Nie oferują najwyższych kontraktów. Nie płacą najwięcej za transfery. Nie kuszą pełną gablotą. A mimo to władze RC Lens potrafiły zbudować drużynę, która w tym sezonie pokonała Marsylię, Monaco, Lyon oraz PSG i zasłużenie zajmuje drugie miejsce w Ligue 1. Sposób na sukces? Skuteczna rekrutacja.
O ville miniere. O górnicze miasto. Tak zatytułowano na oficjalnym twitterowym profilu Lens nieco ponad dwuminutowe nagranie radości po zwycięstwie nad PSG odniesionym w ostatnią niedzielę i dodano emotikon kilofu.
– To drużyna kopalni – mówi nam Laurent Mazure, piszący o RC dla agencji AFP.
Bo choć od dawna w Nord-Pas-de-Calais już się nie fedruje, miejscowi są dumni z tożsamości i pielęgnują pamięć o przeszłości. Szefostwo Racing Club również, choćby co roku z okazji Barbórki zleca zaprojektowanie specjalnych, okolicznościowych strojów. Niezmiennie zjawiskowych. Ale akurat w ostatnich latach działacze w lepszy sposób oddają cześć lokalnym górnikom – w poszukiwaniu piłkarzy kopią mocniej, szybciej i głębiej niż inni.
RC Lens – rewelacja Ligue 1
Lens to dobitny przykład, że pieniądze to nie wszystko. W sezonie 2020/21, pierwszym po awansie z Ligue 2, Les Artesiens mieli 16. budżet w lidze (46 milionów euro) i skończyli na siódmym miejscu, co było najlepszym wynikiem beniaminka od rozgrywek 2013/14 i wicemistrzostwa AS Monaco. W 2021/22 mieli 14. budżet (45 milionów) i ponownie finiszowali jako siódma ekipa, za to zebrali pięć punktów więcej. W trwającym mają 10. budżet (62 miliony) i po 17 kolejkach są drugim zespołem Francji. Dla porównania – szacuje się, że reszta czołówki – Marsylia, Lyon oraz Monaco – obecnie dysponuje 240/250 milionami (o PSG nie ma co wspominać). Tak, tak, ma do wydania przynajmniej czterokrotnie więcej niż klub z północy. Tylko wydaje gorzej…
Cellule de recrutement. Dosłownie – komórka rekrutacyjna. Ta niewielka grupa (jeszcze w poprzednim sezonie dwie osoby działały na pełnym etacie) odpowiada za wyselekcjonowanie zawodników, którzy będą pasować do stylu preferowanego przez trenera Francka Haise’a.
– Czasem to ja proponuję piłkarza, ale generalnie 90% pomysłów wychodzi od nich. Bez wchodzenia w szczegóły, to bardzo kompetentni ludzie, z różnych środowisk – przyznał szkoleniowiec.
W ostatnich latach pracę komórki rekrutacyjnej koordynował dyrektor sportowy Florent Ghisolfi, bezapelacyjnie kluczowa postać w najnowszej historii Lens. Koordynował, w czasie przeszłym, bo w październiku przeniósł się do bogatszego OGC Nice (budżet na poziomie 100 milionów). W związku z tym przy okazji podpisania nowej umowy większe kompetencje dostał Haise, obecnie także generalny menedżer, oraz Gregory Thil, dziś dyrektor techniczny, wcześniej szef skautów. Czas pokaże, czy maszyna dalej będzie działać tak, jak do tej pory.
A działała naprawdę imponująco. Jonathan Clauss został wyszperany w Arminii Bielefeld w 2. Bundeslidze, po czym wypromował się do reprezentacji Francji (debiut jako 29-latek) i łapska wyciągnęła po niego Marsylia. Loic Balde przyszedł po siedmiu występach w II-ligowym Le Havre i po roku Rennes zapłaciło za niego 17 milionów. Salis Abdul Samed trafił na północ z przeciętnego Clermont za pięć milionów i z miejsca zastąpił lidera drugiej linii Cheicka Doucoure’a (sprzedanego do Crystal Palace za prawie 23 miliony), a w międzyczasie trafił do kadry narodowej Ghany. Ale za jeden z flagowych przykładów świetnego skautingu uchodzi nasz Przemysław Frankowski. Dostrzeżony daleko za oceanem w Chicago Fire, bez doświadczenia w europejskich ligach TOP 5, a bez potrzeby jakiejkolwiek aklimatyzacji stał się podstawowym wahadłowym.
– Prawda jest taka, że gdyby Frankowski już grał we Francji lub powiedzmy w Niemczech, byłby dla nas nietykalny. Po prostu – wyjaśniał Ghisolfi.
– Należy być kreatywnym. I skutecznym, by szybko i zdecydowanie dotrzeć do piłkarza, w którego się celowało. Bo jeśli pojawi się przy nim ktoś większy przed tobą lub w tym samym czasie, to koniec. Po tobie – dodał.
Kilka lat obserwacji
Lens musi szukać tam, gdzie ci bogatsi nie będą szperać w pierwszej kolejności i starać się zobaczyć coś, czego na pierwszy, a czasem nawet drugi czy trzeci rzut oka nie widać. Dlatego zerkali na Major League Soccer, z której zdecydowali się wyciągnąć Frankowskiego oraz Adama Buksę (z New England Revolution), czy Ekstraklasę, skąd sprowadzili Łukasza Porębę (z Zagłębia Lubin).
– Trudność, kiedy idziesz do słabszych lig, polega na tym, by ocenić, czy zawodnik będzie w stanie wejść na poziom, który pozwoli mu prędko wprowadzić się do zespołu. Naszym zadaniem jest zmniejszanie tej niepewności, ale oczywiście zawsze trochę jej zostaje – przekonywał Ghisolfi.
Skauci Les Artesiens obserwują piłkarzy dokładnie i czasem bardzo długo. Ot, choćby Loisa Opendę mieli na oku od debiutu w seniorach Club Brugge latem 2018, a kupili w lipcu 2022. Po czterech latach.
– Często to tak wygląda. Zawodnik zwróci twoją uwagę, więc zaczynasz go śledzić. Naturalnie z różną intensywnością, nie cały czas tak samo regularnie. Loisowi wyjątkowo mocno przypatrywaliśmy się w trakcie kilku miesięcy poprzedzających transfer, a wcześniej dużo mniej – tłumaczył Haise, który podał następne przykłady – Jimmy’ego Cabota i Wesleya Saida obserwował mniej więcej od 2016 roku.
Porębę śledzono krócej, od początku sezonu 2021/22, ale kilka miesięcy wystarczyły, by ocenić, co Polak może dać zespołowi i czego mu brakuje. Zresztą w trakcie negocjacji w styczniu 2022 przedstawiono pomocnikowi krótki film z jego konkretnymi zachowaniami.
– Pokazali mi moje zagrania – i dobre, i złe – i porównywali do zawodników Lens. Pod takim i takim względem im pasuje, dlatego np. wycięli moją akcję i zestawili z podobną kogoś, kto już był w drużynie – mówił nam Poręba.
Działania władz Les Artesiens przy transferach Poręby oraz Buksy potwierdzają słowa Ghisolfiego o szybkości i zdecydowaniu.
– Spodobało mi się również, że trener do mnie napisał, a dyrektor sportowy przyleciał do Turcji, gdzie w styczniu byliśmy na obozie z Zagłębiem Lubin. Tak jakby chcieli mnie „zarezerwować”, bo z końcem czerwca stawałem się wolnym piłkarzem. W tydzień zamknęliśmy sprawę, bardzo szybko – stwierdził Poręba.
Z Buksą skontaktowali się dyrektor sportowy z trenerem i asystentem. Rozmowa odbyła się poprzez zooma.
– Powiedzieli, że bardzo chcą mnie pozyskać, przedstawili plan na mnie i liczą, że szybko uda się domknąć temat. Faktycznie dogadali się prędko. W tydzień, co było dla mnie szokiem. Kolejny tydzień zajęły nam rozmowy dotyczące warunków indywidualnych i tyle. Transfer dopięty – przyznał napastnik.
W rytmie PSG
Zaangażowanie Haise’a w ostatni etap negocjacji jest znamienne. Schemat był taki sam – komórka rekrutacyjna selekcjonowała piłkarzy o konkretnym profilu, szkoleniowiec dostawał kandydatury, część akceptował, następował początek rozmów z wybranymi, w których trener nie brał udziału. To już robota innych. Ponownie pojawiał się dopiero na finiszu.
– Chcę z nimi porozmawiać, by „poczuć”, jakimi są ludźmi. Czasem zawodnik jest bardzo dobry, tyle że pod względem ludzkim nie pasuje do drużyny. Przed obecnym sezonem kontaktowałem się ze wszystkimi nowymi. Czasem gadaliśmy raz, ale częściej kilkakrotnie, by opowiedzieć o naszym projekcie. By sprawdzić, czy znaleźliśmy kogoś, kto faktycznie będzie chciał być jego częścią. W przypadku zagranicznych piłkarzy angażują się moi asystenci, którzy lepiej ode mnie odnajdują się w językach obcych – komentował Haise.
Oczywiście to nie znaczy, że każdy transfer Lens to strzał w dziesiątkę, bo i wszystkiego przewidzieć się nie da, jak choćby kontuzji Buksy (cztery krótkie występy w Ligue 1). Ale trudno nie doceniać, że ekipa z 10. budżetem w stawce (więcej mają choćby w Lille, Nantes, Reims czy Rennes), z ósmą najbardziej wartościową kadrą wg transfermarkt (153,95 milionów) i z rekordowym zakupem na poziomie tylko 9,8 miliona (tyle kosztował Openda), po połowie sezonu jako jedyna daje radę dotrzymać kroku PSG.
CZYTAJ WIĘCEJ O LENS:
- Niech żyje nam rezerwy… trener. Franck Haise i progres Lens
- Piwo, frytki z kiełbasą i wicelider Ligue 1. Tak to się robi na północy
- Buksa i Poręba: Na treningu usłyszeliśmy „Jeszcze Polska nie zginęła”
foto. Newspix