Reklama

Kazachska parapetówka i nadmiar pierogów. Paweł Baranowski o grze w FK Atyrau

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

13 lutego 2023, 09:03 • 8 min czytania 9 komentarzy

Paweł Baranowski rok temu był bohaterem nieoczywistego transferu. Doświadczony stoper przeniósł się z Górnika Łęczna do ligi kazachskiej. Czym zaskoczył go Kazachstan i czy jego rodzina zniosła przeprowadzkę lepiej niż on sam? Dlaczego polskie pierogi wygrywają z tamtejszą kuchnią? Czy Kazachowie mogliby bardziej dbać o swoje miasta? Nowy obrońca Ruchu Chorzów wspomina z nami rok spędzony w egzotycznej lidze.

Kazachska parapetówka i nadmiar pierogów. Paweł Baranowski o grze w FK Atyrau

Co ciągnie polskiego piłkarza w twoim wieku do Kazachstanu?

Może mój wiek jest właśnie odpowiedni? Patrząc na obcokrajowców, którzy przyjeżdżają do tej ligi, to są to bardziej doświadczeni zawodnicy. Młodych ten rynek nie przyciąga, bo trudno stamtąd trafić do lepszych, europejskich zespołów. Młodzi, zagraniczni piłkarze raczej wybierają Rosję. Dla mnie decydującym czynnikiem było pozostanie na najwyższym poziomie rozgrywkowym. W Górniku Łęczna pod koniec mojego pobytu było różnie z graniem, nie miałem takich ofert z Polski. Zimą ciężko znaleźć coś ciekawego, więc opcja kazachska wydała mi się interesująca.

Pierwsza reakcja na wieść o zainteresowaniu z Kazachstanu to niedowierzanie?

Pierwszą reakcją było sprawdzenie, że FK Atyrau gra Piotr Grzelczak i telefon do niego. Wypytałem, jak to wszystko wygląda, powiedział mi o plusach, minusach, więc miałem informacje z pierwszej ręki i nie żałuję tego ruchu.

Reklama

Myślałem, że Grzelczak maczał w tym transferze palce.

Wiem, że w klubie go o mnie pytali, ale nie było tak, że chodził do prezesa i mówił, żeby mnie ściągnęli! Temat zaczął się od agenta, tak jak to przeważnie bywa przy takich wyjazdach. Szukali doświadczonego, środkowego obrońcy.

A pierwsza reakcja rodziny, gdy okazało się, że trzeba wyjechać na drugi koniec świata?

Z żoną zastanawialiśmy się dość długo. Mamy małe dzieci, więc odległość była minusem, myśleliśmy, czy to nie za daleko. Sam lot trochę zajmuje, chociaż Atyrau leży na granicy, więc miałem argument, że nie jadę do Azji, tylko do Europy! Ale wiadomo: rodzina jest najważniejsza, nie mogłem tego zrobić ich kosztem. Ostatecznie udało nam się to pogodzić. Rodzina miała problem ze zorganizowaniem wizy, przylecieli na miesiąc, na podstawie wizy turystycznej. Później jednak udało się to załatwić i rodzina przyjechała do mnie na stałe.

Kazachstan zaskakuje?

Samo miasto wygląda kompletnie inaczej niż w Polsce. Astana, Ałmaty są “europejskie”, reszta… Jakby to ładnie ubrać w słowa: są mniej nowoczesne. Centrum Atyrau wygląda w miarę ładnie, ale im dalej od centrum, tym więcej starych, poniszczonych budynków, o które nikt nie dba, nikt ich nie odnawia. Organizacja meczów wyjazdowych, logistyka, też jest inna. Pamiętam, że wyjazd do Pawłodaru to dwie godziny lotu do Astany i pięć godzin w autokarze z Astany do Pawłodaru. Musiałem się też przyzwyczaić do sztucznych boisk, ciągłych przeskoków między nimi a naturalną nawierzchnią — bo część klubów takimi dysponowało — wchodziło w nogi.

Reklama

Co można w takim Atyrau robić w wolnym czasie?

Mogę polecić restauracje. Jest ich sporo, są na dobrym poziomie, nie można narzekać. Z rodziną upały spędzaliśmy w aquaparkach. Są akurat dwa, trzy w mieście. Gorzej, gdy mieszka się w klubowej bazie, w której mieszkała część zawodników, bo tam atrakcji było mniej. To po prostu budynek klubowy z pokojami na górze. Początkowo mieszkałem tam z Piotrkiem, ale zrezygnowaliśmy, bo warunki nie były zbyt dobre, do tego dochodziła nuda. Woleliśmy wynająć mieszkanie we dwóch.

Warunki nie były dobre, czyli nie było ciepłej wody w kranie?

Nie aż tak, ale prądu czasami nie było! Nie wiem czemu, bo po chwili go włączali, ale to był taki stary, nieodnowiony budynek, jak te, o których wspominałem. Chyba nie leży w naturze Kazachów, żeby cokolwiek odnawiać. Stoi, to stoi, aż się zawali.

Restauracje w Atyrau uczynią kogoś ekspertem od postradzieckiej kuchni?

Dania były raczej tłuste, sycące. Niezbyt dietetyczne. Mają swoje tradycyjne pierogi, manty. Z mięsem, ale nie tak dobre, jak nasze. W miarę smaczne, ale jest ich tyle, że może się przejeść. Podobnie ma się sprawa z plovem. Smaczny, ale za dużo.

Rzecz, która dla Kazacha jest normą, a Polaka dziwi?

Palą dużo sziszy, nawet na ulicach. W restauracjach siedzą na zewnątrz, palą, wtapia się to w obraz kazachskiej knajpy. Lokalni piłkarze też to praktykują, ja akurat za sziszą nie przepadam, więc nie próbowałem. Ale piją też dużo herbat i na to już się załapałem. Przychodząc do zespołu nie masz za to chrztu, wkupnego. Oczywiście ja miałem łatwiej, bo był tam już Piotrek, który pomógł mi w aklimatyzacji.

Jak dogadać się w kazachskiej szatni?

Bardzo mało osób mówi po angielsku, nawet ze sztabu szkoleniowego. Język znałem jednak dobrze, więc rozmawiałem z obcokrajowcami. Z lokalsami dogadywałem się po rosyjsku, musiałem szybko ten język podłapać. Słabiej mi szło mówienie, jednak wszystko rozumiałem. Jak się z tym językiem osłucha, to nie ma problemu. Była też część, której w ogóle nie rozumiałem — oni rozmawiali po kazachsku. Nie wszyscy Kazachowie znają rosyjski, jeden z nich radził sobie z nim gorzej niż ja. Miejscowi zawodnicy, z Atyrau, woleli mówić po kazachsku.

Udało ci się poznać jakieś lokalne tradycje?

Raz zostaliśmy zaproszeni na coś w rodzaju parapetówki. Jeden z kazachskich piłkarzy kupił dom i zorganizował przyjęcie dla całego zespołu i rodziny. W tym domu mieszkali jego dziadkowie, rodzice, nawet wujek. Mieliśmy tradycyjny wieczór z lokalnymi potrawami, dostaliśmy też kazachskie stroje — córka nadal czasami się w nie ubiera. Na stole było mnóstwo jedzenia, te pierogi, plov, pojawiła się pieczona jagnięcina. Fajne przeżycie.

Codzienność w takim kraju sprawiała jakieś problemy?

Początkowo organizacyjne rzeczy trochę się przeciągały, ale wielkich problemów nie było. Z czasem, gdy lepiej rozumiałem język rosyjski, sam chodziłem do banków, załatwiałem wszystkie sprawy. Problem był tak naprawdę tylko z nadaniem jakiegoś numerka, ale nieduży, w ramach rozsądku. Samochodem tam nie jeździłem, wybierałem taksówki, ale drogi i przepisy są tam zupełnie inne. Inaczej: przepisów w zasadzie nie ma. Inna kultura jazdy.

Jak w Kazachstanie odnalazły się twoje dzieci? Brakowało znajomych, polskiej atmosfery?

Nie, przeciwnie. Wynajęliśmy domek na zamkniętym osiedlu domków jednorodzinnych, mieszkało tam dużo dzieci. Córka poznała kazachskie rodzeństwo, akurat były wakacje, najcieplejsze dni, więc bywało, że siedzieli u nas do nocy. Zaczęła się nawet uczyć rosyjskiego. Miała lekcje angielskiego online, ale wolała rosyjski, bo cały czas z nim obcowała i po prostu do niego przywykła.

To zainteresowanie działało w dwie strony? Kazachowie interesowali się Polską, naszą kulturą?

Koledzy czasami pytali o różnice między krajami, ale dzieci raczej nie. Bawiły się tak samo, jak wszędzie. To bardziej piłkarzy i trenerów interesowało to, jak się w Polsce gra i trenuje. Kazachski piłkarz pewnie poradziłby sobie w Ekstraklasie pod względem technicznym, ale mógłby mieć problem z intensywnością.

Jak tłumaczyłeś im te różnice?

Taktycznie obydwie ligi są podobne. W FK Atyrau graliśmy trójką obrońców z tyłu, więc zachowania były takie same. Inna kwestia to przygotowanie fizyczne, do którego w Polsce przywiązuje się dużą uwagę. Trzeba dużo biegać, pracować na siłowni — w Kazachstanie nie jest to tak rozwinięte. Mieliśmy jednak GPS-y, kamizelki i raporty pomeczowe. Po prostu wygląda to tak, że trener przygotowania fizycznego nie jest stricte specjalistą w tej dziedzinie, tylko asystentem oddelegowanym do tego zadania. Taka osoba łączyła dwie funkcje, więc w naszej lidze wygląda to bardziej profesjonalnie.

Powiedziałbyś, że liga polska — nawet pierwsza — stoi na bardziej zaawansowanym poziomie niż kazachska?

W FK Atyrau miałem dwóch trenerów. Pierwszy, Konstantin Gorovenko, zwracał dużą uwagę na taktykę. W pierwszej części sezonu byliśmy bardzo dobrze zorganizowani taktycznie, traciliśmy niewiele bramek i zajmowaliśmy wysokie miejsce w tabeli. Byliśmy dobrze przygotowani do każdego meczu, pamiętam spotkanie z Astaną, w którym rywale nie mogli nic zrobić. Albo pierwsza kolejka, gdy graliśmy z mistrzem kraju, Tobołem Kostanaj — byliśmy tak zorganizowani, że rywalom ciężko było coś zrobić. Trenerzy podpatrują to, jak pracuje się w innych ligach, mają świadomość, że muszą patrzeć na Europę. Poziom ligi był dość wyrównany, najwyższe wyniki osiągała FC Astana w domowych meczach, na sztucznej murawie — to był ich handicap.

Mówiłeś o klubowej bazie w kontekście hotelu dla zawodników, a co z warunkami do treningu?

Wszystko było połączone, ale trenowaliśmy na stadionie, bo jakość płyty głównej była lepsza właśnie tam. Baza treningowa służyła bardziej akademii, dzieciakom. Pamiętam, że zaczęli pracować nad halą na zimę — zerwali parkiet, położyli sztuczną murawę. Powoli brali się za inwestycje, mieli plany na poprawienie jakości boisk w bazie.

Kontrakt w Kazachstanie ustawia do końca życia?

Pieniądze nie są tak bajeczne, jak może się wydawać, ale są dobre. Astana i Toboł płaciły w poprzednim sezonie najwięcej, tam można się na jakiś czas ustawić, ale pewnie też nie do końca życia. Na pewno, gdybym miał porządną ofertę na nowy sezon, to chciałbym tam jeszcze przez rok pograć. Początkowo rozmawiałem o przedłużeniu umowy, ale ostatecznie do tego nie doszło. Ruch Chorzów nakłonił mnie do powrotu. To dobry klub, który powoli staje na nogi, jest wysoko w tabeli, co było zachęcające.

Będziesz za czymś tęsknił?

Za pogodą! Dłużej jest cieplej, szczególnie latem pogoda była bardzo dobra. Z drugiej strony sama gra w piłkę nie jest wtedy przyjemna, bo niemożliwe były nawet treningi o 11-12. Temperatura sięgała ponad 40 stopni Celsjusza, gdy raz trenowaliśmy o godz. 10, to na sztucznej murawie stopy aż się paliły. W każdym domu, czy restauracji były klimatyzatory, bo bez tego nie dałoby się wytrzymać, w dodatku życie zaczynało się później, Kazachowie późno chodzili spać i długo spali. Ale lubię ciepło, mnie to służyło.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Betclic 1 liga

Komentarze

9 komentarzy

Loading...