Są takie mecze, po których żałujemy, że się skończyły. Bardzo często takie widowiska przydarzają się w Lidze Mistrzów, ale ostatnio siedliskiem fantastycznych widowisk stała się Premier League. I dziś na St. James’s Park dostaliśmy tego potwierdzenie. W końcu jakże mogło być inaczej, skoro na boisku zobaczyliśmy chyba dwie największe rewelacje tego sezonu. Drużyny ze ścisłej czołówki, które odradzają się po latach niepowodzeń. Górą był Arsenal, ale Newcastle również nie ma się czego wstydzić.
Od początku można się było spodziewać, że w ten niedzielny wieczór na boisku będzie się paliło. Drużyny Eddiego Howe’a i Mikela Artety prezentują wyjątkowo atrakcyjny futbol i zachwycają oko każdego postronnego kibica. Tworzą całą masę okazji bramkowych, grają dynamicznie, na pełnej intensywności.
Oba zespoły są w nieco innych miejscach, bo Arsenal wciąż walczy o mistrzostwo, a Newcastle nie może być jeszcze pewne awansu do Ligi Mistrzów. Jednak w ostatnim czasie to Kanonierzy wpadli w dołek. Wygrali co prawda ostatnio z Chelsea, ale akurat z drużyną Franka Lamparda wygrywają wszyscy po kolei. Wcześniej mieli jednak serię czterech meczów bez zwycięstwa, która poważnie skomplikowała ich sytuację w walce z City. Sroki z kolei były na fali wznoszącej, po trzech zwycięstwach z rzędu, w których zdobyły w sumie aż 13 bramek.
W teorii lekkiego faworyta można było upatrywać w Newcastle, ale Arsenal pokazał, że wcale nie zrezygnował z mistrzowskich ambicji, pomimo niedawnej straty pozycji lidera.
Newcastle United – Arsenal 0:2. Solidny występ Kiwiora
Już od pierwszych minut niedzielnego spotkania widać było, że będzie na co popatrzeć. Akcja toczyła się od bramki do bramki, obie drużyny ewidentnie próbowały jak najszybciej wyjść na prowadzenie, żeby zdobyć przewagę psychologiczną. Jednak wydaje się, że nieco bardziej zależało na tym gospodarzom. To oni byli nastawieni bojowo, wszystkie piłki posyłali jak najszybciej do przodu, aby wykorzystać wysoko ustawioną obronę rywali.
To wzbudzało obawy szczególnie wśród polskiej publiczności, ponieważ od pierwszej minuty w drużynie Mikela Artety ponownie wyszedł Jakub Kiwior. Nie było tu zaskoczenia, bo Polak wyszedł już w podstawowym składzie wygranym spotkaniu z Chelsea i zagrał całkiem nieźle. The Blues to jednak w tym sezonie zupełnie inna półka niż Newcastle. Ciężar dzisiejszego zadania był więc znacznie większy, ale nasz kadrowicz wykonał je w całkiem niezłym stylu. Nie był to może występ wybitny, bo w kilku sytuacjach Kiwior mógł zachować się lepiej, ale raczej można stwierdzić, że stanął na wysokości zadania.
A mogło być zupełnie inaczej, bo zawodnicy Newcastle naprawdę mocno naciskali od pierwszej minuty i już na samym początku spotkania trafili Kiwiora w rękę w polu karnym. Sędzia bez zawahania wskazał na jedenasty metr i wydawało się już, że Polak po raz kolejny będzie musiał się zmierzyć z ogromnym pechem. Interweniowali jednak sędziowie VAR, którzy mieli wątpliwości co do tego, czy gospodarzom należy się rzut karny. Sędzia Chris Kavanagh był zmuszony sam podbiec do monitora, na którym zauważył, że to zagranie ręką nie było przekroczeniem przepisów, więc zmienił swoją decyzję. Dźwięk upadającego kamienia z serca Jakuba Kiwiora było słychać aż w Warszawie.
Newcastle United – Arsenal 0:2. Pokaz siły ofensywnej
Tak, jak wspominaliśmy, od pierwszych minut mieliśmy raczej do czynienia z wyraźną przewaga Newcastle, ale żaden z ofensywnych zawodników gospodarzy nie potrafił pokonać Aarona Ramsdale’a. Nawałnica pod polem karnym Arsenalu trwała jakiś kwadrans, St. James’s Park było niezwykle groźne. Gwizdy przy każdym kontakcie gości z piłką były ogłuszające, ale wtedy do akcji wkroczył Martin Odegaard. Norweg wykorzystał gapiostwo rywali, miał sporo miejsca przed polem karnym, więc postanowił uderzyć precyzyjnie po ziemi. Nawet tak wybitny bramkarz jak Nick Pope nie miał szans w tej sytuacji.
Od tego momentu sytuacja zupełnie się zmieniła. Stadion nieco ucichł, Newcastle się uspokoiło, a Arsenal chciał iść za ciosem. Kibice uruchomili się dopiero w drugiej połowie, ponieważ podopieczni Howe’a znów mocno zaczęli. Obili kilka razy słupki i poprzeczkę, ale nadal byli bezradni. Na murawie zrobiło się też gorąco przez coraz częstsze spięcia pomiędzy zawodnikami. Co chwilę mieliśmy do czynieni z jakąś szarpaniną, ale na szczęście pięści nie poszły w ruch, jak przy okazji pewnego meczu na Narodowym.
Arsenal nie potrafił dobić rywala, więc ten dobił się sam. Na kwadrans przed końcem fantastyczną akcję Martinellego wykończył… Fabian Schar. Szwajcar nieszczęśliwie przeciął dośrodkowanie Brazylijczyka i pokonał Pope’a. Od tego momentu widać było, że gospodarze stracili motywację i faktycznie nie zdołali już nawet złapać kontaktu.
Kanonierzy udowodnili, że ostatnie zwycięstwo z Chelsea nie wynikało tylko ze słabości rywala. Podopieczni Mikela Artety wbrew pozorom nie wyglądają jeszcze, jakby poddali się w walce o mistrzostwo, więc wszystko może się wydarzyć.
Nie wszystko zależy od nich, ale przecież City musi w końcu przegrać mecz, szczególnie że gra jeszcze w Lidze Mistrzów.
Newcastle United – Arsenal 0:2 (0:1)
Odegaard 14′, Schar (sam.) 72′
Czytaj więcej o Premier League:
- Dlaczego Glazerowie jeszcze nie sprzedali Manchesteru United?
- Na przekór losowi i… właścicielowi. Sheffield United wraca na salony
- Jak strzela Erling Braut Haaland i dlaczego robi to tak dobrze?
Fot. Newspix