Reklama

Dziewięć zwycięstw z rzędu. Ile naprawdę waży seria Fiorentiny?

Mateusz Janiak

Autor:Mateusz Janiak

07 kwietnia 2023, 14:17 • 7 min czytania 54 komentarzy

Dziesięć zwycięstw w ostatnich jedenastu meczach. Na rozkładzie Inter i Milan. W tym roku cztery zwycięstwa w czterech spotkaniach Ligi Konferencji, w której w sumie zdobyła 26 bramek, najwięcej ze wszystkich uczestników. Awans do półfinału Coppa Italia i wygrana w pierwszym starciu. Teoretycznie Lech Poznań nie ma po co podchodzić do Fiorentiny. A praktycznie?

Dziewięć zwycięstw z rzędu. Ile naprawdę waży seria Fiorentiny?

Na wstępie – czy Fiorentina jest mocna? Absolutnie.

Czy mocniejsza niż Bodo/Glimt oraz Djurgarden? Na pewno.

Czy mocniejsza niż Lech? Też.

Czy w ostatnich tygodniach gra najlepiej w sezonie? Tak jest.

Reklama

Ale czy to wszystko oznacza, że Kolejorz nie ma podejścia do ekipy z Florencji, bo to hegemon ligi włoskiej, przeciwnik potężny niczym inflacja, którego najlepiej na starcie zacząć błagać o jak najniższą karę?

Zdecydowanie nie.

Fiorentina – najlepsza seria od sześciu dekad

Przede wszystkim sezon Fiorentiny należy podzielić na dwie części – przed meczem z Bragą w 1/16 finału Ligi Konferencji oraz po tym meczu. Do 16 lutego i starcia na Estadio Municipal de Braga Viola była jednym z największych rozczarowań Serie A. Drużyną, która najbardziej spektakularnie w lidze włoskiej trwoniła potencjał i której miejsce – czternaste – skrajnie odbiegało od oczekiwań. Ekipą, która zamiast się dalej rozwijać po najlepszych rozgrywkach od sześciu lat, zaczęła się zwijać i osiadła w drugiej połowie tabeli. Zespołem, który z rewelacji przeistoczył się w zawód.

Po miesiącach rozczarowań zwycięstwo 4:0 nad Bragą podziałało niczym pocałunek, po którym ohydna żaba zmienia się w urodziwego księcia. Kolejne jedenaście spotkań Fiorentiny to dziesięć zwycięstw i jeden remis, a dziewięć wygranych z rzędu to wyrównanie wyniku z sezonu 1959/1960. Musi budzić szacunek.

Ale nie strach.

Bo kiedy rozłożymy imponującą serię Violi na czynniki pierwsze, trudno nie odnieść wrażenia, że wykręciła ją na przeciwnikach słabych lub będących w zapaści.

Reklama

Najpierw Serie A – od 16 lutego ekipa Italiano mierzyła się z Empoli, Veroną, Milanem, Cremonese, Lecce oraz Interem. Z pierwszym rywalem zremisowała, z pozostałymi – wygrała. I tak – Verona to trzecia najgorsza drużyna ligi włoskiej (do bezpiecznego miejsca traci sześć punktów), Cremonese najgorsza (jedno zwycięstwo, dwanaście punktów do utrzymania), a Lecce akurat było w największym kryzysie po awansie i porażka z przeciwnikiem z Florencji była czwartą z rzędu (potem przyszła i piąta).

Tak, z tego towarzystwa pozornie wyróżniają się kluby z Mediolanu, tyle że jedynie pozornie. Milan w 2023 roku prezentuje się w Serie A fatalnie i dostał lanie nie tylko od Violi, lecz także od Lazio, Sassuolo, Interu oraz Udinese, a do tego zremisował z Lecce i Salernitaną. Po mundialowej przerwie Rossoneri mają gigantyczne problemy i choć bezapelacyjnie należy docenić świetny występ piłkarzy z Florencji, warto mieć w głowie, że w tym konkretnym momencie mistrzowie Włoch nie za bardzo przypominali samych siebie i to nie tylko na Stadio Artemio Franchi, a również przeciwko Sassuolo (w tamtym czasie także w kryzysie) czy Udinese (poza udanym startem symbol przeciętniactwa).

Ale szaleństwo w stolicy Toskanii zapanowało dopiero po zwycięstwie nad Interem 1:0, odniesionym na San Siro w ubiegły weekend.

Arcydzieło Violi

La Nazione – dziennik Florencji – napisał: „Arcydzieło Violi”. Zgodnie z cytatami przytoczonymi przez Alberto Bertolotto – włoskiego dziennikarza, który zna język polski – gazeta podkreślała, że Fiorentina zagrała kapitalny mecz, a golkiper Pietro Terracciano „zamknął bramkę”.

Tyle że to nieprawda, chyba że jako kapitalny mecz i zamknięcie bramki ktoś rozumie dopuszczanie rywala do takich sytuacji, jak strzał z trzech metrów na pustą…

Sobotnie spotkanie bardziej przegrał Inter, niż wygrała Fiorentina. Nerazzurri wpadali w pole karne Violi jak do siebie, nawet bez buongiorno, tylko jakimś cudem na końcu wszystko partolili. Najbardziej spektakularnie Romelu Lukuku po podaniu Alessandro Bastoniego, kiedy z bliska nie trafił w piłkę:

Ale poza tym Belg miał przynajmniej jeszcze jedną okazję (zamiast uderzać, wdał się w drybling i stracił futbolówkę), ponadto swoje szanse mieli Henrich Mchitarjan (przebiegł pół boiska, by na końcu kopnąć w Terraciano, zamiast obok, albo podać do lepiej ustawionego Lukaku), Denzel Dumfries i Raoul Bellanova, a Nicolo Barella obił słupek.

W tym meczu Inter – swoją drogą również targany kłopotami – wykręcił trzecie najwyższe xG w sezonie wg Opty – 2,8 – lub czwarte według InStata – 3,2, a przecież rozegrał już w sumie 40 spotkań. Nerazzurri wchodzili w defensywę zespołu z Florencji jak w masełko, naprawdę do tej pory niewielu rywali pozwoliło im na wykreowanie tak dogodnych szans, ale na finiszu akcji zamieniali się w pętaków z ligi szóstek, co to są w stanie zmarnować wszystko i wszędzie. W tej kwestii tylko niebo było dla nich limitem…

Dominację Interu pokazuje również statystyka Field Tilt, w której zawiera się posiadanie (kontakty z piłką i podania), jakie zespoły notują tylko w ofensywnej tercji boiska – 64.1% mieli Nerazzurri, a 35,9% Fiorentina (za markstatsbot). Viola była gorsza nawet w tym, czym imponuje na przestrzeni ostatnich miesięcy – w pressingu. To ekipa z Mediolanu stosowała bardziej intensywny – 7,6 PPDA (czyli średnio co tyle podań podejmowała akcję defensywną) do 13,4 gości z Florencji, co zaowocowało sześcioma wysokimi przechwytami w stosunku do dwóch przeciwników.

Rzecz jasna zawodnicy Italiano nie byli wyłącznie statystami, zapracowali na gola (xG wg Opty 1,1, wg InStata – 2), ale przy okazjach piłkarzy Simone Inzaghiego to wręcz nic. Określenie takiego występu mianem „kapitalny” to budowanie narracji pod wynik. Trudno nie podpiąć tego pod jeden z błędów poznawczych nagminnie występujących w futbolu, który opisano w kapitalnej książce – „Piłkarscy hakerzy. O rewolucji w futbolu i sztuce zbierania danych”, czyli „efekt opowieści”. Nasze umysły potrzebują uporządkowania rzeczywistości. Muszą nadawać sens temu, co wokół nas. Złożyć to wszystko w spójną historię. I jako że to było już ósme zwycięstwo z rzędu Fiorentiny, rezultat idealnie wpisywał się w narrację o wielkości klubu z Florencji.

To nie drugie Napoli

Na pozostałe pięć wygranych składa się jedna z Cremonese w Coppa Italia oraz po dwie z Bragą i Sivassporem w Lidze Konferencji.

O Cremonese już było – to najgorsza drużyna Serie A i nawet fartowne wyeliminowanie Napoli i Romy z krajowego pucharu tego nie zmienia.

Braga – to obok Interu prawdopodobnie najmocniejszy rywal, którego pokonała ekipa Italiano (4:0 i 3:2), biorąc pod uwagę problemy Milanu. Ranking Elo został zaczerpnięty z szachów i klasyfikuje zespoły według poziomu sportowego, nawet jeśli nigdy ze sobą nie grały. Używany w nim algorytm bierze pod uwagę szacowaną siłę obu drużyn, miejsce rozgrywania spotkania, różnicę bramek oraz rangę. Według niego Braga z 1703 punktami w chwili rozpoczęcia potyczki była silniejsza od Fiorentiny (wówczas 1625) i mimo lania 0:4, było tak również przed rewanżem. Obecnie Os Arcebispos byliby dziewiątą siłą Serie A (1678), tuż za Violą (1729).

Ale już dwóch zwycięstw nad Sivassporem nie ma co przeceniać. Wg rankingu Elo turecka ekipa przed pierwszą potyczką była słabsza (1462) niż aktualnie Lech (1542), a także niż Bodo/Glimt (1564) czy nawet Djurgarden (1531). Zgodnie z wyliczeniami algorytmu Sivasspor to gorszy zespół niż… Cremonese, a w tym momencie ledwo, ledwo mocniejszy (1449) niż Pogoń Szczecin (1434), która przecież za Jensa Gustafssona rozczarowuje.

Oczywiście z rankingu Elo wynika, że obecnie Kolejorz to słabsza drużyna niż Fiorentina i nie ma co tego negować, dlatego już na wstępie to zaznaczyliśmy, ale jednocześnie nie na tyle słabsza, by traktować dwumecz niczym walkę Dawida z Goliatem. Viola ma szeroką, wyrównaną kadrę, jest elastyczna taktycznie, bez problemu przechodzi od ustawienia 4-2-3-1 do 4-3-3, a seria dziesięciu wygranych w ostatnich jedenastu spotkaniach na pierwszy rzut oka może budzić grozę. Tylko po bliższym zapoznaniu się z okolicznościami strach musi ustąpić zwykłemu respektowi.

Wszystkiego, czego się dotknie, jest zamienione w złoto – zachwycała La Gazzetta dello Sport po triumfie 2:0 nad Cremonese.

Przełóżmy to na Lecha – wyobrażacie sobie, by po zwycięstwie 2:0 nad Miedzią Legnica zachwycać się potęgą Kolejorza? Średnio, prawda? Jakoś po wygranej Rakowa Częstochowa nad pierwszoligowym Górnikiem Łęczna też nikt nie zwariował z euforii i nie widzi Króla Midasa w Marku Papszunie.

Jeszcze raz, by dobrze wybrzmiało – Fiorentina to silna drużyna, ale bez przesady, bo po „arcydziele” czy „zamianie wszystkiego w złoto” można by pomyśleć, że od lutego we Florencji wyrosło drugie Napoli czy mistrzowski Milan lub Inter, ewentualnie Juventus z poprzedniej dekady. Futbolowy bóg, który pokaże śmiertelnikom z Poznania, co to znaczy calcio.

A to bujda. Z dziesięciu zwycięstw sześć zostało odniesionych nad leszczami (po dwa razy nad Cremonese i Sivassporem, po razie nad Lecce i Veroną), do tego jedno nad Milanem w tym roku często cienkim jak żyletki Polsilver i jedno mocno szczęśliwe nad Interem.

Dlatego ostatni raz: szacunek – jak najbardziej, strach – absolutnie nie.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

foto. Newspix

Rocznik 1990. Stargardzianin mieszkający w Warszawie. W latach 2014-22 w Przeglądzie Sportowym. Przede wszystkim Ekstraklasa i Serie A. Lubi kawę, włoskie jedzenie i Gwiezdne Wojny.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Konferencji

1 liga

Mamrot: Jestem lepszym trenerem niż w chwili zdobywania wicemistrzostwa Polski [WYWIAD]

Kamil Warzocha
3
Mamrot: Jestem lepszym trenerem niż w chwili zdobywania wicemistrzostwa Polski [WYWIAD]

Komentarze

54 komentarzy

Loading...