Iraola dokonał cudu: sprawił, że Rayo stało się niezwykłe także na murawie. Usuwasz nazwy klubów, widzisz niemiecką drużynę w LaLiga. Jak Iraola dokonuje cudu w Rayo?
– Nigdy nie chciałem być trenerem – podkreśla Andoni Iraola. A gdy już nim został, zapowiada: – „Nie wydaje mi się, bym długo pracował w tym zawodzie”. Miejmy nadzieję, że i tu minie się z prawdą. Na prowadzonym przez niego Rayo Vallecano powinien być znaczek denominación de origen protegida. Hiszpanie oznaczają nim produkty wyjątkowe dla danego regionu, a ekipę z Vallecas trzeba określić mianem szczególnej.
Rayo ma najmłodszego trenera w LaLiga, który współpracuje z asystentem-debiutantem. Ma drugi najmniejszy stadion, piątą najniżej wycenianą kadrę i piąty najniższy budżet płacowy w Primera División. W Madrycie przechodzi poza radarem, żyjąc w cieniu Realu i Atlético, z którego przez lata wychodziło tylko dzięki kontrowersjom. Na trybunach zasiadają najbardziej lewicowi fani w Hiszpanii, którzy od nazistów wyzywali Romana Zozulię z Albacete, a prezes zaprasza do loży znanych prawicowych polityków, Santiago Abascala i Rocío Monasterio. Szef, Raúl Martín Presa, niedawno pobił się zresztą z agentem największej gwiazdy drużyny (Raúl de Tomás). Ale atmosfera wokół madryckiego zespołu się zmienia. Andoni Iraola sprawił, że Rayo, klub niezwykły z powodów pozasportowych, stał się niezwykły także na murawie.
Anomalia na piłkarskiej mapie
W Hiszpanii istnieje termin „equipo de autor” – drużyny dokładnie realizującej wizję swojego trenera. I tak jest z Rayo, które mogłoby zmienić nazwę z „Rayo Vallecano” na „Rayo Andoniego Iraoli”. Dyskusję o szkoleniowcach często sprowadza się wyłącznie do oceny wyników, a te w przypadku Baska są rewelacyjne. Żaden z poprzedników w historii ekipy z Vallecas nie miał tak dobrego współczynnika wygranych meczów w LaLiga. Poprzedni sezon, rozpoczęty znakomitą rundą jesienną i zakończony na dwunastym miejscu, rozbudził oczekiwania, które Rayo obecnie spełnia. Piąte miejsce w tabeli LaLiga pozwala myśleć, że sen o grze w europejskich pucharach nie musi być wyłącznie marzeniem. Zimą ubiegłego roku hitem była przyśpiewka kibiców: „Y el año que viene, Rayo – Liverpool” („W kolejnym sezonie Rayo – Liverpool). Teraz, wróciła ona na trybuny Estadio de Vallecas, a Iraola może się uśmiechać, bo dziś to jego drużyna jest bliżej występów w kontynentalnych rozgrywkach niż The Reds.
Rayo jest anomalią na mapie hiszpańskiego futbolu. Gdy większość rywali gra wolno, z kontry i dostosowuje się do przeciwnika, ekipa z Vallecas jest proaktywna. Narzuca swój styl, gra radośnie i stara się zdominować przeciwnika. Wygląda jak klub z Bundesligi, którą Iraola jest zresztą zafascynowany. Mecze jego drużyny są otwarte i atrakcyjne. Gra toczy się od pola karnego do pola karnego. To z pozoru może wyglądać na chaos, ale właśnie w nim Rayo czuje się najlepiej. – W moim zespole wszyscy mają harować. Napastnik gra w pressingu, obrońcy rozgrywają, a pomocnicy są pod oboma polami karnymi. Nie interesuje mnie styl, w którym jedna ekipa atakuje przez dwie minuty, a potem oddaje pole rywalowi – przekonuje Iraola.
Grają ponad możliwości
Nie tylko test oka, ale i statystyki pokazują, że Bask nie rzuca słów na wiatr. W „El País” mówił, że „lubi grę długimi podaniami”. Efekt? Rayo wykonuje ich najwięcej w LaLiga, a stoper Alejandro Catena zdecydowanie przewodzi tej klasyfikacji. – Lubimy grać bezpośrednio, by wykorzystywać przestrzenie za plecami obrońców – przyznaje 40-latek, trener lubiący, gdy jego zawodnicy zawsze patrzą do przodu i szukają sposobu na szybkie pozbycie się piłki. Skrzydłowy Álvaro García jest wiceliderem klasyfikacji dośrodkowań. Lewy obrońca Fran García, który latem wróci do Realu Madryt, jest drugi pod względem dystansu przebytego z futbolówką, tylko za Viniciusem, za którego plecami w klasyfikacji faulowanych graczy jest Isi Palazón.
40-latek to specjalista od wykorzystywania piłkarzy, których ma do swojej dyspozycji. Z AEK Larnaka zdobył Superpuchar Cypru, z drugoligowym Mirandés sensacyjnie dotarł do półfinału Copa del Rey, a z Rayo osiąga wyniki ponad stan. W Rayo widać elementy filozofii Marcelo Bielsy czy Ernesto Valverde, ale głównym założeniem Iraoli jest maksymalizacja możliwości swoich podopiecznych. Bask nie ma gwiazd, ale stworzył system, w którym dzięki kolektywnej pracy mogą błyszczeć indywidualności. Iván Balliu i Fran García dublują pozycje skrzydłowych, z których jeden (Álvaro García) gra do linii końcowej, a drugi (Isi Palazón) schodzi do środka i pomaga w kreacji, stając się niejako czwartym pomocnikiem. W środku Iraola ma dwóch piwotów – króla pressingu z nieskończoną ilością energii, Óscara Valentína, oraz Santiego Comesañę, jednego z najinteligentniejszych graczy w LaLiga – a także Óscara Trejo, który tak dobrze czyta grę, że Hiszpanie śmieją się, że mógłby pochodzić z przyszłości.
Dzięki pracy Iraoli, piłkarze będący niegdyś na zakręcie mogą dziś triumfować. Isi kilka lat temu zbierał brzoskwinie, a dziś, mając ksywę „Isinho”, jest w orbicie zainteresowań selekcjonera, podobnie zresztą jak Comesaña. Catena grał dla Reus, które zbankrutowało. Valentín został wyciągnięty z trzeciej ligi. Camello i Fran to wychowankowie wielkich klubów, Atlético i Realu, którzy dopiero w Rayo pokazali pełnię talentu. Każdy z graczy Rayo, podobnie zresztą jak i Iraola, musiał walczyć, by móc utrzymywać się z piłki. I gdy pojawiła się na to szansa, robią wszystko, aby ją wykorzystać. – Nam wszystkim trudno było dotrzeć na ten poziom. Musimy codziennie pokazywać, że stać nas na jeszcze więcej i więcej, bo nie rozwijając się, szybko zostaniesz dogoniony przez resztę i stracisz uprzywilejowaną pozycję. Na szczęście, moi zawodnicy dobrze zdają sobie z tego sprawę – przekonuje trener.
Baskijska szkoła trenerów
Momentem zwrotnym w karierze Iraoli, który przekonał go do pracy w roli trenera, były przenosiny z Athleticu do New York City FC. Bask nie miał już sił, by biegać wzdłuż linii bocznej boiska, więc jego szkoleniowiec, Patrick Vieira, ustawił go w roli defensywnego pomocnika. Andoni potrzebował czasu na przyzwyczajenie się do nowej pozycji, jednak – jak przyznawał – otworzyła mu ona oczy na kwestie taktyczne. Nauczycieli miał całkiem solidnych – drużynę prowadził wspomniany Vieira, a partnerami ze środka pola Frank Lampard i Andrea Pirlo. Spoglądanie na futbol z tej perspektywy zainteresowało Iraolę na tyle, że po powrocie do San Sebastián zrealizował kursy i powiedział, że nie spocznie, póki przynajmniej nie spróbuje pracy w roli szkoleniowca, którą wykluczał jeszcze grając na San Mamés.
Patrząc na historię szkoły z San Sebastián, sukces był Iraoli pisany. Pobierał nauki w Antiguoko, klubie związanym z Realem Sociedad, w którym trenersko rozwijali się też Mikel Arteta (lider Premier League z Arsenalem) i Xabi Alonso (Bayer Leverkusen), a z malutkiej prowincji Gipuzkoa wywodzą się też Unai Emery, Julen Lopetegui, Jagoba Arrasate czy Imanol Alguacil. Z tego grona, Andoni pracuje w najmniej renomowany klubie, ale zmiana posady to tylko kwestia czasu. Prędzej czy później, 40-latek wyląduje na San Mamés na ławce Athleticu, ale na razie z Rayo wyciągnąć go chcą Anglicy. Sam Iraola mówił, że marzy o przejęciu którejś z ekip z Premier League, jednak Leeds United, które widziało w nim następcę Jesse’ego Marscha, nie zdecydowało się na zapłacenie 10 milionów euro zapisanych w klauzuli odstępnego.
– Nie mam zamiaru pracować przez wiele lat w zawodzie trenera – przekonuje Iraola, który jest zdania, że ten zawód wiąże się ze zbyt dużymi poświęceniami w życiu rodzinnym. – Byłem nieobecny przy zbyt wielu ważnych momentach – mówi 40-latek. Legenda Athleticu cieszy się, że jego najbliżsi kompletnie nie interesują się futbolem, co pozwala mu zajmować się innymi pasjami (kuchnia, spacery po Madrycie, sztuka, film), jednak nie ukrywa, że ma problem z całkowitym odcięciem się od życia służbowego. W kieszeni jego jeansów zawsze są notatnik i długopis, tak na wszelki wypadek, gdyby akurat przyszła mu do głowy jakaś nowa, rewolucyjna idea. Na razie, myśli są związane z Rayo, ale nie wydaje się, by ten związek przetrwał na lata. Raz, że Iraola ma kontrakt tylko do końca sezonu, dwa – to klub zdecydowanie poniżej jego możliwości. Co dalej? Tego nie wie nikt. Sam Andoni deklaruje, że o tym nie myśli. – Patrząc na to, jak układało się moje życie, lepiej niczego nie planować – uśmiecha się Bask.
Więcej o La Liga: