Za nami już Superpuchar Hiszpanii rozgrywany w Arabii Saudyjskiej. Nietrudno się domyślić, kto wraca do swojego ośrodka treningowego w dobrym humorze, a komu w drodze powrotnej towarzyszy kwaśna mina. Oto kilka wniosków po meczu, w którym FC Barcelona wylała zimny kubeł wody na Real Madryt.
Superpuchar Hiszpanii. Wnioski po meczu
Spis treści
Mecz dwóch prędkości
Można było się spodziewać różnego obrotu spraw, ale niełatwo było przewidzieć, że zobaczymy mecz dwóch prędkości. A tak to wyglądało, jakbyśmy oglądali zespoły na różnych etapach przygotowań. Żywa i agresywna FC Barcelona bawiła się z apatycznym i biernym Realem. Paradoks polegał na tym, że to drużyna z Madrytu miała więcej czasu na regenerację przed meczem o trofeum, a w tej kwestii ewidentnie coś nie zagrało.
Królewscy sprawiali wrażenie zmęczonych już nawet nie tyle podróżą do Arabii Saudyjskiej, gdzie rozgrywano turniej, ile samą potrzebą rozgrywania tego turnieju. Mieli zablokowane głowy, zmęczone nogi – obraz nędzy i rozpaczy. Udało im się jeszcze ograć Valencię w półfinałowym boju – nie bez kłopotów – ale piłkarze Carlo Ancelottiego nie byli w stanie przeciwstawić się Dumie Katalonii. Z pewnością nie przypominali siebie z najlepszego okresu.
Dominował w ich grze chaos. Real długo grał w zwolnionym tempie, brakowało wszystkiego po trochu i efekt tego był mizerny. Ciężko kogokolwiek pochwalić po takim meczu. Zawiedli wszyscy piłkarze z pola – nawet Karim Benzema i Vinicius Junior.
Winny Camavinga?
Z pewnością przegrał walkę o piłkę z Sergio Busquetsem przy golu na 1-0, co z pewnością ma dziś z tyłu głowy. Już w przerwie został zmieniony, co było wysłaniem sygnału w świat, że zagrał najgorzej w swoim zespole, ale czy faktycznie tak było? Z pewnością zaliczył w pierwszej połowie więcej odbiorów niż Modrić, Kroos i Valverde razem wzięci. Słabiutko wypadli zwłaszcza Chorwat i Niemiec. Poza tym brakowało chętnego, który wziąłby grę na siebie i nie zrobił tego też Camavinga.
Nie był to oczywiście dobry występ Francuza, ale włoski trener nieszczególnie mu ufa i w ten sposób go nie zbuduje.
Z Valencią nie wybiegł na drugą połowę (miał żółtą kartkę na koncie), w lidze Camavinga zazwyczaj wchodzi w okolicach siedemdziesiątej minuty. Czyli Francuz ma ustalone dwa programy – wędka w przerwie lub wejście na końcówkę. W takich okolicznościach raczej będzie trudno wejść mu na najwyższy poziom, choć już w poprzednim sezonie miewał momenty magiczne. Do nich chciałby zapewne nawiązać, ale na ten moment jego kariera w Realu wyhamowała.
Wraca syndrom drugiego sezonu Ancelottiego?
Już niektórzy zaczynają uderzać w trenera Realu Madryt, sugerując, że powtarza się pewien schemat. O co dokładnie chodzi? Ano o to, że w pierwszym okresie pracy z Królewskimi jego zespół radził sobie lepiej w pierwszym sezonie, a w drugim coś zaczęło się psuć. Zasadniczą różnicę stanowiły trofea. W rozgrywkach 2013/14 wygrał Ligę Mistrzów (dołożył też Puchar Hiszpanii), a w kolejnym Real odpadł na etapie półfinału i zakończył sezon bez jakiegokolwiek trofeum.
Wówczas kluczowym czynnikiem schyłku drużyny była kontuzja Luki Modricia, która zabrała mu praktycznie całą drugą część sezonu. Tym razem, jeśli upatrywać przyczyn gorszej formy – która powoli staje się już chorobą przewlekłą – to raczej w zmęczeniu i rozgrywaniu nietypowego sezonu, bo ten jest rozbity przez mundial.
Oto terminarz Realu na najbliższe tygodnie:
- 19.01 Villarreal
- 22.02 Athletic
- 29.01 Realem Sociedad
- 2.02 Valencia
- a zaraz potem Klubowe Mistrzostwa Świata
Widywaliśmy łatwiejszy układ spotkań, a tu trzeba jeszcze gonić FC Barcelonę w lidze, która ma w tym momencie trzy punkty przewagi. Teoretycznie mało, ale na koniec może tych trzech „oczek” zabraknąć.
Ancelotti jednak uspokajał na konferencji pomeczowej:
– To nie jest moment krytyczny, ale jest trudny. Można to naprawić z takim samym zaangażowaniem i nastawieniem, jak zawsze to robiliśmy. Zawodnicy muszą zdawać sobie sprawę, że tych błędów można łatwo uniknąć.
Jednak tu chyba nie tylko chodzi o błędy, bo można postawić tezę, że dużą rolę odgrywa przygotowanie fizyczne. Doktor Pintus, który za to odpowiada, musi szybko zaktualizować i przeanalizować dane.
[Antonio Pintus. Trener, który dodaje skrzydeł piłkarzom Realu Madryt]
Xavi wyciągnął wnioski
Czy to był najlepszy występ FC Barcelony pod wodzą tego trenera? Być może. W ostatnich tygodniach można było mieć sporo uwag co do jego wyborów personalnych i rozwiązań taktycznych, natomiast wczoraj pokazał, że jest w stanie uczyć się na błędach. W tym sezonie FC Barcelona miewała problemy z pójściem za ciosem, ruszeniem po kolejne gole, by dobić rywali, ale wczoraj pokazała, że jednak się da stłamsić rywala. I na tym właśnie zależało sympatykom FC Barcelony. Na takim pewnym zwycięstwie bez cierpienia.
Na uwagę zasługuje też to, że Xavi nie robił zmian, które wyglądały, jakby rozpisywał je przed meczem i kurczowo się ich trzymał. Wczoraj dobrze reagował na poczynania boiskowe, nie wykonywał pochopnych ruchów i wszystko się właściwie zgadzało. Na plus jest też to, że dał sobie spokój z wystawianiem Marcosa Alonso, który regularnie zawalał FC Barcelonie bramki.
Puszczamy oczko do Xaviego, że mógł sobie już darować wpuszczanie Kessiego na końcówkę, bo ten dał się ograć jak dziecko Ceballosowi przy golu dla Realu, ale tak czy siak, trener Dumy Katalonii zapracował na pierwsze swoje trofeum z tym klubem w roli trenera. Być może tego potrzebował trener i zespół. Niewykluczone, że Ronald Araujo miał rację i właśnie zaczyna się nowa era w historii klubu.
W FC Barcelonie sprawdziło się zagęszczenie środka pola
W pierwszej jedenastce Xavi znalazł miejsce dla Frenkiego de Jonga, Sergio Busquetsa, Pedriego i Gaviego. I trzeba uczciwie przyznać, że ten eksperyment się sprawdził. To ustawienie sprawiło, że Sergio Busquets przestał wyglądać jak piąte koło u wozu i okazał się wręcz kluczowym piłkarzem. Miał siły biegać, odbierał piłki, rzadko popełniał błędy – raz zdrzemnął się w drugiej połowie – ale tak? Występ cymesik. Niemal idealny.
Warto dodać, że FC Barcelona dzięki umieszczeniu na boisku czterech środkowych pomocników zaczęła grać mądrzej i ich rola nie była już marginalizowana. Duma Katalonii miewała spotkania, w których środkowi pomocnicy odgrywali głównie do skrzydłowych i to oni mieli coś wyczarować, robiąc wiatr w bocznych sektorach. Lecz nie tym razem. Wczoraj nastąpiło odwrócenie proporcji i to właśnie zawodnicy grający na boku musieli się dostosować do partnerów grających w centrum. Świetnie to podziałało na Ousmane Dembele. Francuz grał niezwykle pewnie, dojrzale i mądrze, a nie jest to przecież regułą.
Czy Barcelonę w takim kształcie będziemy zawsze oglądać? Ciężko powiedzieć. Z pewnością jest to ciekawy wariant, z którego można korzystać od czasu do czasu i próbować zaskakiwać przeciwników.
Świetny występ Gaviego
Za wczorajszy występ można pochwalić wielu graczy, ale nie można przejść obok poczynań Gaviego. Spisał się doskonale pod każdym względem. Niezwykle pewny, zdecydowany i precyzyjny. Lubi czasem podostrzyć, ale z Realem Madryt nie popełnił choćby jednego faulu, przy czym sam był faulowany cztery razy. Do tego wygrał aż 10 z 12 pojedynków. Puentę jego poczynań stanowił gol i dwie asysty.
Popularny hiszpański statystyk Mister Chip poinformował, że Gavi został drugim piłkarzem w historii, który strzelił gola i zaliczył dwie asysty w meczu Superpucharu Hiszpanii. Pierwszym był Giovanni, który dokonał tego również w barwach FC Barcelony w 1996 roku.
Historia jednak na bok, bo Gavi to teraźniejszość i przyszłość. Po raz kolejny wypada tylko przyklasnąć, gdy ogląda się popisy Gaviego. Rocznik 2004. Wow.
[W Barcelonie narodził się kolejny „Golden Boy”]
Balde zdał test na piątkę
Skoro już piszemy o ważnych piłkarzach w tym spotkaniu, to nie można pominąć roli Alejandro Balde. Lewy obrońca dał to, co najlepsze. Stwarzał przewagę po lewej stronie boiska, oskrzydlał akcje, świetnie współpracował z Gavim, poruszał się w tempie, z którym miał problem Dani Carvajal, grał czysto i nie pozostawił złudzeń, że jest jednym z najlepszych piłkarzy młodego pokolenia na swojej pozycji.
Alejandro Balde już teraz jest w stanie dawać więcej drużynie niż Jordi Alba. Z tygodnia na tydzień utwierdzamy się w przekonaniu, że zmiana pokoleniowa na lewej obronie FC Barcelony przebiega bezboleśnie.
Lepsze liczby Lewandowskiego niż występ
Jeśli ktoś nie oglądał meczu, to może z góry założyć, że Robert Lewandowski unosił się nad murawą i był nie do zatrzymania. Nie, aż tak dobrze to nie było. Nie odbieramy mu tego, że:
- zaliczył asystę
- podwyższył prowadzenie
- miał asystę drugiego stopnia
Ale momentami strasznie się męczył na murawie i od pewnego momentu grał z grymasem bólu na twarzy. Tracił piłkę z pola widzenia, schodził zbyt głęboko i grywał bezpiecznie. To nie jest ten Lewandowski, który był killerem. Znów pokazał się w odsłonie poprawności, umiaru, co oznaczało odrzucenie wizerunku pazernego łowcy. Nie jest to podmianka Ferrari na Twingo, ale powiedzmy, że na Mercedesa Klasy E.
I nie jest to nic nowego. Jeszcze przed mundialem Lewy miał gorszy okres. Teraz obraz ten zamazują statystyki w obu meczach o Superpuchar, ale nie zmienia to faktu, że Lewandowski tak rozpieścił wszystkich w przeszłości, że teraz gdy gra nieco gorzej, to od razu rzuca się to w oczy. Taka jest cena bycia topowym piłkarzem. Nie zmienia to jednak faktu, że nadal mówimy o napastniku, który jednym zagraniem potrafi stworzyć przewagę i oby jeszcze długo tego nie zatracił.
CZYTAJ WIĘCEJ O HISZPAŃSKIM FUTBOLU:
- Show Gaviego, konkrety Lewandowskiego. Barcelona rozbija Real i wygrywa Superpuchar!
- Dlaczego Elche jest najgorszym zespołem z lig TOP5?
- Felix wreszcie wyrwał się z Atletico. Ale w tej historii są sami przegrani
Fot. Newspix