Nikt nie odpalił FIFY bądź Football Managera. To działo się naprawdę. Pięciokrotny zdobywca Ligi Mistrzów i trzykrotny mistrz Hiszpanii Isco był bardzo blisko Unionu. Przeszedł nawet testy medyczne w Berlinie. Klub, o którym jeszcze cztery lata temu słyszało niewiele osób, zamierzał ściągnąć piłkarza, który rozegrał ponad dwa razy więcej meczów w Champions League niż wszyscy pozostali gracze Żelaznych. Transfer wyłożył się na ostatniej prostej, ale budził wątpliwości od samego początku.
Isco zdobył więcej trofeów niż Union Berlin. I mowa tu tylko o indywidualnych nagrodach. Do sezonu 2019/20 stołeczny nie znaczył praktycznie nic na piłkarskiej mapie Niemiec, a co dopiero Europy. W tym samym czasie stopniowo załamywała się kariera Isco. Gdy Żelaźni jako debiutanci występowali w Bundeslidze, on zdobywał mistrzostwo Hiszpanii z Realem Madryt. Nie mógł jednak się z niego w pełni cieszyć. Występował coraz rzadziej. Dręczyły go kontuzje i miał coraz mniejszy wpływ na grę zespołu. W kolejnych latach z jego formą było tylko gorzej. Na drugim biegunie znajduje się natomiast Union, który po dziś dzień podbija Niemcy i Europę. Jego piłkarze są rozchwytywani, trener doceniany, a rywale boją się z nim grać.
78 do 30
– To najtrudniejszy przeciwnik, na jakiego mogliśmy trafić. Uważam, że w tej chwili łatwiej jest grać w Monachium niż w Berlinie – stwierdził przed meczem w Pucharze Niemiec Niko Kovac, trener Wolfsburga. Można było zatem zadawać sobie pytania. Gdzie tu sens? Gdzie tu logika? Chyba właśnie jej nie było, wiedząc, jak wszystko się skończyło.
Co prawda nie byłby to pierwszy raz, gdy Union sięgnął po piłkarza z dużym nazwiskiem, który znalazł się na zakręcie swojej kariery. Neven Subotic, Max Kruse czy Christian Gentner również pod koniec swojej kariery zawitali na Stadion przy Starej Leśniczówce. Zostawili po sobie dobre wrażenie. To przy nich uczyli się młodzi, a Kruse nawet wyprowadził karierę na prostą. Żaden nie był jednak tak utytułowany, jak Isco.
Mimo ostatnich problemów Hiszpan to pięciokrotny zdobywca Ligi Mistrzów. Trzy razy sięgał po mistrzostwo Hiszpanii i aż czterokrotnie po Klubowe Mistrzostwo Świata. W Champions League rozegrał 78 meczów, czyli przeszło dwa razy więcej niż wszyscy zawodnicy Żelaznych razem wzięci (30 spotkań). Jego transfer można by śmiało porównać do przejścia Raula Gonzaleza do Schalke 04, choć trzeba przyznać, że Union ściągnąłby młodszego zawodnika – w momencie transferu Raul liczył 33 lata. Isco mógłby zatem pograć znacznie dłużej od legendarnego napastnika Los Blancos. Mógłby, bo tak się nie stanie. Rozmowy zakończyły się fiaskiem.
Przekroczone ustalenia
Finalnie wszystko rozbiło się o pieniądze, co może dziwić. Już w Sevilli Hiszpan zrezygnował ze znacznej części swoich zarobków, byleby odbudować swoją formę. Według informacji hiszpańskich mediów inkasował dwa miliony euro rocznie. Po nieudanej przygodzie w Andaluzji z pewnością nie otrzymałby aż tyle w Unionie, ale i tak byłby jednym z najlepiej opłacanych piłkarzy w zespole. W tym momencie nie wiadomo, o jakie zarobki rozbiły się negocjacje bowiem to one stanęły na drodze do podpisania kontraktu, ale to one spowodowały ostrą wymianę zdań między klubem a agentami piłkarza. Mimo blisko trzymiesięcznej przerwy od gry Isco przeszedł pomyślnie testy medyczne, choć w ostatnich latach zmagał się z chronicznymi, a później, jak donosiły hiszpańskie media, urojonymi kontuzjami.
– Bardzo chcielibyśmy zobaczyć Isco w zespole. Ale mamy swoje ograniczenia finansowe, które podczas dzisiejszych negocjacji, wbrew wcześniejszym ustaleniom, zostały przekroczone – zdradził Oliver Ruhnert, dyrektor sportowy Unionu Berlin na oficjalnej stronie klubu, który rozwiał wszelkie wątpliwości cd. słuszności w mediach społecznościowych. Isco zupełnie nie pasował do profilu piłkarza, jakiego można oglądać na Stadionie przy Starej Leśniczówce, czemu wyraz dał administrator konta Żelaznych na Twitterze zapytany o Isco przez Lipsk. Odpowiedział krótko: – Tradycja.
Trzeba jednak przyznać, że również pod względem sportowym ten transfer nie wyglądał na do końca przemyślany. Z powodu znacznej straty szybkości trenerzy przesuwali Isco coraz bardziej do środka boiska. Najczęściej wystawiali go jako “dziesiątkę”. Problem w tym, że w zespole Żelaznych ze względów taktycznych nie ma takiej pozycji. Ciężko sobie również wyobrazić, że nagle 30-letni Hiszpan zacząłby hasać na boku i wymieniać się zadaniami defensywnymi na prawej stronie z Josipem Juranoviciem bądź na lewej z Nico Giesselmannem. Dodatkowo były zawodnik Realu posiada spore zapędy gwiazdorskie. Najlepiej prezentował się wtedy, gdy wszystko było budowane wokół niego, na co nie mógł liczyć w Unionie. Trener Urs Fischer nie uznaje jednostek w piłce nożnej, a jedynie grę zespołową.
Co dalej z Isco?
Już o same relacje między szkoleniowcem a Hiszpanem można było się martwić, zanim na dobre zaczęli współpracę. Wystarczy powiedzieć, że Tymoteusz Puchacz, który nie realizował w pełni zadań taktycznych, praktycznie wcale nie wąchał murawy. Co działoby się zatem z Isco, który najlepiej czuje się jako wolny elektron? Bez wątpienia otrzymałby dużo większy kredyt zaufania od polskiego wahadłowego, głównie ze względu na jego przeszłość, ale Fischer z pewnością nie mógłby narazić drużyny na uszczerbek, dając pofolgować jednemu zawodnikowi bowiem straciłby przez to posłuch w szatni. Ostatecznie nie będzie się musiał o to martwić.
O to, co stanie się z Unionem bez Hiszpana również nie musimy się martwić. Żelaźni to wiceliderzy Bundesligi i uczestnicy fazy pucharowej Ligi Europy. Bardziej należy się zastanawiać, co spotka Isco, który po rozstaniu z Realem Madryt znajduje się na równi pochyłej. Pół roku w Sevilli zakończyło dla niego rozwiązaniem kontraktu. Nieudane rozmowy z Unionem nie poprawiły jego wizerunku. Ostatnie spotkanie rozegrał na początku listopada. Nie jest również skory do gry w MLS czy krajach arabskich. W grudniu mówiło się, że po raz kolejny pomocną dłoń wyciągnie do niego piłkarski ojciec Julen Lopetegui, który ściągał go do Sevilli. Tygodnie mijają, ale ani menedżer Wolverhampton, ani agent Jorge Mendes, który niejednego piłkarza ulokował na Molineux Stadium, nie czynią kroków, by związał się z zespołem Wilków.
Jedynym pocieszeniem dla Isco jest fakt, że posiada kartę na ręku. Nie musi przejmować się tym, że mija właśnie Deadline Day. W każdej chwili będzie w stanie podpisać kontrakt z nowym klubem. Jednak kolejne tygodnie zwłoki mu nie pomagają. Żeby za chwilę się nie okazało, że żaden poważny klub w Europie nie skorzysta z jego usług i wyląduje gdzieś na prowincji, np. powiększając hiszpańską kolonię w Ekstraklasie do 24 zawodników.
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Wesołe jest życie staruszka, Makoto Hasebe
- Wilki wyją coraz głośniej. O świetnej formie Wolfsburga
- Kontuzje, olewanie treningów i konflikt rodzinny. Gio Reyna wraca do gry po turbulencjach
Fot. Newspix