Kiedy działacze hiszpańskich klubów dostali zaproszenie na nadzwyczajne zgromadzenie generalne LaLiga, solidnie się zdziwili. Ale gdy wczytali się w harmonogram, oczy otworzyły im się jeszcze szerzej, bo dowiedzieli się, że szykuje się kolejna wojna.
Harmonogram zgromadzenia zawiera pięć punktów, ale najważniejszy, najbardziej kontrowersyjny jest ten czwarty, który brzmi: „Analiza sytuacji sędziowskiej. Przyszłość usług arbitrów. Ewaluacja sprawy Negreiry”. Najważniejsze jest to drugie zdanie – „przyszłość usług arbitrów”. Dzięki „caso Negreira” Javier Tebas, szef LaLiga, dostał pretekst do rozpoczęcia wojny, o której myślał od lat. Już 15 kwietnia, gdy spotkać się mają przedstawiciele 42 drużyn LaLiga i Segunda División, wystartuje batalia o kontrolę nad sędziami.
Najdrożsi na świecie
Jacy są hiszpańscy arbitrzy, wszyscy wiemy. Praktycznie co kolejkę na nich narzekamy. Po piątkowym meczu z Celtą (2:2) ostry komunikat wydała Sevilla, której dwaj zawodnicy wylecieli z boiska. W sumie, w Hiszpanii pokazano więcej czerwonych kartek niż w Premier League, Bundeslidze i Serie A łącznie. Rozjemcy z Półwyspu Iberyjskiego mają kłopoty z wykorzystywaniem VARu. Te same przepisy interpretują w kompletnie inny sposób. Ale jednocześnie nikogo nie faworyzują. Ich pracę krytykują przedstawiciele wszystkich ekip, od Realu i Barcy aż po Cadiz czy Elche. I choć żaden z dyrektorów głośno tego nie powie, to w Hiszpanii panuje przekonanie, że tamtejszy futbol zasługuje na znacznie lepszych arbitrów. – Wydając taką kasę, usługa nie może być tak zła! – grzmią działacze w rozmowie z „El Mundo”.
Hiszpańscy arbitrzy są najdrożsi w Europie. Dziś, przeciętny sędzia zarabia od 270 do 350 tysięcy euro rocznie brutto – do 12,5 tys. euro miesięcznej pensji dochodzą premie za poprowadzone mecze oraz coroczne podwyżki o pięć procent. A najlepsi dostają jeszcze szansę „dorobienia” sobie w europejskich pucharach. Nie dziwi, że sędziowie czują się jak pączki w maśle i że kluby mają pretensje, szczególnie że rocznie na konto federacji trafia ponad 30 milionów euro. Kasa jest przeznaczana nie tylko na pensje rozjemców, ich asystentów czy specjalistów od VARu, ale też kursy dla arbitrów, utrzymanie technologii VAR czy koszty podróży na mecze. Z przekazywanych środków, RFEF rozlicza się co do eurocenta, ale Tebas uważa, że to zdzierstwo. I domaga się zmian.
Prezesi mają na siebie teczki
O rewolucję będzie jednak trudno. Przyjęte w grudniu przepisy prawa sportowego, a dokładniej artykuł 46.3, mówią wprost: „Kolegium sędziowskie będzie przynależeć do hiszpańskiej federacji, spełniając w ten sposób międzynarodowe przepisy”. W statucie FIFA, w artykule 14.1, rzeczywiście znajdziemy zobligowanie związków do „utworzenia komisji sędziowskiej podległej federacji”. Ale dla Tebasa to nie problem. Prezes LaLiga pragnie przenieść na Półwysep Iberyjski model z Premier League, gdzie – od czasu profesjonalizacji arbitrów w 2001 roku – pieczę nad kolegium sędziowskim sprawują trzy organizmy: federacja, Premier League oraz English Football League, organizator niższych klas rozgrywkowych.
Stworzenie tej organizacji Anglikom umożliwiła aktywna kooperacja między wszystkimi stronami, w tym zielone światło od federacji. Na to Tebas nie może liczyć. Od lat jest w konflikcie z szefem hiszpańskiego związku, Luisem Rubialesem. Prezes LaLiga kilka dni temu wytknął wrogowi, że „podległy mu wiceszef kolegium złamał wszystkie zasady etyczne i pobierał kasę od Barcelony”. W ramach riposty usłyszał od Rubialesa, że „Tebas mógłby krytykować, gdyby działał jego system kontroli ekonomicznej, który też nie wykrył problemu”. W Hiszpanii już tak jest – zamiast skupiać się na rozwiązaniu kłopotu albo rozwoju futbolu, ważniejsze jest dopieczenie przeciwnikowi.
Na Półwyspie Iberyjskim cofnęli się w rozwoju. Lata dominacji w europejskim futbolu sprawiły, że szefowie tamtejszych klubów czy związków stracili czujność. Gdy reszta świata goniła, Hiszpanie pogrążali się w wewnętrznych wojenkach. Zachowują się tak, jak polscy działacze kilkanaście lat temu. Być może uznali, że skoro w LaLiga nie ma już gwiazd, to należy wykreować je w gabinetach? Mało kto zna nazwiska szefów innych topowych lig czy federacji, ale o hiszpańskim bałaganie wie, niestety, cały świat, a z konfliktem już dawno przestano się kryć. Aby to zrozumieć, wystarczy spojrzeć na Twittera Tebasa oraz Javiera Gómeza Matallanasa, rzecznika prasowego RFEF, którzy w ostatnich tygodniach wielokrotnie obrzucali się błotem, sugerując istnienie ustawianych meczów, kochanek czy innych rzekomych przewinień, co z kolei nakazywało zadać pytania: co Tebas ma w teczkach na Rubialesa i co Rubiales ma na Tebasa? I kiedy zdecydują się je wykorzystać?
Sędziowie zastrajkują?
Rewolucję, której przeprowadzenia – jak ujawnia „AS” – chce zdecydowana większość klubów w LaLiga, utrudniają hiszpańskie przepisy, ale też sami sędziowie. Ci, jak informuje „El Mundo”, czują, że „federacja zawsze broniła ich w trudnych czasach” i „ani myślą wychodzić spod parasola roztaczanego przez RFEF”. – LaLiga nie chce stworzyć niezależnego organizmu zarządzającego arbitrami. LaLiga chce nas kontrolować – twierdził jeden z rozjemców.
Hiszpańscy sędziowie narzekają na niesprawiedliwe traktowanie. Z jednej strony, FIFA i UEFA uważają ich za znakomitych specjalistów – wyznaczają ich do prowadzenia kluczowych meczów europejskich pucharów, a na mundialu Hiszpanie mieli najwięcej przedstawicieli w gronie VAR-owców. Z drugiej, w ojczyźnie arbitrzy są obtłukiwani z każdej strony i poddawani gigantycznej presji, co widzieliśmy np. przy okazji El Clasico, gdy oficjalna telewizja Realu Madryt przygotowała specyficzny „reportaż”.
Od czasu wybuchu sprawy Negreiry, sędziowie czują się poszkodowani. Wielu z nich nie znało się z byłym wiceprezesem kolegium sędziowskiego, ale i tak zostali wrzuceni do worka oszustów, którym trudno zaufać. Przez kolejne tygodnie atmosfera wokół gremium arbitrów będzie napięta. Nie dość, że LaLiga chce przejąć kontrolę nad kolegium, to jeszcze rozwiązywać się ma afera związana z Negreirą. A „El Mundo” sugeruje, że istnieje scenariusz, w którym sędziowie mieliby zastrajkować w celu obrony swojego wizerunku. Słowem – będzie się działo.
JAKUB KRĘCIDŁO, Canal+ Sport
WIĘCEJ O HISZPAŃSKIM FUTBOLU:
- Barcelona wyglądała jak ligowy przeciętniak, więc z przeciętniakiem zremisowała
- Parking nie służy wyrównywaniu porachunków
- Walka o koronę króla strzelców w Hiszpanii? Miewaliśmy ciekawsze sezony
Fot. FotoPyk