Reklama

Felix wreszcie wyrwał się z Atletico. Ale w tej historii są sami przegrani

Jakub Kręcidło

Autor:Jakub Kręcidło

12 stycznia 2023, 15:00 • 5 min czytania 17 komentarzy

Joao Felix wreszcie się doczekał – wyrwał się spod rządów Diego Simeone. Przedłużył kontrakt z Atletico, ale naiwni ci, którzy wierzą, że rzeczywiście tam wróci. Wypożyczenie do Chelsea to dla niego okno wystawowe i szansa, by udowodnił, że warto wyłożyć na niego 100 milionów euro.

Felix wreszcie wyrwał się z Atletico. Ale w tej historii są sami przegrani

To miał być przełomowy sezon dla Joao Féeiksa. Po trzech nieudanych sezonach złoty chłopiec wreszcie wziął się w garść. Lato spędził na Ibizie, gdzie odciął się od świata, pracował z trenerem przygotowania fizycznego i miał pokazać, dlaczego Atletico w 2019 roku zapłaciło za niego aż 127 milionów euro.

Dziś, pół roku później, rzeczywiście możemy stwierdzić – tak, to jest przełomowy sezon dla Joao. Po nieudanej rundzie jesiennej LaLiga coś pękło i w piłkarzu, i w działaczach madryckiej ekipy, którzy przez długi czas zaprzeczali plotkom o konflikcie napastnika z Diego Simeone czy tym, że planują go sprzedać. Podczas mundialu transfer zapowiedział dyrektor generalny Atleti, Miguel Angel Gil Marin, a na efekty nie musieliśmy długo czekać. W środę Chelsea potwierdziła, że Felix dołączy do niej na zasadzie wypożyczenia. To droga ucieczki i dla zawodnika, i dla Cholo, i dla klubu, ale w tej historii, z hiszpańskiej perspektywy, nie ma zwycięzców. Są sami przegrani.

Katastrofa na każdym polu

Dobrym dowodem tej tezy jest fakt, że nawet na tak napompowanym rynku nikt nie zdecydował się wyłożyć na Feliksa 100 milionów euro, których oczekiwało Atleti. To wielka kwota, jasne, ale w ostatnich latach się znormalizowała, szczególnie, że Portugalczyk trafił do klubu, który tylko w tym sezonie wydał ponad 300 milionów euro na wzmocnienia. Zresztą, za kogo wykładać trzycyfrowe sumy, jak nie za 23-latka, którego talent porównywano swego czasu do Kyliana Mbappe i Erlinga Haalanda, który błyszczał w mistrzostwach świata i który gra na „najdroższej” pozycji, czyli w ataku?

Związek Feliksa z Atleti to katastrofa na każdym polu. Ale nie da się wskazać jednego winnego, bo sytuacja przerosła i piłkarza, i trenera, i klub. Zwolennicy Simeone powiedzą: „Przecież dawał mu szansę!”. I rzeczywiście, Joao w ciągu trzech i pół roku wystąpił w 131 ze 162 spotkań. Ale tylko 24 rozegrał w całości, aż 47 razy wchodził z ławki. W „El Pais” bliscy sportowca narzekają na zbyt defensywną mentalność drużyny, w której wychowanek Benfiki często grał nie na swojej pozycji.

Reklama

Jestem dziesiątką, na boisku najlepiej czuję się za plecami napastnika – podkreślał 23-latek. W tej roli w Atleti grał rzadko, bo funkcja „mediapunty” nie istnieje w systemie Cholo, który, w przeciwieństwie np. do Fernando Santosa, nie umiał wykorzystać talentu swojego gwiazdora. Przegrany mecz z Barceloną (0:1), którym Joao pożegnał się z Rojiblancos, był w jego wykonaniu katastrofalny, ale czego można było się spodziewać, gdy trener ustawia go 40 metrów od bramki Marca-Andra ter Stegena?

Dwie strony historii

Simeone, jak przekonują dziennikarze „ABC”, jest zdania, że „Felix nie jest tak dobry, jak się wszystkim, a już szczególnie Joao, wydaje”. Portugalczyk miał miał być złym duchem szatni. Nie pasował do filozofii „cholismo”, jak Antoine Griezmann, którego miał zastąpić i który ostatecznie wrócił na Civitas Metropolitano. 23-latek nie akceptował roli rezerwowego, a jego liczby – 34 gole i 18 asyst w 131 występach – nie zachwycały. Felix był w Madrycie piłkarzem momentów. Dawał przebłyski talentu, na starcie mistrzowskiego sezonu (2020/21) był jednym z najlepszych zawodników w całej LaLiga, jednak brakowało mu regularności, co wynikało też z licznych, choć drobnych, kontuzji.

Sam Felix, znów cytując dziennikarzy „ABC”, miał czuć się poniżany przez trenera. Simeone miał czepiać się napastnika za każdą straconą piłkę, za każde nieudane podanie czy za każdy brak powrotu do pracy w defensywie, czego efektem był fakt, że Joao często schodził z boiska jako pierwszy. Często wspominany był też mecz z Clubem Brugge (0:0), gdy Atleti potrzebowało zwycięstwa, by podtrzymać nadzieje na awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Złoty chłopiec rozgrzewał się całą drugą połowę, był dwukrotnie przywoływany przez szkoleniowca, by za każdym razem słyszeć, że musi jeszcze poczekać na swoją szansę. Ostatecznie, piłkarz się sfrustrował, rzucił znacznikiem i niedługo później jego bliscy zaczęli wypuszczać do mediów informacje o niezadowoleniu napastnika, któremu zależało na zmianie otoczenia, szczególnie, że z Madrytem pożegnali się jego najbliżsi kumple – Renan Lodi czy Matheus Cunha.

Przetrwać mógł tylko jeden

Kiedy Gil Marin, główny obrońca Joao na Civitas Metropolitano, dał zielone światło na transfer, Simeone szczególnie nie oponował. Dla niego, Felix nie był rozwiązaniem, a kolejnym problemem. Temat niezadowolenia z 23-latka często dominował narrację wokół Atletico, a i sam Cholo coraz częściej pozwalał sobie na wbijanie szpilek w napastnika. Co niecodzienne, w pojedynku, w którym nikt nie chciał ustąpić, zwycięzcą okazał się trener. Argentyńczyk zapewnił sobie, tylko lub aż, kilka miesięcy spokoju, jednak w „ABC” czytamy, że dopóki Simeone będzie prowadzić Atleti, Felix w tym klubie grać nie będzie.

Kierunek obrany przez Joao jest ryzykowny. Chelsea jest w dołku. Gra katastrofalnie, ale to powinno zapewnić 23-latkowi minuty. W Londynie liczą, że transfer Feliksa wywoła reakcję szokową i pozwoli drużynie wyjść z kryzysu, związanego szczególnie z grą w ofensywie. Ekipa ze Stamford Bridge uprzedziła Manchester United czy Arsenal, które również interesowały się napastnikiem, i udało jej się sprowadzić piłkarza za relatywnie niewielkie pieniądze – 11 milionów euro za sześciomiesięczne wypożyczenie to tania opcja, szczególnie, że w związku z mundialem do końca rozgrywek pozostało jeszcze sporo meczów, a The Blues grają jeszcze w Lidze Mistrzów. W Londynie nazywają Feliksa „artystą” i można być pewnym, że tam dostanie i wolność, i przestrzeń do gry, których nie był w stanie zapewnić mu Simeone.

Reklama

Joao jeszcze przed przenosinami do Anglii przedłużył kontrakt do 2027 roku, ale to tylko kosmetyka. W ten sposób, Atleti ogranicza koszty. Po transferze za 127 milionów euro, do zamortyzowania zostało jeszcze niespełna 55 milionów – i dzięki podpisaniu nowej umowy, księgowo rozłoży się ona nie na trzy, a na cztery lata. To dla madrytczyków ważne, szczególnie, że nie będą oni mieć już żadnych przychodów z europejskich pucharów, i, na razie, patrzą krótkoterminowo. Latem, wróci temat transferu Feliksa i każdy ma na dzieję, że przez najbliższe pół roku Joao zrewaloryzuje się na tyle, że nikt nie będzie wahać się wyłożyć za niego naprawdę grube pieniądze.

WIĘCEJ O LALIGA:

foto. Newspix

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

17 komentarzy

Loading...