Jeśli ktoś jakimś cudem nie przyzwyczaił się w tym sezonie Formuły 1 do dominacji Red Bulla, powinien to jak najszybciej zrobić. Dzisiaj w Miami w drogę austriackiego zespołu nie weszła nawet słaba pozycja startowa Maxa Verstappena. Bo po rozpoczęciu wyścigu 25-latek błyskawicznie awansował na pozycję tuż za plecami liderującego Sergio Pereza. I do końca Grand Prix oczywiście tylko ta dwójka liczyła się w walce o zwycięstwo. Tym razem triumf przypadł obrońcy tytułu.
Z obozu Fernando Alonso dało się usłyszeć, że Hiszpan może być czarnym koniem dzisiejszej rywalizacji. Tymczasem problemy Verstappena w kwalifikacjach, dopiero dziewiąta pozycja (spore pretensje o to mógł mieć do Charlesa Leclerca, przez którego wypadek jazda szybciej dobiegła końca), mogły zwiastować, że droga do podium otworzy się dla kogoś spoza ścisłej czołówki. To wszystko były jednak tylko złudne nadzieje. Bo i Holender, i Red Bull mieli sytuację pod kontrolą.
Przede wszystkim: nie takie straty Verstappen odrabiał już w tym sezonie. Podczas Grand Prix Arabii Saudyjskiej awansował z piętnastej pozycji na drugą. Dzisiaj natomiast dotarcie do pozycji wicelidera zajęło mu piętnaście okrążeń. Po drodze wyprzedzał m.in. George’a Russella, Pierra Gasly’ego, Carlosa Sainza czy wreszcie Fernando Alonso. Niektórzy bronili się lepiej, niektórzy byli wręcz „połykani” przez bolid Red Bulla. Na końcu zawsze tempo Verstappena okazywało się nie do przeskoczenia dla jego rywali. To oczywiście stary, znajomy obrazek.
Red Bull, Red Bull, Red Bull
Można śmiało powiedzieć, że nie ma znaczenia, z której pozycji kierowca Red Bulla rozpoczyna dany wyścig. I tak najpewniej skończy go na podium. Ba, na jednej z dwóch pierwszych pozycji. Dominacji Red Bulla poświęciliśmy nawet osobny tekst. I wiele rzeczy, o których pisaliśmy, się oczywiście potwierdza. W zasięgu zespołu Maxa i Sergio jest cały czas pobicie rekordu McLarena z 1988 w procencie wygranych GP w sezonie. Choć to akurat łatwe nie będzie – potrzebują wygrać aż 17 z pozostałych 18 wyścigów.
Czy to jednak aż tak niemożliwy scenariusz (nawet biorąc pod uwagę to ile jeszcze potrwa rywalizacja w najsłynniejszej serii wyścigowej świata)? Nie do końca. Dzisiaj emocje w kwestii wygranej miały miejsce tylko za sprawą wspomnianych panów. Verstappen po wyprzedzeniu Pereza (na 20. okrążeniu) miał nad nim nawet 18 sekund przewagi. Potem jednak, po zjeździe do alei serwisowej, spadł za Meksykanina. I zwycięstwo musiał przypieczętować na 47. okrążeniu, kiedy ponownie wyprzedził kolegę z zespołu. Od tamtego czasu z łatwością kontrolował sytuację na torze. I wygrał Grand Prix Miami.
– Jechaliśmy bardzo czysto i to było dzisiaj najważniejsze. Wczoraj mieliśmy problemy, ale dzisiaj byliśmy bardzo spokojni. Wygranie wyścigu z dziewiątego miejsca? To jest oczywiście zawsze bardzo satysfakcjonujące – opowiadał po wyścigu przyzwyczajony do triumfów Verstappen.
Kogo jeszcze mogliśmy wyróżnić za występ w dzisiejszym Grand Prix? Po raz kolejny na trzecim miejscu znalazł się 41-letni Fernando Alonso. Hiszpan co prawda nie zagroził kierowcom Red Bulla, ale to już jego czwarte podium w tym sezonie (na pięć wyścigów). Przyznajcie, to robi wrażenie. Szczególnie że kiedy w Grand Prix Azerbejdżanu akurat nie znalazł się w czołowej trójce, to… był czwarty.
Kto natomiast wciąż nie może trafić na „swój wyścig”? Oczywiście Charles Leclerc. Drugi kierowca poprzedniego sezonu dwukrotnie rozbijał swój bolid w Miami w poprzednich dniach, a dzisiaj finiszował na dopiero siódmej pozycji. Jak wiemy: to raczej nie zaspokoi jego ambicji.
Kierowców Formuły 1 czeka teraz dłuższa przerwa w rywalizacji. Kolejne Grand Prix (Emilii-Romanii) będzie miało miejsce 21 maja.
Fot. Newspix.pl