Coś się skończyło. Po pięciu latach z rzędu tym razem w finale Ligi Mistrzów nie będzie żadnego byłego trenera FSV Mainz. Ale źródełko niekoniecznie wyschło, bo były zawodnik drużyn Juergena Kloppa i Thomasa Tuchela kolejny raz potwierdza w Moguncji talent. A jego zespół to jedna z największych rewelacji wiosny w Niemczech.
Bo Svensson odebrał telefon, choć zasadniczo decyzję już podjął. Po nieszczęśliwym półtora roku w barwach Borussii Moenchengladbach zdecydował się wrócić do Danii. Kilka dni później siedział na kanapie w domu państwa Kloppów. Juergen, trener FSV Mainz, odebrał go z lotniska i zawiózł na ciasto upieczone przez żonę Ulle, by przy nim przekonać środkowego obrońcę do wzmocnienia jego II-ligowej drużyny. Gdy Duńczyk wychodził, nie miał już ochoty wracać do ojczyzny. Przeniósł się do Moguncji, w której spędził kolejne dwanaście lat. To tam jest dziś jego dom. Kiedy w 2019 roku na krótko przeniósł się do pracy w Austrii, żona i trójka dzieci zostali w Nadrenii-Palatynacie.
POCZĄTKI KARIERY
Z Kloppem popracował krótko. Rozegrał u niego raptem dziesięć meczów. Ważniejszy dla jego rozwoju był Thomas Tuchel, który wystawiał go stokrotnie. A przede wszystkim, pokazał mu, jak może wyglądać futbol. Skończył karierę akurat, gdy najbardziej utytułowany trener w historii klubu odszedł na roczny urlop. Svensson właściwie zamierzał wrócić w rodzinne strony i zająć się czymś innym (w młodości studiował literaturę i zaczytywał się w książkach egzystencjalistów), ale gdy do Moguncji jako następcę Tuchela ściągnięto Duńczyka Kaspra Hjulmanda, zgodził się mu pomóc. Na tyle wsiąknął w życie sztabu szkoleniowego, że nawet po odejściu rodaka przyjął ofertę pracy w klubie. Był asystentem Szwajcara Martina Schmidta, prowadził kolejne zespoły młodzieżowe. Od wewnątrz obserwował, jak wyjątkowy niegdyś klub, słynący z nieoczywistych wyborów personalnych, doskonałej atmosfery i niezwykłego wyczucia na rynku transferowym, szarzał z każdym rokiem. Pięć lat od zakończenia kariery piłkarskiej zdecydował się wreszcie go opuścić na rzecz FC Liefering, klubu filialnego Red Bulla Salzburg.
POWRÓT DO ŹRÓDEŁ
Półtora roku później został stamtąd wykupiony za milion euro. Powrotne ściągnięcie go do klubu i powierzenie mu pierwszej drużyny stało się częścią planu uknutego tuż przed świętami Bożego Narodzenia przez Christiana Heidela, byłego wieloletniego dyrektora sportowego, który dał szansę w zawodzie m.in. Kloppowi i Tuchelowi oraz Schmidta, byłego trenera, wracającego do klubu w roli działacza. FSV Mainz miało za sobą najsłabszą rundę w historii występów w Bundeslidze. Okupowało dno tabeli z sześcioma punktami zdobytymi jesienią. Rewolta, która sprawiła, że władzę w klubie odzyskali ludzie współtworzący niegdyś jego sukcesy, nie była obliczona na ratowanie się przed spadkiem. Na to i tak nie widziano szans. Przecież nikt nigdy nie utrzymał się po tak słabej pierwszej części sezonu. Chodziło raczej o odbudowanie wartości, które sprawiały, że każdy mały lub średni klub w Niemczech chciał przez lata być jak FSV. Postawienie na młodego ambitnego trenera własnego chowu miało być pierwszym krokiem w kierunku źródeł.
SKUTECZNY POŚCIG
To, co nastąpiło później, przeszło najśmielsze oczekiwania. Drużyna pozbawiona Jeana-Paula Matety, największej gwiazdy, ale napastnika chimerycznego, którego zdecydowano się sprzedać do Crystal Palace, zaczęła grać jak zespół. Svensson wrócił do intensywnej gry bez piłki, która sprawiała, że w czasach Tuchela klub z jednym z najniższych budżetów w lidze dwa razy kwalifikował się do europejskich pucharów. Rewelacyjna runda wiosenna, w której trakcie murowany kandydat do spadku punktował na poziomie ekipy grającej w pucharach, sprawiła, że sensacyjnie udało się obronić miejsce w elicie. A na duńskiego trenera zaczęły zwracać uwagę większe firmy. Ale, jak sam powiedział w wywiadzie dla “11Freunde”, “nawet po najlepszej imprezie następuje poniedziałkowy poranek”.
PIĘTNAŚCIE LAT W ELICIE
Od tamtej szalonej akcji ratunkowej minęły już ponad dwa lata. W Moguncji mogą być pewni, że w przyszłym sezonie po raz piętnasty z rzędu przystąpią do Bundesligi. Oprócz nich może to o sobie powiedzieć ledwie sześć klubów. A przecież FSV nie przestało należeć do dolnej tercji płacowej w całej stawce. Nie przestało żyć z corocznego sprzedawania najlepszych piłkarzy. To stabilność, której nie udało się osiągnąć w żadnym klubie tego formatu. Nawet SC Freiburg, stawiany zwykle za wzór dla podobnie funkcjonujących ekip, spadł w tym czasie z ligi. A aktualna ekipa, po tamtej rewelacyjnej wiośnie 2021, wcale nie obniżyła lotów. Przed rokiem zajęła ósme miejsce, tuż za strefą pucharową, ale nie mówiono o niej wiele, bo zainteresowanie kradły jeszcze bardziej rewelacyjne Freiburg, Union Berlin i FC Koeln. FSV było typową drużyną własnego boiska, która na wyjazdach traciła wszelkie atuty i była w stanie przegrać z każdym. Zarobiwszy w lecie 20 milionów euro na dwóch środkowych obrońcach, w tym na kapitanie Moussie Niakhate, zespół wrócił jeszcze silniejszy.
REWELACJA WIOSNY W BUNDESLIDZE
W rundzie rewanżowej obecnego sezonu lepiej od ekipy Svenssona punktuje w Bundeslidze tylko liderująca Borussia Dortmund. Zeszłotygodniowy mecz z Bayernem, który przegrał w Moguncji trzeci ligowy mecz z rzędu, był już dziesiątym spotkaniem bez porażki ekipy Svenssona. Choć Duńczyk ogrywał już w przeszłości seryjnego mistrza, nigdy wcześniej nie miał okazji mierzyć się ze swoim mentorem Tuchelem. Nie miał jednak dla niego litości. Wprawdzie wciąż za największe rewelacje sezonu trzeba uznawać Freiburg oraz Union, które drugi rok z rzędu biją się o udział w Lidze Mistrzów, tej wiosny FSV zaczyna opuszczać neutralne rejony tabeli i w ostatnich kolejkach będzie się biło o powrót do Europy. Ostatni raz pucharowe wieczory przeżywali w Moguncji przed siedmioma laty. Aktualnie zespół zajmuje siódme miejsce, które może dać grę w Lidze Konferencji Europy, ale do trzeciego Bayeru Leverkusen traci tylko trzy punkty.
POTĘŻNE WZMOCNIENIE ATAKU
Kluczem dla znakomitych wyników jest oparty na świetnym przygotowaniu fizycznym styl gry wpajany przez Svenssona. Jego zespół znajduje się w ścisłej czołówce wszelkich statystyk biegowych dla całej ligi. Ma najniższe posiadanie piłki, ale gra wysokim pressingiem, agresywnie utrudniając rywalom rozgrywanie i utrzymując intensywność do samego końca. Postrach sieje tej wiosny ofensywny kwartet zbudowany wokół Ludovica Ajorque’a, ściągniętego w zimie ze Strasbourga za sześć milionów euro. Potężny (196 cm wzrostu) Francuz jest królem pola karnego, odgrywającym, rozbijającym defensywy rywali, przytrzymującym piłkę w strefie ataku i tworzącym miejsce dla kolegów z ofensywy. Nowy snajper strzelił sześć goli w trzynastu meczach na niemieckich boiskach, w tym w wygranych z Lipskiem (3:0) i Bayernem (3:1). Świetnie uzupełniają się z nim Karim Onisiwo, od lat grający w klubie, czy Luksemburczyk Leandro Barreiro, oglądany przez skautów z całej Europy. A siłę z przodu uzupełnia Koreańczyk Lee Jae-Sung. Pod względem jakości stwarzanych sytuacji FSV ustępuje tylko Bayernowi, Dortmundowi i Lipskowi. Drużyna jest jednak dobrze zbalansowana, a stabilność w defensywie gwarantuje ściągnięty również zimą z Gandawy Andreas Hanche-Olsen.
JUNIORSCY MISTRZOWIE
W poprzedni weekend o Moguncji, przez to, że strąciła Bayern z pozycji lidera, mówiono w wielu krajach. Ale kto wie, czy dla samego klubu ważniejsze nie było to, co zdarzyło się dzień po tamtym meczu. Juniorzy FSV ograli Borussię Dortmund w finałowym meczu walki o mistrzostwo Niemiec do lat dziewiętnastu. Dla tego klubu to drugi taki tytuł w historii, a pierwszy od 2009 roku, gdy trenerem złotej drużyny był Thomas Tuchel. To pokazuje, że klub znów działa dobrze na wszystkich szczeblach, nie tylko na tym najwyższym. Co daje z kolei nadzieję, że na dwóch wybitnych postaciach, które pięć razy z rzędu brały udział w finałach Ligi Mistrzów, nie skończą się związki FSV Mainz z wielkim futbolem.
Czytaj więcej o niemieckim futbolu:
Sułtan pressingu. Roger Schmidt, czyli prorok we własnym kraju
Fot. Newspix