyzn w wagonie rżnęło w karty i zajadało kanapki z salami. Przyjechali do szwajcarskiej wsi Chiasso z Mediolanu, by zagrać mecz piłkarski. Był 1908 roku. Przyciągnęli na stadion plus minus dwa tysiące miejscowych, którzy zapłacili w sumie koło 400 franków. Grano po 25 minut, a Milan pokonał Inter 2:1. To spotkanie towarzyskie było pierwszymi derbami, choć są historycy, którzy nie uwzględniają go w bilansie.
– Wszyscy wiedzą, że powstaliśmy z podziału wewnątrz Milanu, czyli tak naprawdę… powstaliśmy z niczego – żartował w latach 60. Giuseppe Prisco, prawnik Interu.
W 1908 roku w restauracji „Orologio” 44 Włochów i Szwajcarów zdecydowało się odejść z Milanu i powołać do życia nowy zespół – Inter. Powód? Bunt wobec dyskryminacji obcokrajowców.
Dzisiaj odbędą się 236. Derby della Madonnina, z czego piąte w Lidze Mistrzów. Jeszcze cztery, może nawet trzy lata temu nikt by nie uwierzył, że dojdzie do nich w tych rozgrywkach. A na początku sezonu mało kto dawałby wiarę, że w półfinale. Przecież władze Interu zakładali w budżecie, że zespół zajmie trzecie miejsce w grupie – za Bayernem Monachium oraz Barceloną – i w związku z tym trafi do Ligi Europy.
Nerazzurri zaczęli się odradzać za Luciano Spallettiego (awans do Champions League z czwartego miejsca), ostatecznie zmartwychwstali za Antonio Conte i zdobyli scudetto po jedenastu latach przerwy, ale w międzyczasie kłopoty finansowe właściciela wstrzymały rozwój. Simone Inzaghi zastąpił Conte i musiał radzić sobie w nowych warunkach. Oczywiście nie kupował piłkarzy w sklepie „Wszystko po pięć złotych”, natomiast miał do wydania znacznie mniej – jak wyliczyły miejscowe media za Conte wyłożono na transfery 275 milionów euro, za Inzaghiego – 100.
Inzaghi nie zdołał obronić scudetto w poprzednim sezonie, a w tym już przynajmniej trzykrotnie był bliziutko zwolnienia, ale koniec końców zawsze stawał na nogi. W tym momencie Nerazzurri są w prawdopodobnie najlepszym momencie rozgrywek – odnieśli sześć zwycięstw z rzędu, pokonując Lazio, Romę i Juventus, co dało im miejsce w TOP 4 i finale Coppa Italia.
Co się stało? Przede wszystkim odzyskali skuteczność. Między 26. a 30. kolejką Serie Ą ekipa z Mediolanu zdobyła punkt na piętnaście możliwych, ale… wcale nie zaprezentowała się źle przeciwko Spezii, Fiorentinie, Monzie czy Salernitanie. Tak naprawdę kreowała na potęgę, tyle że pod bramką przeciwników… Cóż, można było odnieść wrażenie, że zawodnicy Inzaghiego nie są w stanie trafić w drzwi, by nie zahaczyć o framugę. W tych czterech meczach wykreowali współczynnik goli oczekiwanych na poziomie 16,5, a zdobyli… trzy bramki.
A w następnych czterech kolejkach z xG 8,2 strzelili 14 goli. Efekt – dwanaście punktów zdobytych na możliwych dwanaście. Nawet Romelu Lukaku zaczął trafiać z gry, co wydawało się już nieosiągalne.
Milan bez upadków w Lidze Mistrzów
Milan z piekła wyprowadził Stefano Pioli. Najpierw było wicemistrzostwo, potem scudetto, które Paolo Maldini – kiedyś piłkarz, dzisiaj dyrektor techniczny, żywa legenda – określił jako „dzieło sztuki”. Jakimś cudem bez prawego skrzydła (trzech zawodników występujących na tej pozycji zebrało mniej goli i asyst niż sam Rafael Leao, biegający po lewej flance) i ofensywnego pomocnika (Brahim Diaz w grudniu ostatni raz zdobył bramkę lub zaliczył ostatnie podanie) Rossoneri okazali się najlepsi w Italii.
Ale nie można oszukiwać przeznaczenia w nieskończoność. Dramatyczne letnie mercato (w zasadzie wyłącznie Tommaso Pobegę i Malicka Thiawa można rozpatrywać jako wzmocnienia) w połączeniu z rywalizacją w europejskich pucharach odbiły się na Serie A. Obecnie Rossoneri tracą dwa punkty do czwartej pozycji, ostatniej gwarantującej awans do fazy grupowej Champions League.
– W Lidze Mistrzów nie mieliśmy wzlotów i upadków. Mamy za sobą wspaniały marsz. Chcemy pokonać kolejny stopień, aby dojść do samego końca – zapowiada Pioli.
Dzisiaj koło południa ma zapaść decyzja w sprawie gry Leao, najlepszego piłkarza ubiegłego sezonu ligi włoskiej. Portugalczyk musiał zejść już w pierwszej połowie potyczki z Lazio, ale brak lidera nie przeszkodził Rossonerim w rozegraniu jednego z najlepszych meczów w ostatnich tygodniach i tym samym zachowaniu szans na czołową czwórkę.
W trwających rozgrywkach Inter mierzył się z Milanem trzykrotnie – w lidze raz wygrali ci pierwsi 1:0, raz drudzy – 3:2, a w Superpucharze zdecydowanie lepsi okazali się Nerazzurri 3:0.
Jakim wynikiem nie skończy się dwumecz w Lidze Mistrzów, Mediolan znowu będzie miał przedstawiciela w finale. I ponownie może być dumny z calcio.
WIĘCEJ O SERIE A:
- Sztuka wojny Gasperiniego. Według jego pomysłów gra ćwierć Serie A
- Sztuka przetrwania wg Interu. Nerazzurri w finale Coppa Italia
- Awans albo śmierć. Inzaghi znowu gra o posadę
foto. Newspix