Mamy koniec kwietnia, a konkurs na najbardziej rozczarowujący wyścig Formuły 1 w 2023 roku już rozstrzygnięty. To było okropne Grand Prix, choć przed zaplanowanym na godzinę 13:00 startem można było oczekiwać sporej dawki emocji, gdyż Baku City Circuit to najszybszy tor uliczny w F1, na którym kierowcy często się wyprzedzają, ryzyko kolizji jest spore i generalnie dużo się dzieje. No, to generalnie opisaliśmy wam to, czego dziś w Azerbejdżanie nie zobaczyliśmy, można się rozejść. Na torze w Baku rządził Red Bull, a za pierwszym Sergio Perezem i drugim Maxem Verstappenem nie działo się kompletnie nic.
Red Bulle dysponują ogromną przewagą nad resztą stawki i z tego względu byliśmy przygotowani na to, że to one zdominują dzisiejszą rywalizację. Zwłaszcza, że kwalifikacje przebiegły całkiem po ich myśli. Na linii startu bolidy spod znaku czerwonego byka ustawiły się kolejno na drugiej i trzeciej pozycji startowej, a przed nimi znajdowało się wyłącznie czerwone Ferrari należące do Charlesa Leclerca, który pole position w Azerbejdżanie zgarnia regularnie.
Ale nie dysponuje takim bolidem, jak jego najgroźniejsi rywale. Pytanie zatem brzmiało nie czy, lecz kiedy Max Verstappen i Sergio Perez połkną na trasie Monakijczyka. Holender nie czekał długo z odpowiedzią i wyprzedził kierowcę włoskiego zespołu już na końcówce trzeciego okrążenia. Czyli pierwszego kółka w którym zawodnicy mogli używać DRS-u. Z kolei Serio Perez dołączył do obecnego mistrza świata na początku okrążenia numer 6.
Cóż, z jednej strony dominacja austriackiego zespołu w tym sezonie robi wrażenie. Ale z drugiej, emocji mamy tu jak na grzybach. Jasne, w teorii można emocjonować się wewnętrzną walką Pereza z Verstappenem. Dziś akurat górą był Meksykanin, który objął prowadzenie po tym, jak jego rywal z ekipy zjechał do pit stopu. Ale nawet w tym przypadku jesteśmy jakoś dziwnie spokojni o to, że faworyzowany przez zespół Holender ostatecznie dopnie swego. Obecnie w klasyfikacji generalnej ma 93 punkty – o 6 więcej od Pereza.
Skoro więc na czele stawki nie było się czym podniecać, to może za bolidami Red Bulla działo się coś ciekawego? W końcu Baku City Circuit jest najszybszym spośród torów ulicznych, w którym bardzo łatwo o wyprzedzanie ze względu na długą prostą startową. Ponadto często dochodzi w nim do wypadków i kolizji, co prowadzi do neutralizacji i kolejnych przetasowań w stawce.
Ale niestety, pod tym względem Grand Prix Azerbejdżanu także rozczarowało. Mijanek, ciekawych rywalizacji czy niespodziewanych wyników nie było tu w ogóle. No bo czym tu się ekscytować? Tym, że Ferrari wreszcie niczego nie zepsuło i Leclerc ukończył wyścig na podium? Tym, czy Lewis Hamilton i George Russell jednak wprowadzą Mercedesa do pierwszej piątki (nie wprowadzili)? Albo czy Nico Hulkenberg zdoła dowieźć do mety jeden punkt w barwach Haasa (nie zdołał)? Dajcie spokój.
Pogratulowalibyśmy kibicom, którzy oglądając dzisiejszy wyścig nie usnęli, ale tak naprawdę popołudniowa drzemka byłaby lepszym pomysłem od śledzenia tego tworu wyścigopodobnego. Następne Grand Prix odbędzie się już za tydzień w Miami. Czy tam pod względem emocji będzie lepiej? Pewnie będzie, bo po prostu nudniejszego wyścigu już nie da się odjechać.
Czytaj więcej o Formule 1:
- Red Bull i długo nic. To będzie dominacja, która przejdzie do historii?
- Trzy historie o sportowych zmartwychwstaniach
- Odrodzenie Fernando Alonso. Hiszpan znów walczy o najwyższe cele
- Checo. Jak Sergio Perez został idolem Meksyku?
- Max Verstappen – mistrz od najmłodszych lat. Jak Holender dotarł na szczyt?
- Nyck de Vries. Wiekowy debiutant i jego kręta droga do F1