Korona Kielce wyglądała przez godzinę gry jak drużyna, która pasuje do Ekstraklasy mniej więcej tak, jak Kamil Kuzera do tiki-taki. A później na boisku pojawił się Jewgienij Szykawka, który niespodziewanie wprowadził element emocji do meczu, który wydawał się już rozstrzygnięty. Legia wytrzymała jednak nerwową końcówkę i wygrała swoje spotkanie jako jedyny zespół z pierwszej czwórki Ekstraklasy.
Legia Warszawa – Korona Kielce 3:2. Goście jeszcze gorsi niż jesienią
Korona Kielce przystępowała do rundy wiosennej jako największy „faworyt” do spadku z Ekstraklasy. Transfery zrobiła mało imponujące, najwięcej mówiło się zimą o Nono, Hiszpanie z przeszłością w LaLiga2, który od pół roku pozostawał bez klubu (dziś zagrał nieźle). Trener? No cóż, trudno wyzbyć się wrażenia, że największą siłą Kamila Kuzery w oczach klubowych władz było to, że z innymi kandydatami nie udało się dogadać. Sytuacja finansowa? Mizerna, miasto nie chce dokładać pieniędzy do klubu, a ten ma masę bieżących potrzeb. Sparingi? Korona dostała w dziób od tureckiego trzecioligowca i niemieckiego czwartoligowca, a na dokładkę zmiażdżył ją Banik Ostrawa.
Sami widzicie – niewiele przesłanek mogło zwiastować, że coś drgnie. W pierwszej połowie tylko utwierdzaliśmy się w tym przekonaniu. To może nie aż tak, że Legia mogła robić na boisku wszystko, ale poczynała sobie naprawdę swobodnie. Przy każdej z trzech bramek pomogła jej głupota/bierność defensorów kieleckiego zespołu.
Kyryło Petrow – postać tragiczna
I jedno, i drugie najbardziej wyraźnie prezentował Kyryło Petrow, który powinien chyba usiąść na dłużej na ławce rezerwowych. Może i w poprzednim sezonie był jednym z najlepszych defensorów w pierwszej lidze. Może i na papierze ma więcej atutów niż konkurenci do składu. To nie ma żadnego znaczenia w sytuacji, gdy na przestrzeni całego sezonu zwyczajnie nie dojeżdża.
Ukrainiec najpierw sfaulował Rosołka w polu karnym, co było po wszech miar naiwne, głupie i pokraczne. Napastnik Legii zagrał piłkę do kolegi, de facto nie brał już udziału w akcji. Biegnący na niego Petrow nie zdążył wyhamować i z całym impetem wpadł w swojego rywala. Ale nawet jeśli młodzieżowiec nie zdążyłby się pozbyć futbolówki – jak można tak taranować przeciwników w polu karnym? Jedenastka ewidentna, wykorzystał ją Josue.
Drugi gol? Rzut rożny, Josue zagrywa na długi słupek, a kryjący tę strefę Petrow zapomina o tym, że trzeba wyskoczyć. Zamiast tego po prostu stoi i patrzy. Jego kolega, Adam Deja, mogący gonić Maika Nawrockiego od samego początku akcji, w pewnym momencie odpuszcza, również wychodząc z założenia, że nie warto się przemęczać. W efekcie kielczanie schodzili na przerwę z dwubramkowym bagażem, co i tak było łagodnym wymiarem kary, bo mogli przyjąć jeszcze kilka sztuk.
Gdyby „zasług” Petrowa było za mało, musimy jeszcze dodać, że był bliski strzelenia sobie samobója. Po rzucie rożnym nastrzelił go Rosołek i mimo że piłka leciała dość wolno, to obrońca Korony nie zdążył wykonać jakiegokolwiek ruchu. Nie tylko on spał na boisku, w jego ślady poszedł chociażby Mladenović, który w jednej akcji nie ogarnął, że kolega podaje mu piłkę ze stałego fragmentu gry (przeturlała się obok Serba). Wahadłowy, w odróżnieniu do swojego przeciwnika, ogarnął się i koniec końców rozegrał niezłe zawody.
Legia zdawała się nie przejmować słabą kondycją murawy i raz po raz budowała akcje. Przodował w nich Josue (znów daje do myślenia władzom Legii, że może warto rozbić dla niego bank), który ciekawymi prostopadłymi piłkami chciał aktywizować swoich kolegów, bo kilku z nich nie miało dziś swojego dnia. Wszołek zapisał się tym spotkaniem do mistrzostw Polski w przeciągniętej wrzutce (podobno jest jednym z faworytów). Carlitosa było mało na boisku, objawił się dopiero w drugiej połowie, gdy asystował przy golu na 3:0 i zmarnował setkę. Hiszpan biegł równolegle z Wszołkiem pod bramką Korony. Skrzydłowy trochę skiepścił podanie do napastnika, ale i tak było z czego uderzyć. Carlitos szukał na siłę prawej nogi i zamiast strzału obejrzeliśmy mało efektowną wywrotkę.
Ale za to gol był całkiem zacny. Legia rozpoczęła akcję od Tobiasza, szybko zdobyła przewagę w środku pola, rozrzuciła piętą na skrzydło, gdzie również nie nadążyli koroniarze. Potem wystarczyło dokonać egzekucji na pasywnej linii defensywnej. Mladenović wypuścił Carlitosa. Ten wyczekał aż Kapustka wbiegnie w drugie tempo i oddał mu piłkę. 14-krotny reprezentant Polski precyzyjnie uderzył po długim rogu. Mniej więcej wtedy, chwilę po zmianie stron, zapowiadało się na kompromitujący pogrom Korony.
Jewgienij Szykawka – postać dająca nadzieję
Aż do momentu, jak po godzinie gry na boisku pojawił się Szykawka (a wraz z nim Podgórski i Takac). W Koronie nie kleiło się nic. Podgórski i Błanik ani nie tworzyli nic z przodu, ani nie pomagali w defensywie. Śpiączka strzelił gola ze spalonego i oddał dwa absurdalne strzały. Jeśli chodzi o nowych piłkarzy, Nono był aktywny, ale nie bardzo miał z kim grać. Zator nie tworzył zatorów na swojej stronie (heheheh) pozorował asekurowanie swojej strefy, lepiej już wyglądał biegający po stronie defensywy Briceag.
Białorusin ukłuł dwa razy. Za pierwszym wykorzystał naiwne podanie Nawrockiego do środka pola – zaczaił się, wyskoczył, przeciął je, uciekł Augustyniakowi i Sliszowi, posłał piłkę pomiędzy bramkarzem a obrońcami. Za drugim pomogło mu złe ustawienie linii defensywy. Augustyniak chyba łapał na spalonego na połowie Korony (?), więc napastnik mu uciekł, dostał długą piłkę od Trojaka, okiwał Tobiasza i trafił do pustaka. Z niczego zrobiły się dwie akcje i… całkiem spore emocje aż do ostatniego gwizdka.
Kielczanom jednak sporo zabrakło, choć po golu honorowym ich morale wzrosło i zaczęli grać jak równy z równym. Choć mieli sporo stałych fragmentów gry, to nic się z nich nie urodziło. Nawet, gdy w pole karne wbiegł Zapytowski. Beniaminek nie zarobił więc przy Łazienkowskiej punktów, ale przynajmniej wyjechał z poczuciem, że nie zawsze musi być chłopcem do bicia. A to w kontekście przyszłych kolejek może być kluczowe, bo przez godzinę Korona wyglądała jak zespół, który zimą tylko się uwstecznił. A przecież w rundzie jesiennej były momenty, gdy zastanawialiśmy się, czy można grać jeszcze bardziej prymitywny futbol.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Jakim cudem Piast tego nie wygrał?!
- Śląsk potwierdza, że chce włączyć się do walki o spadek
- Jak rozwinąć polski futbol? “Mamy szóste PKB w Europie, potencjał jest niesamowity”
Fot. FotoPyK