Brazylijski taniec śmierci

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

10 grudnia 2022, 15:03 • 4 min czytania

Brazylijczycy wierzyli, że tańczą przeciwko zepsuciu świata i futbolu, ale wystarczyło im trafić na Chorwatów, żeby ich boiskowe wywijanie ciałami rodem z plażowej imprezy przeobraziło się w jakąś straceńczą wersję futbolowego danse macabre. W konsekwencji mija już ponad dwadzieścia lat, od kiedy Canarinhos ostatni raz sięgnęli po Puchar Świata. Komu jak komu, ale im tak nie wypada. 

Brazylijski taniec śmierci
Reklama

XXI wiek nie obfituje w brazylijskie sukcesy. Naród, który zrodził gargantuiczną liczbę nieprawdopodobnie utalentowanych generacji piłkarzy i wobec tego sławi się największą liczbą złotych medali na mistrzostwach świata, na ostatnich mundial ponosi klęski, bo tak to trzeba nazwać, bez zmiękczeń i eufemizmów.

  • 2002 – mistrzostwo świata
  • 2006 – ćwierćfinał
  • 2010 – ćwierćfinał
  • 2014 – czwarte miejsce
  • 2018 – ćwierćfinał
  • 2022 – ćwierćfinał

Dwadzieścia lat bez złota. Dwadzieścia lat bez zwycięstwa z jakąkolwiek europejską drużyną w fazie pucharowej najważniejszej imprezy piłkarskiego czterolecia. Złość w Brazylii jest ogromna, ze zrozumieniem i poparciem spotkał się tam chociażby krzyk rozpaczy niejakiego Neto, byłego reprezentanta Canarinhos, skierowany w kierunku selekcjonera Tite w jednym z programów telewizyjnych: – Ty głupcze! Ty ośle! Coś ty narobił?

Reklama

Brazylia jechała do Kataru jako główny kandydat do sięgnięcia po Puchar Świata. Składało się wszystko. Długofalowa wizja Tite, który scalał i rozkochiwał grupę brazylijskich piłkarzy jak żaden inny jego poprzednik. Wybitna forma Neymara, dla którego miał być to ostatni rozdział reprezentacyjnej kariery. Zgrabna i napakowana doświadczonymi gwiazdorami defensywa. Przebojowa i napakowana fenomenalnymi gwiazdorami ofensywa. Nawet to dwudziestoletnie oczekiwanie na mundialowy triumf wpisywało się w szerszy kontekst oczekującego narodu.

Bo w tym – niedoszłym, bo niedoszłym – triumfie w Brazylii w Katarze byłoby coś z 1950 roku. Wtedy Brazylia przegrała 1:2 na Maracanie z Urugwajem. I straciła miłość do piłki nożnej. Cztery lata później w Szwajcarii przegrała z genialnymi Węgrami w ćwierćfinale, żeby w 1958 roku – ze wspaniałym młodym Pele i czarującym pokrzywionym Garrinchą – przywrócić sobie blask i godność zdobyciem mistrzostwa świata. I teraz miało być tak samo. Osiem lat temu – dziejowe upokorzenie z Niemcami w Belo Horizonte. Cztery lata temu – wyższość genialnych Belgów w ćwierćfinale. 2022 – przywrócenie sobie blasku i godności zdobyciem mistrzostwa świata…

Nic z tego.

Nic a nic.

Na pięknych wizjach się skończyło.

Brazylijczycy mieli wszystko, żeby wygrać. Choćby ten taniec. Niby to nic, taniec, ot tyle, co to takiego, ale była w nim jakaś taka symboliczna i pchająca naprzód radość z grania w piłkę nożną. Przed meczami w fazie grupowej realizatorzy transmisji telewizyjnych mieli niemały ubaw, gdy tanecznym krokiem przebijali się przez stadionowe parkingi w rytmie latynoskiej muzyki puszczanej na fulla z potężnego głośnika. W 1/8 fazy pucharowej tańczyli po wszystkich golach – indywidualnie, grupowo, z trenerem, w każdej możliwej konfiguracji – sprawiając, że smutny i ponury Roy Keane począł burzyć się, że wygibasy brazylijskich graczy uderzają w rywali.

Brazylijczycy nie zamierzali się nawet do tego specjalnie odnosić. Vinicus Junior, który twierdził, że „to ruchy i układy celebrujące kulturową różnorodność świata”, dodawał, iż z kolegami zamierza wytańczyć sobie finał. Richarlison już kiedyś definiował tę całą zabawę jako swoistą wojnę z zepsuciem świata i futbolu. Impreza miała mieszać się z karnawałem, hulanka z party, balet z hulanką, ważne dla tej brygady wartości z jeszcze ważniejszym futbolem.

W jakiś dziwaczny sposób przywodziło mi to na myśl średniowieczny taniec św. Wita. Ludzie w każdym wieku gromadzili się w jednym miejscu i tworzyli tłum, który wpadał w pląsawicę niepohamowanego tańca, a dotknięci choreomanią podróżowali z miejsca na miejsce, gdzie po drodze dołączali do nich kolejni i kolejni podrygujący. Zazwyczaj kończyło się to zdziwienie, gdzie to też się wylądowało w tej orgii, ale niekiedy zdarzały się tragedie – wariactwa, szajby, bziki.

Brazylijska choreomania też skończyła się najgorzej, jak tylko mogła się skończyć. Porażką z Chorwacją. Po bramce Bruno Petkovicia na 1:1 straconej w samej końcówce dogrywki, po popisie Dominik Livaković w serii rzutów karnych, po takich obietnicach, zapewnieniach, oczekiwaniach, naprężonych muskułach…

Wobec tego wszystkiego ten taniec św. Wita przeobraził się w inny średniowieczny motyw taneczny – danse macabre, taniec śmierci, korowód zmierzający do nieuchronnej klęski. Klęski, której symbolem jest zapłakany Neymar, mówiący, że nie wie, czy jeszcze kiedykolwiek wystąpi w barwach Canarinhos. To wypowiedź bardziej zachowawcza od tej Pele z 1966 roku, kiedy skopany i wściekły rzucał, że kończy karierę reprezentacyjną, ale jest w tym jakieś podobieństwo.

I nadzieja.

Bo Pele wrócił i w 1970 zdobył mistrzostwo świata.

Ale, znów, to te same obietnice, zapewnienia, oczekiwania, naprężone muskuły, z których nic na razie nie wynika.

Bo sam taniec to jeszcze nie złoto.

Czytaj więcej o mistrzostwach świata:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama
Reklama