Nie ma chyba nic bardziej przygnębiającego w polskim środowisku piłkarskim niż licząca sobie prawie pół tysiąca osób lista hańby ze skazanymi w śledztwie dotyczącym korupcji. Znajduje się na niej ponad stu sędziów, którym wymiar sprawiedliwości skrócił nazwiska do inicjałów. Arbitrów międzynarodowych i krajowych, lepszych i gorszych, mniej lub bardziej znanych, ładniej lub brzydziej biegających, kategorii do wyboru do koloru. Sens jest jeden: uczestniczących w procesie sprzedawania meczów. Konkluzja prosta: zdradzających dobre imię swojego zawodu. I to żaden zamierzchły PRL, a początek XXI wieku. Jest to więc jakiś fenomen i aberracja, że Szymon Marciniak – sędzia świetny, człowiek uczciwy, ale też wyrastający z tak zepsutego towarzystwa – poprowadzi finał mistrzostw świata.
Ostatnie trzy lata to czas jakichś niewyobrażalnie wybitnych i historycznie przełomowych sukcesów Polaków na arenie wielkiego futbolu. Robert Lewandowski był najlepszym piłkarzem globu w 2020 roku. Wcisnął się między Leo Messiego, Cristiano Ronaldo, Lukę Modricia i Karima Benzemę. Przez kilkanaście miesięcy kopał piękniej i skuteczniej niż siedem albo osiem miliardów pozostałych ludzi na ziemi. Można byłoby nawet naiwnie pomyśleć, że jest to triumf polskiej piłki w sensie ścisłym. Ale słowo „naiwnie” jest tu kluczem do smutnie prawdziwej tajemnicy.
Lewandowski był błędem w rodzimym Matrixie. Wychował się w erze, kiedy system szkolenia trwał w bidzie i nędzy po latach dziewięćdziesiątych, a politycy, ratusze i biznesmeni nie prześcigali się jeszcze w inwestowaniu publicznych i prywatnych środków w sportową infrastrukturę. Odstrzelono go w pewnym stołecznym klubie, gdzie ani myślano pomóc młodemu zdolnemu chłopakowi w leczeniu pierwszej poważnej kontuzji. Wybił się z ligi, której nie poważano nigdzie indziej na świecie. Widział bezkres beznadziei tego środowiska. Sam niedawno z ubolewaniem wspominał, że w polskim futbolu brakuje światowców, czyli ludzi, którzy osiągnęli sukces na arenie międzynarodowej. Całymi latami nie było ani programów, ani sensu, ani filozofii, ani idei, ani idoli, jedna wielka pustynia i nieżyzna gleba.
Robert Lewandowski stał się najlepszy jako Robert Lewandowski.
Robert Lewandowski.
Po prostu.
Jeden na miliardy. Anomalia marności systemu szkolenia w czterdziestomilionowym kraju, a nie produkt wspaniałości systemu szkolenia w czterdziestomilionowym kraju, taka prawda. Na początku trzeciej dekady XXI wieku nie jest już tak dziko. Istnieją jakieś realne struktury, jakieś długoterminowe plany, jakaś fundamentalna powaga tego całego tworu, który mimo wszystko jednoczy i fascynuje, dzieli i bulwersuje wszystkich wewnątrz i na zewnątrz. Robert Lewandowski przejdzie na emeryturę w obliczu futbolowo odmienionej Polski.
Podobnym przypadkiem jest Szymon Marciniak. Kiedy zaczynał gwizdać, w polskim środowisku sędziowskim roiło się od przekupnych arbitrów, którzy za udział w łupach i pieniądze w gotówce dostrzegali niewidzialne faule, wskazywali absurdalne rzuty karne, przysługiwali się kręceniu wyników i pielęgnowali korupcyjny nowotwór, który sprawiał, że rodzimy futbol stał się poletkiem działania zorganizowanej działalności mafijnej. Ponad setka – jak to w ogóle brzmi? – tych „sędziów” usłyszała wyroki skazujące.
To historia współczesna.
Opowieści niemal najnowsze.
Takie to wszystko na wyciągnięcie ręki.
Trudno też jakoś specjalnie dziwić się, że stadiony każdego poziomu rozgrywkowego płoną i pałają nienawiścią do arbitrów. Wzywają ich od „chujów” i „kurew”, w najlepszym razie od „kaloszy”, żeby zaraz znów wrócić do „chujów” i „kurew”, wjeżdżają na matki, żony, dzieci i całe rodziny. Upokarzają i prowokują przyśpiewkami. Szczują transparentami. Czasami atakują fizycznie. Sugerują sprzedajność i drukowanie. To obraz codzienny. Nikogo to nie szokuje. Bo i dlaczego, skoro „sędzia – chuj” skandują wszyscy – dziadkowie, ojcowie i synowie, babcie, matki i córki?
Paliwem tego sensu nienawiści jest nie tylko stadionowa kultura, ale też fakt, że sędziowie popełniają błędy. Naprawdę, to niesłychane, ale sędziowie się mylą, tfu, drukują! „Drukują” ekstraklasowe hity i ekstraklasowe poniedziałki. „Drukują” pierwszoligowe soboty i pierwszoligowe niedziele. „Drukują” okręgowe derby i okręgowe paździerze. „Drukują” na masę, przecież to oczywiste i jasne, nie ma żadnych wątpliwości.
Kiedyś opisywałem historię młodziutkiego sędziego Szymona Pawłowskiego, który podczas meczu B-klasy między lokalną Pomorzanką Jarosławsko a Zorzą II Dobrzany został opluty i pobity, stracił przytomność i trafił do szpitala. Jego oprawców dożywotnio zdyskwalifikowano, tamten młody arbiter przekonywał mnie całkiem szczerze, że „ma jeszcze większą ochotę sędziować”, ale podobnych przypadków przybywało i przybywało, a ja zastanawiałem się, jaki sens jeździć po tych wszystkich wioskach i dostawać w najlepszym razie po uszach, a w najgorszym razie – po głowie.
Była w tym jakaś niesprawiedliwość.
Kierowanie się tanim resentymentem.
W Polsce sędziują dobrzy sędziowie. Mylą się i mylić się będą zawsze, choćby dysponowali najlepszymi pomocami technologicznymi i w przyszłości zastąpiła ich supernowoczesna sztuczna inteligencja, bo mniejsze i większe błędy arbitrów są wpisane w ten sport na dobre i na złe, na początek i na koniec dziejów. Ale w Polsce sędziują dobrzy sędziowie, naprawdę. Nie gorsi niż we Włoszech, we Francji, w Niemczech, w Anglii, w Hiszpanii. A może i lepsi.
Szymon Marciniak jest najlepszym reprezentantem nowych czasów. Wyrósł w systemowej beznadziei. Udowodnił, że wśród kakofonii stadionowych „chujów” i „kurew”, wobec żałości tej stuosobowej listy hańby wcale nie trzeba równać się z marnością zepsucia polskiego futbolu. Można znaleźć się w zaszczytnym gronie mundialowych sędziów finałowych tego wieku – Pierluigiego Colliny, Horacio Elizondo, Howarda Webba, Nicoli Rizzoliego, Nestora Pitany – i przynieść chwałę całemu krajowi.
I sobie.
Sobie chyba przede wszystkim, jeśli sukces odniosło się przekór systemu.
Czytaj więcej o Szymonie Marciniaku:
- Reakcje polskich sędziów na nominację Marciniaka: „Kosmos”, „wzruszenie”, „wielka radość”
- Ogromny sukces! Szymon Marciniak poprowadzi finał mistrzostw świata!
Fot. Newspix