Wyścig o mistrzostwo Anglii zaczyna przypominać sytuację, którą doskonale znają fani kolarstwa. Zawodnik, który długo uciekał reszcie stawki, coraz bardziej nerwowo ogląda się za plecy, czując oddech rywala lub rywali. Na trasie zazwyczaj bywa tak, że goniący ma przewagę psychologiczną i kiedy „połknie” uciekiniera, mknie po zwycięstwo. Na boisku wcale nie musi tak się stać, ale Mikel Arteta wyraźnie widzi pojawiające się pęknięcia. Liczba dwa prześladuje w ostatnich tygodniach Kanonierów – dwa mecze, dwa remisy, w których prowadzili dwiema bramkami i dwie kiepskie drugie połowy. W metaforyczny sposób łatwo to przedstawić – Erling Haaland i jego armia uderzają coraz mocniej taranem w bramy twierdzy Arsenalu. I będę mocno zdziwiony, jeśli ekipa Artety to wytrzyma. Bo City jest w ostatnich tygodniach w rewelacyjnej formie.
W normalnych okolicznościach, na przykład w poprzednim sezonie, dwa wyjazdowe remisy: z Liverpoolem i West Hamem United, absolutnie nie zostałyby odebrane jak coś złego. Jednak pomiędzy Arsenalem z tamtych rozgrywek a obecnym istnieje spora różnica. Poprzeczka poszła wysoko, a oczekiwania kibiców, choćby nie wiem jak bardzo zaprzeczali, są dość oczywiste: to pragnienie mistrzostwa.
ARSENAL ZŁAPAŁ ZADYSZKĘ. TO KOMPLEMENT
Absolutnie nie zgadzam się z Royem Keane’em, który twierdzi, że jeśli Arsenal wypuści prowadzenie z rąk i skończy sezon jako drugi, trzeba to będzie uznać za porażkę. W kontekście samego przebiegu tych rozgrywek – pewnie trochę tak. Natomiast samo nawiązanie tak bardzo wyrównanej rywalizacji sportowej z klubem, który w ostatnich latach sezon w sezon bił się o tytuł – zdecydowanie nie.
Arsenal najbardziej zaskoczył mnie w tym sezonie jedną rzeczą – umiejętnością udźwignięcia presji. Tam gdzie trzeba było podejść do ciężaru i go podnieść, tam piłkarze Artety zawsze byli gotowi naprężyć muskuły. Mając w pamięci ostatnie lata w wykonaniu tej drużyny, przeciętny kibic The Gunners mógł sobie z tygodnia na tydzień zadawać pytanie: kiedy to się zatnie?
To naturalny lęk pojawiający się u fanów, w których ich ulubieńcy nie wyrobili długoletniego nawyku wygrywania. A jednak Arsenal stawał na wysokości zadania. Idealnie obrazują to choćby wyniki w derbach Londynu, bo choć remis na Stadionie Olimpijskim przez niektórych może być traktowany jak porażka, to jednak w całym obecnym sezonie Premier League derbowe potyczki są czymś, w czym zespół z północnego Londynu czuje się świetnie. Dziewięć zwycięstw, dwa remisy, ani jednej przegranej – znakomity bilans.
Arteta może być z siebie dumny, wszak stworzył drużynę, która będąc liderem ligi, nie przegrywając meczów (9 kolejnych spotkań bez porażki), słyszy teorie o kryzysie. O zadyszce. Takie epitety towarzyszą tylko największym. Nikt nie robi wielkiego halo z tego, że mecz zremisuje Brentford czy Newcastle United – przy całej sympatii dla tych drużyn.
Guardiola widział w Premier League już wszystko i w jego przypadku zdolność do trzymania ciśnienia jest na niesamowitym poziomie. Wzrost formy City na tym konkretnym etapie sezonu to jasny sygnał dla Arsenalu: idziemy po swoje. Obrońcy tytułu, uzbrojeni w Haalanda, zaczynają dokręcać śrubę. W tej fascynującej pogoni, trwającej od listopada, podczas której to Man City było na czele tabeli tylko przez trzy noce, właśnie drużyna Guardioli zaczyna być faworytem. I nie musi to wynikać z wydarzeń w ostatnich kolejkach, ale nawet bardziej z dokonań klubu w ostatnich latach.
JAK SKOŃCZY SIĘ TEN SEZON?
Arsenal nie gra w Europie. Dlatego też Arteta w inteligentny sposób podchodzi do tematu zmęczenia i nie używa tego argumentu. Wie, że to Guardiola mógłby narzekać, Katalończyk nie pozwoli sobie na wystawianie rezerwowych na tym etapie Ligi Mistrzów, która jest w Manchesterze jego obsesją, niespełnionym marzeniem. Mówienie o tym, że City może wystawić dwie równorzędne jedenastki to bajeczki, które dobrze się sprzedają w opowieściach o szejkowej potędze. Tak naprawdę nie ma takiej drużyny, która byłaby w stanie pozwolić sobie na ten komfort. I City też nią nie jest, szczególnie gdy stawka w grze rośnie.
Ponadto warto pamiętać, że City wysłało na mundial aż szesnastu graczy – skutki tej wyprawy długofalowo mogą być odczuwalne do dziś. Na dodatek słynna już rotacja Guardioli to mit – żaden menedżer nie skorzystał z tak małej liczby piłkarzy w obecnym sezonie, zaledwie 22.
Dla menedżera MC wciąż najważniejszą rzeczą jest ofensywna gra. Bez względu na to, czy odda rywalowi piłkę, pewnie z bólem, czy postanowi go zdominować, zawsze najważniejsze są gole. Ofensywa City poraża – trzy trafienia przeciwko Leicester dają już łącznie 78 bramek w samej lidze (z pucharami 123). Haaland ma we wszystkich rozgrywkach więcej bramek niż Lisy w Premier League, to są absurdalne wyczyny. Różnica bramek, w przypadku Manchesteru City w tej chwili to 50 na plusie, może okazać się istotna na koniec rozgrywek. W tym momencie każda stracona bramka i punkt są na wagę mistrzostwa.
26 kwietnia Arsenal przyjedzie na Etihad Stadium. Nie wiem, czy ten konkretny mecz zdefiniuje cały sezon Kanonierów i City, ale sam fakt, że tak blisko zakończenia rozgrywek piłkarze Artety zamiast drżeć o miejsce premiujące ich grą w Lidze Mistrzów stoczą bitwę o mistrzostwo wagi ciężkiej, ustawia ich dzisiaj na innej półce. Rok temu na ostatniej prostej Champions League wymknęła się z rąk i to na korzyść Tottenhamu. Dlatego uważam, że kibice Arsenalu nie powinni przejmować się tekstami o kryzysach czy ewentualnych zmarnowanych szansach. Wypuszczanie tytułu z rąk, jeśli do takowego miałoby dojść, oznacza, że jesteś w stanie wspiąć się na szczyt. Może i drugich nikt nie pamięta, ale przede wszystkim, na razie jesteście pierwsi, a poza tym drudzy są jednak lepsi niż ci spoza czwórki. Nie dajcie sobie więc wmówić, że wasza drużyna coś popsuła lub popsuje. Po prostu bądźcie z niej dumni.
PRZEMEK RUDZKI (CANAL+, KANAŁ SPORTOWY)
WIĘCEJ O PREMIER LEAGUE:
- Vincent Kompany zna się na robocie. Burnley wraca na salony
- Tomasz Kuszczak – świetna historia o tym, jak nie żyć przeszłością
- Wielki piłkarz z małego miasteczka. Bryne – tu dorastał Erling Haaland [REPORTAŻ]
- Jak trwoga, to do… Franka Lamparda
- Greenwood podzielił Manchester United. W tej historii nie będzie happy endu
Fot. Newspix