Ktoś powie – Antonio Conte po prostu znów oszalał. W końcu nie po raz pierwszy zrugał swoich zawodników, nie po raz pierwszy pokłócił się ze swoim pracodawcą i nie po raz pierwszy sam nie do końca wiedział, o co mu w zasadzie w tym wszystkim chodzi. Niestety sprawa nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Tym razem szaleństwo Włocha nie było tym samym, co wcześniej. Nie był do końca sobą. Mierzył się z wieloma problemami pozapiłkarskimi i po prostu tego nie dźwignął. Jego przygoda z Tottenhamem musiała się tak skończyć.
Antonio Conte i Tottenham stworzyli w ostatnich miesiącach najbardziej toksyczny związek w Premier League. Nie przyniósł on nic dobrego, a raczej pogłębił kryzys klubu, który wciąż nie może się odkręcić po pożegnaniu z Mauricio Pochettino. Trofeów jak nie było, tak nie ma. Pięknej gry jak nie było, tak nie ma. Perspektywy rozwoju jak nie było, tak nie ma. Spurs stanęli w miejscu i na ten moment nic nie wskazuje na to, żeby mieli się z niego ruszyć.
Conte w tym nie pomógł, podobnie jak choćby Jose Mourinho, ale dla niego najgorsze jest to, że teraz sam może stanąć w miejscu. W przeciwieństwie do Portugalczyka Włoch może nie być nigdzie witany z otwartymi rękoma.
Antonio Conte zwolniony z Tottenhamu
Spis treści
Podstawowy problem – Daniel Levy
Zacznijmy od tego, że zatrudnienie Antiono Conte w Tottenhamie to w ogóle nie był najlepszy pomysł. Już na pierwszy rzut oka wywoływało to poważne wątpliwości, bo po raz kolejny właściciel ściągał do klubu człowieka o podobnym charakterze. Przecież Włoch ma wiele wspólnego z Jose Mourinho, który dopiero co poległ w Londynie. Wiadomo było, że współpraca z oboma szkoleniowcami nie należy do najłatwiejszych i nie ma raczej co się spodziewać spokoju wokół drużyny. Różnica była jednak taka, że Conte w przeciwieństwie do jednego ze swoich poprzedników był wciąż na topie. Dopiero co sięgnął po mistrzostwo Włoch z Interem i miał jeszcze sporo do udowodnienia, szczególnie w europejskich pucharach. A Levy bardzo tęsknił za sukcesami w Lidze Mistrzów.
Właściciel Tottenhamu dość szybko przekonał się na własnej skórze, z czym wiąże się współpraca z Antonio Conte. Włoch od pierwszych dni chciał mieć w klubie władzę absolutną. Już po pierwszych krokach na klubowych korytarzach wskazywał zawodników, którzy mu nie odpowiadają i których chciałby sprowadzić w najbliższym okienku transferowym. W zamian za to skompromitował się w Lidze Konferencji, nie wychodząc z grupy i na dodatek przegrywając jeden z meczów ze słoweńską Murą. Trudno mieć do niego o to większe pretensje, bo to był początek jego pracy, ale sam nie zrobił sobie najlepszej reklamy przed nadchodzącym okienkiem transferowym, w którym oczywiście oczekiwał cudów.
Styczeń ubiegłego roku był w ogóle przełomowym momentem relacjach Antonio Conte z Tottenhamem i Antonio Conte z Danielem Levym. To właśnie wtedy Włoch zaczął szaleć i publicznie mówić o tym, że jeżeli nie dostanie odpowiednich wzmocnień, to cudów nie dokona. Te wypowiedzi bardzo nie spodobały się w klubowych gabinetach, ale przecież to było do przewidzenia. Nieprzypadkowo Conte niemal z każdego klubu odchodził z tego samego powodu, kłócąc się z przełożonymi. O co? Oczywiście o brak wzmocnień, o czym mówił otwarcie wszędzie dookoła.
Ostatecznie Conte dostał Rodrigo Bentancura i Dejana Kulusevskiego, ale dopiero w ostatnich dniach okienka. Od tamtej pory relacje Conte z Danielem Levym pozostawały bardzo szorstkie, ale nie zmienia to faktu, że latem właściciel był zmuszony sięgnąć głębiej do kieszeni. Co by nie mówić o trenerze, to zrobił, co do niego należało. Na ostatniej prostej sezonu wyprzedził Arsenal i zajął czwarte miejsce w Premier League, dające upragniony awans do Ligi Mistrzów.
“Nie jestem wystarczająco dobry”
Jak na pierwszy niepełny sezon w nowym klubie, to Antonio Conte osiągnął naprawdę dobry wynik. W jego trakcie wypowiedział wiele kontrowersyjnych zdań, szarżował na konferencjach prasowych i atakował sędziów. To jednak było w jego przypadku normalne. Było jednak pewne spotkanie z dziennikarzami, na którym Włoch wypowiedział dość ciekawe słowa, ale na swój sposób kwestionujące jego możliwości.
– Z ostatnich pięciu meczów przegraliśmy cztery. Taka jest rzeczywistość i nikt z nas nie zasługuje na taką sytuację. Przyszedłem tu, aby spróbować poprawić położenie klubu. Może w tym momencie… nie wiem, nie jestem wystarczająco dobry, żeby to zrobić. To bardzo frustrujące. Pracujemy mocno, bardzo mocno nad tym, aby wydobyć to, co najlepsze z graczy, ale nic z tego nie wychodzi – powiedział Conte porażce z Burnley w lutym 2022 roku. Czegoś takiego z ust Włocha jeszcze nie słyszeliśmy. Zwykle epatował raczej pewnością siebie i sprawiał wrażenie krnąbrnego. Najczęściej wskazywał winę wszystkich dookoła, ale raczej nie swoją.
Jednym z obrońców Conte po zwolnieniu z Tottenhamu został dość niespodziewanie Zlatan Ibrahimović, który zauważył, że często trzeba płacić za “bycie sobą” i on wie o tym doskonale. – Każdy pracuje na własny sposób. Niektórzy udają aktorów, a niektórzy pozostają sobą. Inni starają się być idealni. Wierzę w bycie sobą. A czasem musisz za to zapłacić, bo ludzie nie lubią tego słuchać. Wolę jednak wyrażać się tak, jak chcę – powiedział Szwed w jednym z wywiadów, zapytany właśnie o włoskiego szkoleniowca. Problem w tym, że Conte w trakcie pracy w Tottenhamie zdawał się nie być do końca sobą.
Gówniany sezon Richarlisona
Latem dostał zawodników, których sobie zażyczył, ale nie potrafił zrobić z nich pożytku. Na Richarlisona wydał 70 milionów funtów, a ten nie zdobył nawet bramki w Premier League. W dodatku pomiędzy oboma dżentelmenami wybuchł poważny konflikt, który raczej podkopał pozycję trenera, a nie zawodnika.
– Nie potrafię zrozumieć tego, że usiadłem na ławce. Ostatnio szło dobrze. Wyszedłem dwa razy w podstawie i odnieśliśmy dwa zwycięstwa – z West Hamem i Chelsea. Nagle on (Cristian Stellini, zastępujący wówczas tymczasowo Conte – przyp. red.) posadził mnie na ławce przeciwko Wolverhampton i postanowił wpuścić tylko na pięć minut. Zapytałem: dlaczego? Nic mi nie odpowiedzieli. A wczoraj poprosili mnie, żebym zrobił testy na siłowni i powiedzieli, że jeśli będą dobre, to wyjdę w podstawie. Tymczasem znowu zostawili mnie na ławce. To są rzeczy, których nie da się zrozumieć. Zobaczymy, co on (Conte – przyp.red.) powie jutro, ale nie jestem głupi. Jestem profesjonalistą, codziennie pracuję i chcę grać. Ten sezon, przepraszam za słowo, był gówniany, ponieważ nie mam minut, trochę cierpiałem z powodu kontuzji. Ale kiedy wchodzę na boisko, oddaję swoje życie – taką tyradę wygłosił Brazylijczyk przed kamerami TNT Brasil po niedawnym odpadnięciu Tottenhamu z Ligi Mistrzów.
W tym momencie Conte nie mógł nie zareagować i zdecydował się odpowiedzieć Brazylijczykowi równie ostrym atakiem. – Obejrzałem wywiad Richarlisona. Nie krytykował w nim mnie. On powiedział „mój sezon jest gówniany” i ma rację, jego sezon nie jest dobry. Miał wiele kontuzji, pojechał na Mistrzostwa Świata, złapał kolejną kontuzję, potem wrócił i po miesiącu przerwy znów złapał uraz. Nie zdobył żadnej bramki, poza tymi dwiema w Lidze Mistrzów. Wykazał się dużą szczerością, mówiąc, że jego sezon nie jest dobry. Ale nasz sezon jeszcze się nie skończył. Ma czas na regenerację i jeśli zasłuży na grę, to dam mu szansę – przyznał Włoch.
– Co do reszty wywiadu… zrozumiał, że popełnił błąd. Kiedy rozmawiasz z mediami i mówisz „ja, ja, ja”, a nie „my, my, my”, pokazujesz, że myślisz tylko o sobie i jesteś egoistą. Powtarzam moim zawodnikom, że jeśli chcą zrobić coś ważnego, walczyć i rywalizować o trofea, to muszą rozmawiać z dziennikarzami, mówiąc „my”, a nie „ja”. Richarlison zrozumiał to i przeprosił za swój błąd. To dobrze, ponieważ miałem okazję do wyjaśnienia mu znaczenia ducha zespołu – dodał Conte, ale raczej nie było w tym zbyt wiele prawdy. To, że Brazylijczyk zdecydował się na otwarty atak w kierunku trenera oznaczało, że ten stracił już szatnię.
Stracona szatnia
Mówiło się już o tym od początku sezonu. Zawodnicy mieli być zaskoczeni okresem przygotowawczym, który był w ich opinii katorgą. Media społecznościowe obiegły nagrania z obozu w Korei, na których widać było, jak choćby Heung-min Son niemal mdleje na jednym z treningów. Niektórzy dopatrują się nawet w tym przetrenowaniu przyczyn trudnej do wytłumaczenia postawy Koreańczyka w tym sezonie.
Zajechani piłkarze zrazili się poważnie do Conte, co on sam musiał odczuwać. Pierwsza część sezonu była i tak całkiem niezła, choć brakowało stabilizacji wyników. Tottenham utrzymywał się jednak w okolicy pierwszej czwórki i wyszedł z grupy w Lidze Mistrzów, więc panował względny spokój. Hamulce zaczęły puszczać dopiero w ostatnich tygodniach, kiedy to Spurs wylecieli najpierw z Pucharu Anglii, przegrywając z drugoligowym Sheffield United, a następnie zostali wyeliminowani przez Milan z Ligi Mistrzów. Pamiętajmy jeszcze, że podopieczni Conte pożegnali się też w grudniu z Pucharem Ligi, przegrywając z Nottingham Forest. W każdym z tych przypadków spokojnie można było oczekiwać od nich wywalczenia awansu.
Ostatecznie czara goryczy przelała się dopiero po ostatnim meczu ligowym z Southampton. Spurs roztrwonili w nim dwubramkową przewagę i zaledwie zremisowali 3:3. Conte zdecydował się więc uderzyć we własnych zawodników. – Problem polega na tym, że pokazaliśmy, że nie jesteśmy zespołem. To jest po prostu 11 graczy. Widzę samolubnych zawodników, którzy nie chcą sobie pomagać, nie grają z sercem. Ale jesteśmy przyzwyczajeni do tego przez długi czas. Klub jest odpowiedzialny za transfery, trenerzy przyjeżdżają i ponoszą odpowiedzialność za wyniki. A piłkarze? Gdzie są piłkarze? – grzmiał włoski trener, ale to nie koniec.
“20 lat rządów właściciela i nigdy nic nie wygrali”
Conte zagrzał się na tyle, że nie poprzestał na samych zawodnikach. Uderzył w cały klub, a w szczególności Daniela Levy’ego. – To efekt tego, że są tu do tego przyzwyczajeni. Nie grają o nic istotnego. Nie chcą grać pod presją, ze stresem. Tak jest łatwiej. Taka jest historia Tottenhamu. 20 lat rządów właściciela i nigdy nic nie wygrali. Dlaczego? Wina jest po stronie klubu albo każdego menedżera, który tu pracował. Do tej pory ukrywałem tę sytuację, ale już nie mogę. Nie chcę oglądać więcej tego, co widziałem dzisiaj, bo to było nie do zaakceptowania – przyznał Włoch i faktycznie już więcej nie będzie tego oglądał, bo kilka dni później pożegnał się z posadą.
To było do przewidzenia, bo trudno sobie wyobrazić, żeby po czymś takim Conte nadal współpracował z zawodnikami i w ogóle kimkolwiek w klubie. Levy długo wytrzymywał różne odpały Włocha. Od dłuższego czasu nawet z nim nie rozmawiał, a ostatecznie poróżnić miała ich sprawa Djeda Spence’a, który został sprowadzony z myślą o przyszłości, ale bez konsultacji z trenerem. W tej sytuacji Conte nie zamierzał dawać młodemu zawodnikowi jakiejkolwiek szansy, więc klub był zmuszony wypożyczyć go zimą do Rennes.
Conte oczywiście miał rację wytykając Levy’emu brak trofeów. Przecież przez 22 lata jego rządów do gabloty w północnym Londynie wstawiono zaledwie jedno trofeum. W 2008 roku drużyna Juande Ramosa sięgnęła po Puchar Ligi i na tym koniec. Oczywiście można mówić, że wielkim sukcesem był awans do finału Ligi Mistrzów za czasów Mauricio Pochettino, ale to nie jest coś namacalnego. Levy trafił w punkt z zatrudnieniem Argentyńczyka, ale później zbyt pochopnie go zwolnił. Od tamtej pory, czyli od 2019 roku wykonuje niespecjalnie przemyślane ruchy, które sprawiają, że Tottenham stoi w miejscu.
Czas na przerwę
Poza tymi oczywistymi czynnikami z powodu których Conte nie poradził sobie w Tottenhamie, jest jeszcze kilka innych. Włoch miał w ostatnich miesiącach sporo problemów natury osobistej. Przede wszystkim odezwało się jego zdrowie, przez co musiał w pewnym momencie oddać drużynę w ręce swojego asystenta. Trener musiał się poddać operacji woreczka żółciowego. Do pracy chciał wrócić od razu, ale nie było to możliwe. Został zmuszony do odpoczynku i rekonwalescencji we Włoszech.
Do tego doszły aż trzy osobiste tragedie. W ciągu roku Conte musiał się zmierzyć ze śmiercią swoich bardzo dobrych przyjaciół – Sinisy Mihajlovicia, Gianluki Viallego i Gian Piero Ventrone. Szczególnie bolesne było pożegnanie z tym ostatnim towarzyszem, który był trenerem przygotowania fizycznego w Tottenhamie, ale współpracował z Conte już od dawna.
Te wszystkie czynniki wpłynęły na brak stabilizacji i spokoju przez cały okres pracy Conte w Tottenhamie. Przez te półtora roku wokół Włocha panował jeden wielki chaos, przez który momentami prawdopodobnie brakowało mu racjonalności. Do tego można dodać sprawę kontraktu, który został podpisany tylko do końca tego sezonu i do momentu zwolnienia trener nie do końca chciał podejmować w ogóle dyskusję na temat jego przedłużenia, albo zdecydować, że odchodzi.
Dziś Antonio Conte z pewnością potrzebuje przede wszystkim odpoczynku. Powinien dać odpocząć sobie od wszystkich i wszystkim od niego. Poczekać aż kurz trochę opadnie, bo w tym momencie trudno spodziewać się, że ktoś będzie go chciał zatrudnić. Włoch może mieć problem ze znalezieniem pracodawcy na najwyższym poziomie, bo jest postrzegany jako tykająca bomba. W samych relacjach nigdy nie był łatwy do zrozumienia, ale teraz otwarcie zaatakował pracodawcę i własną drużynę. Pamiętajmy też, że ciągnie się za nim klątwa Ligi Mistrzów, w której najdalej zaszedł do ćwierćfinału, ale miało to miejsce… dokładnie 10 lat temu. Później, zarówno w Interze, Chelsea, jak i Tottenhamie kończył najdalej na 1/8 finału.
Włoch poniósł pierwszą klubową porażkę od bardzo dawna. Jego przygodę z Tottenhamem można porównać jedynie do epizodu w reprezentacji Włoch. Tym razem warunki nie były odpowiednie do osiągania sukcesów, ale do tego doszły jeszcze inne czynniki zewnętrzne, które uniemożliwiały stabilizację. Conte i Tottenham rozstają się mocno poturbowani i na ostrych zakrętach. Wyjście z tej sytuacji może być trudniejsze niż się wydaje.
Czytaj więcej o Premier League:
- Rudzki: Prywatna wojna Gary’ego Linekera. Jak gwiazda BBC rozpętała polityczną burzę w Anglii
- Rudzki: Jak Arsenal stał się nowym Liverpoolem. Długa droga Artety i jego drużyny
- Od producenta pornosów po arabskiego księcia. Kto rządzi w Premier League?
Fot. Newspix