W naturze ludzkiej leży brnięcie w dawniej podjęte decyzje, by uzasadnić poniesione z ich powodu koszty. To właśnie to podejście każe niektórym myśleć, że nawet bez przekonania do Czesława Michniewicza, lepiej nie zmieniać trenera reprezentacji, bo ta drużyna potrzebuje stabilizacji. Można ją jednak osiągnąć nie myśleniem wstecz, ale tylko do przodu. A w tym kontekście pozostawienie go na stanowisku rodzi wielkie ryzyko dalszej niestabilności.
Jednym z elementów teorii perspektywy, za której opracowanie Daniel Kahneman otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii, jest efekt utopionych kosztów, który jej autor opisał w bestsellerowej książce “Pułapki myślenia”. To zjawisko, które sprawia, że jeśli w wyniku jakiejś decyzji poniesione zostały spore koszty (emocjonalne, materialne, czasowe i inne), człowiek ma tendencję do trzymania się jej i podejmowania prób ratowania jej efektów, nawet jeśli obiektywnie decyzja była błędna i całe przedsięwzięcie nie ma sensu. Doskonały ekonomicznie mózg traktowałby przeszłe wybory jako koszty już poniesione i w każdym momencie analizowałby sytuację od nowa, bez skrupułów wybierając opcję najlepszą w danej chwili i w przyszłości, odcinając się od przeszłości. Jednak ludzie nie mają doskonałych ekonomicznie mózgów i starają się wszelkimi sposobami uzasadnić poniesiony niegdyś koszt.
MYŚLENIE DO PRZODU
Ważne, by pamiętać o tym efekcie, gdy rozmawia się o przyszłości reprezentacji Polski po mistrzostwach świata. W wielu opiniach pobrzmiewa przekonanie, że wprawdzie Czesław Michniewicz nie jest najlepszym możliwym kandydatem, ale kadra potrzebuje stabilizacji, więc lepiej dać mu więcej czasu. To błędne myślenie. Michniewiczowi warto dać więcej czasu tylko w przypadku, gdy ma się pełne przekonanie, że dziś, w grudniu 2022, to najlepszy z możliwych kandydatów do prowadzenia tej drużyny. I, że, dając mu ją na kolejne półtora roku, otrzyma się lepszy efekt. To, co się działo w kadrze w przeszłości, to, że miała od ostatniego mundialu czterech selekcjonerów, często bardzo różnych od siebie, nie powinno dziś mieć znaczenia. Nie powinno się, podejmując decyzji o Michniewiczu, mieć z tyłu głowy Jerzego Brzęczka i Paulo Sousy. To koszty już poniesione. Trzeba otwierać rekrutację na nowo, jako jednego z kandydatów mając Michniewicza i analizować, jakie cechy będą potrzebne w kolejnym cyklu, który właśnie się rozpoczyna: półtora roku do Euro 2024 i dwa lata później do mundialu w Stanach Zjednoczonych, Meksyku i Kanadzie. Jeśli teraz zostaną podjęte dobre decyzje, być może za cztery lata nie będziemy mieli do wyboru tylko dwóch możliwości — albo koszmarny styl, albo wyjście z grupy. I może nie będziemy musieli ciągle wzdychać do innych, którzy, odpadając, zostawili lepsze wrażenie.
CYKL CZTEROLETNI
Kalendarz piłki reprezentacyjnej zrobił się na tyle specyficzny, że wręcz trzeba planować w cyklach czteroletnich, jeśli nie chce się wpaść w błędne koło podejmowania ciągłych decyzji z myślą o doraźnym efekcie, żeby ratować, co się da. Jak taki źle poprowadzony cykl może wyglądać, widzieliśmy w Polsce po mundialu 2018. Różnice w cyklu wynikają z pojawienia się w kalendarzu Ligi Narodów oraz rozrośnięcia się mistrzostw Europy do 24 drużyn. Dawniej eliminacje Euro miały zbliżony stopień trudności, bo kwalifikowało się na nie 14-15 zespołów (nie licząc gospodarzy), czyli mniej więcej tyle, ile miejsc na mundialu ma Europa (po powiększeniu liczby uczestników mistrzostw świata będzie to 16 zespołów), a sam turniej był przynajmniej tak samo trudny, bo trzeba było zostawić za sobą w grupie dwie drużyny, często nawet na wyższym poziomie niż te, które spotyka się na mundialach. Wówczas, jeśli rangę Euro i mistrzostw świata uznaje się za zbliżoną, nie było sensu myśleć w cyklach cztero-, lecz dwuletnich. Każdy turniej kończył wówczas etap i zaczynał nowy.
RÓŻNE TURNIEJE
Teraz te imprezy wyraźnie się różnią. O ile dla reprezentacji takiej jak Polska, przy ledwie piętnastu miejscach z Europy, sam wyjazd na mistrzostwa świata jest sukcesem, nominalnie równym wyjściu z grupy na Euro (najlepsza szesnastka Europy) albo wyjazdowi na mistrzostwa Europy w dawnej formule (w takim top 16 znaleźliśmy się tylko raz, nie organizując turnieju), o tyle awans na mistrzostwa Europy trzeba przestać traktować jako sukces, a uznawać za normalność, która będzie się nam przydarzać co cztery lata. Po to UEFA napompowała kontynentalny turniej tak, że jeździ na niego pół Europy, by do minimum ograniczyć ryzyko, że nie awansuje na niego 40-milionowy kraj ze środka kontynentu. Oczywiście, to jest sport, wszystko jest możliwe, ale dopóki będziemy tak myśleć o eliminacjach Euro, nie zbudujemy niczego.
Przy dwóch drużynach wychodzących z pięciozespołowej grupy, w której rywalami tym razem są Czechy, Albania, Mołdawia i Wyspy Owcze i jeszcze dodatkowym miejscu barażowym z racji dobrej pozycji w Lidze Narodów, należy założyć, że na ten turniej awansowałby z reprezentacją każdy trener, dobierając każdych piłkarzy, oczywiście w granicach rozsądku, czyli z kręgu zainteresowań kadry. Oczywiście, gdyby wystawić w eliminacjach tylko polskich piłkarzy z Korony Kielce, pewnie udałoby się nie awansować. Lecz dopóki będziemy się obracać pomiędzy Glikiem a Bochniewiczem albo Kownackim a Piątkiem, należy uznać, że jesteśmy bezpieczni. W poprzednich eliminacjach za rywali mieliśmy Austrię, Macedonię Północną, Słowenię i Izrael. Wcześniej, za Adama Nawałki, było trochę trudniej, bo mieliśmy jeszcze gorsze miejsce w rankingu. Jednak dopóki pilnujemy, by zanadto się w nim nie obsunąć, Euro jest dla nas pewne.
AWANS MIMOCHODEM
Jeśli obierzemy takie założenie, możemy skończyć z narracją, że Jerzy Brzęczek osiągnął sukces, awansując na Euro 2020, ale przede wszystkim, patrząc do przodu, możemy nie uznawać, że celem, jaki należy postawić przed selekcjonerem na eliminacje Euro 2024, powinien być awans. Oczywiście, że musi na nie awansować mimochodem. Ale cele trzeba sobie stawiać ambitniej, jeśli ta drużyna ma się w jakiś sposób rozwijać. Reprezentacyjny futbol właśnie oferuje nam półtora roku gry bez wielkiej presji, z rywalami, nad którymi mamy przewagę indywidualnych umiejętności. Jeśli kiedyś w najbliższych czterech latach będzie można coś zbudować, to właśnie teraz, między grudniem 2022 a czerwcem 2024. Później zacznie się już wynikoza. Ten moment to jak przerwa na kadrę w rozgrywkach klubowych. Idealny czas na zmiany.
EURO JAKO PIERWSZY SPRAWDZIAN
Zwieńczeniem tego etapu spokojnej budowy, zmieniania drużyny, lepienia jej na swoją modłę, będą mistrzostwa Europy w Niemczech. Na nie warto już pojechać, mając coś przygotowanego. Ale jeszcze nie włączając trybu totalnego pragmatyzmu turniejowego, bo przy możliwości wyjścia z trzeciego miejsca, faza grupowa tych mistrzostw jeszcze oferuje jakiś margines błędu. Jeśli uda się nie ponieść na tym Euro totalnej klęski, być może wtedy uda się uniknąć podejmowania kolejnej decyzji o selekcjonerze, bo wówczas moment na nią będzie już naprawdę zły. Jesienią 2024 wystartuje następna edycja Ligi Narodów. I czego byśmy sobie nie wmawiali, że to moment na eksperymenty i że ta Liga Narodów nic a nic nas nie obchodzi, jej trzy edycje pokazały już wyraźnie: selekcjoner nie może sobie pozwolić na jej zlekceważenie. A przynajmniej nie nasz. Brzęczek stracił pracę po nieudanej jesieni w Lidze Narodów. Michniewicz być może też nie dotrwałby do mundialu, gdyby z każdym przegrywał jak na wyjeździe z Belgią albo gdyby spadł z pierwszej dywizji. Także ze względów finansowych każdy prezes federacji będzie oczekiwał od trenera utrzymania wśród najlepszych. Co do tego też warto mieć jasność.
TRUDNA LIGA NARODÓW
A skoro tak, Liga Narodów jest już średnim czasem na eksperymenty. Przynosi konieczność rozegrania w krótkim czasie czterech meczów z rywalami z absolutnie najwyższej półki na kontynencie (dotąd były to Włochy i Portugalia, Włochy i Holandia oraz Belgia i Holandia). To dobry moment, by to, co przećwiczyło się w eliminacjach Euro i sprawdziło w boju na samym turnieju, spróbować przenieść na starcia z silniejszymi rywalami. Ale kiepski na zaczynanie pracy z reprezentacją i budowanie jej od zera. Zwłaszcza że dwa pozostałe mecze, toczone z rywalami na mniej więcej zbliżonym poziomie do nas (dotąd były to Bośnia i Hercegowina oraz Walia), trzeba rozegrać już z nożem na gardle. Jeśli się ich nie wygra, nie osiągnie się celu i spadnie się z pierwszej dywizji. Z sześciu meczów tych rozgrywek cztery są trudne przez siłę rywala, a dwa przez ciężar gatunkowy i brak marginesu błędu. Lepiej nie mieć wtedy zupełnie nowego selekcjonera z zupełnie nowymi pomysłami.
NAJLEPSZY MOMENT NA ZMIANĘ
Gdy zaś skończy się Liga Narodów, po raz kolejny w rok zostaną upchnięte eliminacje mundialu. Tu margines błędu jest najmniejszy, a pole do eksperymentów prawie żadne. Przy szesnastu awansujących drużynach, od razu gra się z myślą, że to jak 1/8 finału Euro. I trzeba się liczyć z obecnością przynajmniej jednej potęgi w grupie eliminacyjnej, w której drugie miejsce raczej nie da bezwzględnie bezpośredniego awansu, a jedynie przepustkę do baraży lub do ścigania się bilansem z innymi zespołami z drugich miejsc. Ze wszystkich przystanków pozostających w maratonie do mundialu 2026, zima 2024 będzie absolutnie najgorszym momentem na zmianę trenera. Bo nowego wpycha pod presję wyniku od pierwszego dnia pracy. Teoretycznie wybieramy więc dziś trenera tylko na eliminacje Euro 2024, ale w praktyce, warto mieć z tyłu głowy mundial 2026. Bo każdy kolejny moment na zmianę będzie gorszy niż obecny. I tylko wybór w takiej perspektywie może dać kadrze upragnioną stabilizację. Pozostawienie Michniewicza na stanowisku z perspektywą do tyłu, bo w ostatnich latach było sporo zmian, nie da stabilizacji, tylko sprawi, że za chwilę trzeba będzie i tak wracać do tej dyskusji, tyle że moment będzie już gorszy.
URATOWANY CYKL
Pozostaje jeszcze wyjaśnić sobie, jak traktować mundial 2022. Jako sukces, czy porażkę? A co za tym idzie, poczytywać go jako zasługę Michniewicza, czy jako jego balast? Jednak pod wieloma względami sama ocena turnieju nie powinna mieć większego znaczenia w kontekście decyzji, która jest do podjęcia teraz. Można nawet uznać, że Michniewicz osiągnął sukces, bo przyszedł doraźnie ratować federację pozostawioną bez trenera w przeddzień meczu barażowego, awansował na turniej, utrzymał się w Lidze Narodów, wyszedł z grupy mundialu, w ten sposób jakoś ratując chaotyczny cykl polskiej piłki od ostatniego mundialu. Ale niekoniecznie musi to być podstawą, by uznać, że to prowizoryczne rozwiązanie musi być najtrwalsze i teraz trzeba w nie brnąć. Nie ma nic złego w stwierdzeniu, że działając pod presją czasu i wyniku, za najlepszego możliwego kandydata uznawało się Michniewicza (co się sprawdziło), natomiast, mając więcej czasu i mniejszą presję wyniku, wcale nie uznaje się go za najlepszego. Nie każdy zadaniowiec jest dobrym budowlańcem. A wręcz mało który nim jest.
TRENER DEFENSYWNY
Trenerzy często przekonują, że gdyby tylko działali w innych warunkach, pokazaliby inną twarz. Ale w przypadku większości to nieprawda. Natura prędzej czy później wychodzi na wierzch. Czesław Michniewicz przez lata przekonywał, że gra defensywnie, bo prowadząc Podbeskidzie czy Bruk-Bet, trudno grać inaczej. Gdy przejął Legię czy reprezentację młodzieżową, zaczął mieć w nagle mecze, w których znacznie przeważał nad rywalami umiejętnościami indywidualnymi i oczywiście starał się to wykorzystywać (choć wychodziło to różnie, biorąc pod uwagę, że jego młodzieżówka traciła punkty w obu meczach z Wyspami Owczymi, a mistrzowska Legia przegrała trzy z czterech spotkań z drużynami, które kończyły wówczas sezon na dwóch ostatnich miejscach), ale gdy skala trudności tylko szła w górę, jego natura wychodziła na wierzch. Najlepsze mecze Legia rozgrywała w pucharach, gdy trzeba było zagrać jak Bruk-Bet czy Podbeskidzie, tylko kilka szczebli wyżej. Gdy tylko dostał po mistrzostwie trochę słabszych zawodników, natychmiast uznał, że musi grać mniej ofensywnie. W reprezentacji mecze, w których osiągał dobre wyniki, też były oparte na defensywie. Z odważniej rozegranych spotkań z Belgią czy Francją, Michniewicz zapamięta pewnie głównie, że je przegrał, tracąc łącznie dziewięć goli. To najprawdopodobniej będzie jego wniosek na przyszłość.
STYL JEST WAŻNY
Nastroje w narodzie po ostatnim turnieju oraz po przygodzie Brzęczka z kadrą, pokazują, że między trenerami wychodzącymi z Ekstraklasy a kibicami reprezentacji oraz jej piłkarzami, występuje rozdźwięk, którego istnienie trzeba dostrzec, żeby móc dobrze wybierać selekcjonerów. Przyzwyczajeni do pragmatycznej ligi, w której źli prezesi tylko czyhają na ich potknięcie, trenerzy uznają, że skoro osiągnęli wynik, mają spokój i wszyscy muszą się od nich odczepić. Jednak piłkarze reprezentacji, przyzwyczajeni do innej gry w klubach oraz kibice przyzwyczajeni do oglądania tych zawodników w innych rolach, oczekują także stylu. Tego, by wyniki osiągać w jakiś powtarzalny, określony sposób. Może to być nawet sposób defensywny, ale z jasnym podziałem zadań i planem na kontrataki. Największy problem z reprezentacją Polski Michniewicza jest taki, że nawet w skali drużyn Michniewicza, to nie był udany zespół. Tu nie było zsynchronizowanej obrony, przez którą nikt się nie może prześlizgnąć, ani przemyślanego wyprowadzania ciosów. Jak na drużynę Michniewicza, mało w tym było porządku, a dużo chaosu, kompromisów, prób klejenia różnych pomysłów. I koniec końców, bazowania na szczęściu oraz indywidualnych umiejętnościach bramkarza i piłkarzy ofensywnych. Nawet jeśli uznamy, że Michniewicz osiągnął dobry wynik, trudno uznać, że zbudował dobrą drużynę. Za osiągnięcie dobrego wyniku należy mu się docenienie i podziękowanie. Ale brak umiejętności zbudowania dobrej drużyny nawet na swoją defensywną modłę, powinien już być powodem do zadawania pytań w kontekście przyszłości. Bo przecież właśnie zbudowania dobrej drużyny nam teraz trzeba.
NATURA MICHNIEWICZA
Można dziś nawet oczekiwać od Michniewicza, że zadeklaruje, iż po mundialu postara się unowocześnić polską grę. Usuwając ze składu Kamila Glika i wstawiając w jego miejsce kogoś szybszego i lepszego technicznie, będzie mógł grać wyżej ustawioną linią obrony oraz budować akcje od tyłu. Rezygnując z Grzegorza Krychowiaka na rzecz kogoś bardziej mobilnego i lepszego z piłką przy nodze, da drużynie szansę na lepsze funkcjonowanie w ataku pozycyjnym. Starając się budować piłkarzy dobrych technicznie i wprowadzać ich do drużyny, może samymi wyborami personalnymi zmienić naturę tego zespołu. On być może byłby w stanie to nawet obiecać. Pojawia się jednak pytanie, czy gdy przyjdzie do turnieju, będzie w stanie uwierzyć w zawodników na tyle, by bazować na ich atutach, czy znów, w momencie największego stresu i wielkiej presji, pójdzie w totalną defensywę, zgodnie ze swoją naturą? W sytuacjach skrajnych u ludzi działa instynkt przetrwania. A u Michniewicza, w kwestiach piłkarskich, raczej oznacza on szóstkę obrońców w linii. Pozostawienie mu tej drużyny, wymagałoby głębokiej wiary, że 52-letni człowiek, który obiektywnie odniósł w swoim zawodzie sukces, będzie nagle potrafił całkowicie zanegować to, co przyniosło mu sukces i co do czego ma przekonanie. To jednak dość wątpliwe.
RELACJE INTERPERSONALNE
Do tego dochodzą jeszcze kwestie interpersonalne. Myśląc o Michniewiczu w perspektywie następnych turniejów, uznajemy, że będzie budował kadrę przez 3-5 lat i że otrzymując więcej czasu, osiągnie lepsze efekty. Zwykle jednak historia tego trenera mówiła co innego. Że najlepsze, co ma do zaoferowania, można od niego dostać krótkoterminowo. To jego królewska dyscyplina. Przez kilkanaście lat, mimo sukcesów, nigdzie nie zagrzał w lidze długo miejsca. Wszędzie zwalniano go nawet po dobrym wyniku. Można mówić, że to niewdzięczność kolejnych prezesów, ale sytuacja powtarza się zbyt często, by zrzucić ją tylko na ten karb. Michniewicz ma umiejętność błyskawicznego zbudowania dobrych relacji z szatnią i przekonania jej do swojego sposobu grania. Ale w odrobinę dłuższej perspektywie wszyscy zwykle szybko się nim męczą. Niewykluczone, że pierwsze symptomy tego widać już zresztą w kadrze. A jeśli sprawa premii, stylu gry w meczu z Francją, faktycznie są pierwszymi symptomami, lepiej nie czekać na następne. Nie każdy sprinter jest dobrym maratończykiem. A wręcz żaden. W 2022 roku kadra potrzebowała sprintera. Teraz będzie potrzebowała maratończyka.
RYZYKO BRAKU DECYZJI
To wszystko sprawia, że kandydaturę Michniewicza do dalszego prowadzenia reprezentacji, trzeba traktować z najwyższą ostrożnością. Bo lepsze atrybuty do tej pracy miałby dziś trener, o którym wiadomo, że umie pracować długofalowo, potrafi cierpliwie poprawiać zespoły, eksponując ich atuty, odważny, ale nie brawurowy, elastyczny i zdolny ułożenia sobie relacji z liderami w dłuższej perspektywie. Są to wszystko cechy, które trudno przypisać Michniewiczowi. Oczywiście, że każda zmiana trenera byłaby ryzykiem, ale pozostawienie go na stanowisku to ryzyko jeszcze większe. A polskiego futbolu nie stać na kolejny cykl, w którym następne decyzje będą służyły tylko poprawianiu poprzednich błędnych.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Premie, rodziny i inne afery wokół reprezentacji Polski. „Mocno to rozdmuchano”
- „Zrobiono z nas nie wiem jakich chciwców”
- Kulesza: „Nie ma złości między mną a Michniewiczem”
Fot. Newspix