Wtorkowa prasa to jeden wielki mundial i zbliżający się mecz z Argentyną.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Rozmowa z Mario Kempesem, który dał nam się we znaki w 1978 roku.
Przeciwko Arabii w końcu na mundialach przełamał się Robert Lewandowski.
Zawsze jest jakiś pierwszy raz (śmiech). Przyglądałem się ostatnio Lewandowskiemu i zachowywał się dość dziwnie. Jednak inaczej niż zwykle. Nie tylko jeśli chodzi o sprawy czysto piłkarskie. Dużo protestuje, narzeka, rozkłada ręce… Nie wiem, z czego to wynika. OK, to zdarza się wszystkim wielkim piłkarzom — Cristiano Ronaldo czy Leo Messiemu też — ale w niczym nie pomaga.
Po bramce zdobytej przeciwko Arabii w jego oczach pojawiły się łzy. Pan doskonale zna te emocje, jakie emocje uwalniają się po strzeleniu gola na mundialu.
To wyjątkowe uczucie. Mundial jest tylko raz na cztery lata. Musisz być w odpowiedniej formie, żeby zapisać się w jego historii. Tymczasem najpierw nie trafiasz z karnego, potem trafiasz, ale w słupek. Ta bramka jest coraz bliżej. W końcu strzelasz gola i wybuchasz emocjami. To normalne, zwłaszcza na tak wielkim turnieju. Coś o tym wiem (śmiech).
Lewandowski może być nazywany najlepszym napastnikiem świata?
Napastnikiem nie, bo jest przecież jeszcze chociażby Benzema czy Mbappe. Oni są bardziej kompletni od Lewandowskiego. Ale jeśli zawęzimy to grono do samych strzelców, to można powiedzieć, że Lewandowski jest najlepszym.
Znakomicie wprowadził się do Barcelony. Spodziewał się pan tego?
Przede wszystkim zaskoczyło mnie, że odszedł z Bayernu. W Monachium miał już ugruntowaną pozycję. Najwidoczniej był już zmęczony ciągłym wygrywaniem w Niemczech. Trafił do wielkiego klubu, ale jednak w momencie, gdy jego sytuacja jest skomplikowana.
Przyszłość rysuje się jednak w jasnych barwach. Jest wielu młodych i już świetnych piłkarzy, a Lewandowski dobrze się tam odnalazł. Strzela jednego gola na mecz. Widać, że nowe wyzwanie go zmotywowało. Mogą tylko żałować, że nie wyszli z grupy Ligi Mistrzów, ale tak jak wspominałem — w tym klubie jest wiele do zrobienia.
Piotr Zieliński zaczął polskie strzelanie na tym mundialu.
To 29-letni pomocnik Napoli zdobył pierwszą bramkę dla Polski w mistrzostwach świata w Katarze. Wykorzystał podanie od Roberta Lewandowskiego i kopnął piłkę z całej siły pod poprzeczkę. – Spełniłem marzenia. Na trybunach byli rodzice, a żona z córką patrzyły przed telewizorem. Rozmawialiśmy kilka godzin przed spotkaniem, bardzo chcieli, żebym trafił do siatki i zrobiłem to. Po meczu zrobiłem zdjęcie z rodzicami, będzie pamiątka na całe życie. Myślałem, że akcji poprzedzająca moje trafienie skończy się golem Lewego, ale stało się inaczej, wyłożył mi piłkę i przyłożyłem pod poprzeczkę. Fajnie jest zdobyć bramkę na mundialu – uśmiechał się po meczu Zieliński. To również on, w marcu w Chorzowie, przystemplował zwycięstwo naszych w barażowym meczu ze Szwecją, zdobywając bramkę na 2:0. – To dwa najważniejsze gole w moim życiu, jeszcze nie wiem, który jest istotniejszy – stwierdził zadowolony.
Nie zawsze jednak było równie sympatycznie. – Czasem mam poczucie, że czegokolwiek bym nie zrobił, i tak zawsze będę wszystkiemu winny, zawsze znajdą się zarzuty wobec mojej postawy na boisku. Zdążyłem się przyzwyczaić – te słowa rozgrywający wypowiedział kilka lat temu, kiedy wszyscy czekali aż w końcu rozegra pierwsze wybitne spotkanie w reprezentacji Polski. Długo trzeba było czekać, bo to zawodnik, jakby trochę niepasujący do zespołu, a przede wszystkim stylu, który kadra proponuje tutaj, w Katarze. Defensywnego, opartego na cierpieniu, oddaniu piłki rywalowi, nielicznych próbach odbioru na jego połowie, pressingu. Pragmatycznego, ale skutecznego. Opartego na dążeniu przede wszystkim do tego, by gola nie stracić.
Na mistrzostwach świata w Katarze Wojciech Szczęsny może poprawić indywidualne wyczyny Jana Tomaszewskiego i Józefa Młynarczyka.
Na razie najlepszy w tej klasyfikacji jest wspomniany Młynarczyk, który mundial w 1982 r. zaczął od dwóch czystych kont w spotkaniach z Włochami (0:0) i z Kamerunem (0:0). Pierwszego gola przepuścił dopiero w konfrontacji numer trzy. Nasi piłkarze prowadzili już z Peru 5:0 i trochę się rozluźnili, co wykorzystał Guillermo La Rosa. Rywal przedarł się w pole karne, po czym kropnął pod poprzeczkę.
Młynarczyka, który po raz pierwszy skapitulował po 263 minutach mundialowej gry, czyli grubo po ponad czterech godzinach, ta sytuacja wyraźnie zdenerwowała. Jego pierwsza reakcja pokazywała, jak bardzo jest niezadowolony, choć honorowe trafienie Peruwiańczyków nie miało żadnego wpływu na końcowe rozstrzygnięcia – Polacy awansowali do kolejnej fazy turnieju z pierwszego miejsca w grupie.
Bramkarz Widzewa miał jednak czego żałować, bo poplamił sobie indywidualną statystykę, o co każdy normalny sportowiec lubi dbać. Po hiszpańskim mundialu jeszcze lepiej było widać, jak bardzo ten nieistotny dla naszego wysokiego zwycięstwa gol Peruwiańczyka popsuł wyczyn Młynarczyka. Otóż w drugiej fazie mistrzostw Biało-Czerwoni pokonali 3:0 Belgię i zremisowali 0:0 z ZSRR. A więc gdyby Młynarczyk w starciu z Peru nie musiał wyciągać piłki z siatki, miałby aż pięć kolejnych mundialowych meczów bez straty gola!
Katar – kraj rodem z SimCity. Ma kod na nieograniczone fundusze.
Bardzo bogata Katarka – w abai, czyli zwyczajowym stroju noszonym w krajach muzułmańskich, obwieszona złotymi wstawkami, pachnąca na kilometr – spotyka się ze mną wzrokiem i uśmiecha, bo wyglądam na typowego turystę: biały facet z dużym plecakiem. To nie jej bajka. Ona “odpoczywa” całe życie. Wątpię, aby kiedykolwiek nosiła coś cięższego niż skromna torebka. Za Katarką, którą interesują głównie wystawy ze złotem i kolejne sklepy, idzie jej pomocnica – skromna kobieta niosąca ewidentnie ciężkie zakupy. Nagle akcja się rozkręca. Bogatej Katarce rozwiązuje się but. I – ku mojemu zaskoczeniu – pomocnica natychmiast odkłada zakupy i zabiera się za sznurowanie obuwia szefowej.
Takie ciekawostki kulturowe widzę tu codziennie. Rdzenni Katarczycy cieszą się w swoim kraju wieloma przywilejami. Kiedy decydują się na małżeństwo, dostają od państwa ziemię, aby wybudować dom. Nie płacą podatków ani rachunków za prąd, wodę i gaz. Wygodne życie jest wpisane w ich kod genetyczny. Niczym w kultowej piosence duetu Taconafide: “pić, jeść, spać, jak Tamagotchi”…
W centrum Dohy co chwilę trafia się na sklepy z biżuterią i ze złotem – tym niemalże doskonałym, czystym, 18-karatowym. Sprzedawca wychodzi na ulicę, głośno nawołuje, w końcu podchodzi do mnie i pyta, co chciałbym kupić. Złoto? A może brylanty? Próbuje skusić mnie tym, że w trakcie mistrzostw świata ma zniżki dla turystów.
O tym, co znaczy luksus w katarskim wydaniu, przekonują się obecnie reprezentanci Polski. Pięciogwiazdkowy Ezdan Palace Hotel bije przepychem już od wejścia, które pełne jest złota i marmuru. Na terenie obiektu znajdują się trzy restauracje, gigantyczny basen, siłownia, strefa SPA, a nawet salon fryzjerski. A w każdym pokoju atłasowe pościele i efektowne łazienki.
Kamil Kosowski nie może się już doczekać meczu z Argentyną.
Praktycznie codziennie komentuję jakiś mecz na mundialu, ale myślami jestem już przy naszym starciu z Argentyną. Analizuję różne scenariusze, poprzednie mecze obu drużyn i jedyne co przychodzi mi do głowy to wyświechtany slogan, że „wszystko może się zdarzyć”. Albicelestes męczyli się z Meksykiem i dopiero po golu Leo Messiego zaczęli kontrolować mecz. Naszym zadaniem będzie nie stracić gola w pierwszych minutach. Im dłużej utrzymamy zero z tyłu, tym bardziej Argentyńczycy będą sfrustrowani, a to poskutkuje kolejnymi błędami.
Martwi mnie jednak to, że nasza obrona zbyt często pozwala rywalom na wejście w nasze pole karne. Z Arabią Saudyjską takich wejść było aż 25. Jestem przekonany, że jeśli Albicelestes będą to robić z równie wysoką częstotliwością, to nas skarcą. Niewykluczone, że Czesław Michniewicz szykuje na mecz z Argentyną coś specjalnego i nie zdziwię się, jeśli wyjdziemy wysokim ustawieniem, bardziej ofensywnym niż w poprzednich spotkaniach na mundialu. Podsumowując: nie mamy co narzekać, żyjmy chwilą, nadziejami i trzymajmy kciuki, bo naszych piłkarzy stać na awans do fazy pucharowej.
SPORT
Wojciech Szczęsny po świetnym występie przeciwko Saudyjczykom wzbudził zainteresowanie mediów na całym świecie. Czekaliśmy na coś takiego 40 lat.
Dziennikarze BBC po meczu z Arabią Saudyjską określili Wojciecha Szczęsnego mianem najlepszego bramkarza mistrzostw świata w Katarze. Wprawdzie działo się to dopiero na półmetku drugiej kolejki fazy grupowej, ale w kolejnych dniach mundialu, nie uwzględniając wczorajszych meczów, nie objawił się w bramce ktoś, kto bardziej między słupkami zaimponował od Polaka. Tuzy sztuki bronienia, takie jak Thibaut Courtois, Manuel Neuer czy Hugo Lloris, na razie pozostają w cieniu Szczęsnego. Niemiecki „Kicker”, który oczywiście skupił się na golu Roberta Lewandowskiego, również docenił bramkarza naszego zespołu za mecz z Saudyjczykami. – To, co zrobił Szczęsny było znakomite. Reakcja drużyny pokazała, jak Polska – dzięki interwencji swojego bramkarza – jest mocna w obronie.
Nasz bramkarz otrzymał od niemieckich dziennikarzy „jedynkę”, czyli znaną z rozgrywek Bundesligi „klasę światową”. Robert Lewandowski zasłużył na „dwójkę”. Trzeba przyznać, że takich reakcji światowych mediów na występ polskiego piłkarza podczas mistrzostw świata nie było dawno. W zasadzie trudno sobie coś podobnego przypomnieć. Ostatni ważny mecz na MŚ wygraliśmy w 1986 roku w Meksyku. 1:0 z Portugalią po golu Włodzimierza Smolarka. Zaglądamy zatem do raportu PAP dotyczącego tego mundialu. Cytowane w nim zagraniczne agencje nie skupiły się na występie któregoś z Polaków w sposób szczególny. Pisano o… bezbarwnym meczu. Trzeba zatem cofnąć się do 1982 roku. Najlepiej od razu do meczu z Belgią i wspaniałym, okraszonym trzema bramkami występie Zbigniewa Bońka. 40 lat czekaliśmy, by po ważnym meczu na mundialu o polskim piłkarzu mówiono i pisano na całym świecie.
Rozmowa z Janem Urbanem.
W jakim nastroju „zamknął” pan drugą serię spotkań na mistrzostwach świata w Katarze?
– Mogę powiedzieć, że jestem zadowolony. Po pierwsze, nasza reprezentacja jest w grze. Ba, jest liderem w grupie C, a po wygranym meczu z Arabią Saudyjską na pewno atmosfera jest bojowa. Po drugie, oglądamy na mundialu dużo dobrych spotkań, w których ważną rolę odgrywają gwiazdy będące w samym środku sezonu. Przykładem na to jest Robert Lewandowski w drużynie biało-czerwonych czy Leo Messi w zespole Argentyny.
Zanim jednak przejdę do czekającego nas w środę ich bezpośredniej konfrontacji, to jeszcze na moment zatrzymam się przy wygranym 2:0 spotkaniu z „Zielonymi Sokołami”. To był bowiem dla nas bardzo ważny mecz. Na tle szybkich i mocnych rywali, którzy w swoim pierwszym meczu w Katarze napsuli krwi Argentyńczykom, pokazaliśmy się z dobrej strony. Było widać, że w meczu, mającym duży ciężar gatunkowy, pod ogromną presją wyniku, potrafiliśmy zapewnić sobie korzystny rezultat. Oczywiście, były też trudne momenty, w których Wojciech Szczęsny zapracował na bardzo wysoką notę, broniąc strzały rywali z rzutem karnym na czele, ale to my, szczególnie po przerwie, mieliśmy o wiele klarowniejsze sytuacje niż przeciwnik. Możemy żałować, że piłka trafiała w słupek i w poprzeczkę oraz niewykorzystanej sytuacji sam na sam, bo w ostatecznym rozrachunku gole mogą mieć znaczenie. Punkt – a dokładniej licząc 4 punkty – wyjścia mamy jednak obiecujący.
Jakiej gry zespołu Czesława Michniewicza oczekuje pan jutro wieczorem?
– Nie nastawimy się na obronę, ale musimy być przygotowani na to, że Messi i spółka będą atakować, bo oni muszą, a my możemy grać to, co najbardziej lubimy. Mamy argumenty i czas pracował będzie na naszą korzyść. Poprzeczka zawieszona jest więc wysoko, ale tym razem nie musimy się nastawiać na bicie rekordu świata, żeby przedłużyć swój pobyt w Katarze.
Na naszych kibiców zawsze można liczyć. Tak też jest na mistrzostwach świata w Katarze.
Saudyjczyków w Katarze dopingują dziesiątki tysięcy fanów. Od kibiców z tego kraju słyszałem nawet, że jest ich tutaj… milion! Nic dziwnego, oba kraje graniczą przecież ze sobą. Przed i na stadionie Education City przeważali fani w zielonych koszulkach. Biało-czerwonych kibiców jednak też nie zabrakło. Było ich na stadionie kilka tysięcy. Pan Wojciech Lurka przyleciał na mecz do Doha z Górnego Śląska, a konkretnie z Rybnika z trójką swoich serdecznych kolegów, dwoma panami Piotrami i panem Mariuszem. Ten ostatni na dużej imprezie jest trzeci raz, bo wcześniej zaliczył dwa ostatnie turnieje Euro.
– Na mundial w Katarze wylecieliśmy w środę. Lecieliśmy do Dubaju, a stamtąd w dniu meczu wcześnie rano do Dohy, gdzie byliśmy w sobotę o godzinie 5.00 rano. Mogliśmy zostać tylko dzień. Dłużej nie można było zostać, bo mieliśmy bilety tylko na ten jeden mecz z Arabią Saudyjską – opowiada pan Wojtek.
Jak to wyglądało cenowo w przypadku ekipy z Rybnika? Mieli bilety najniższej, trzeciej kategorii za 300 złotych. Do tego lot do Dubaju za 600 złotych w jedną stronę. – Mieliśmy nadzieję zobaczyć też inne spotkania, ale nie udało się niestety załatwić wejściówek – tłumaczy pan Wojciech.
Po meczu i tak byli zadowoleni, bo biało-czerwoni stanęli na wysokości zadania i wygrali ważne spotkanie. Sami nasi piłkarze przyznawali, że w trudnych momentach, mimo miażdżącej przewagi fanów „Zielonych Sokołów” z Arabii Saudyjskiej na widowni, to słyszeli wsparcie z trybun naszych kibiców. Podobnie będzie pewnie i w środowym meczu na zbudowanym z kontenerów oryginalnym stadionie 974.
Rozmowa z Julio Filho, dziennikarzem brazylijskiej „Gazeta do Povo”.
Trzy rzeczy, które sprawiają, że „Canarinhos” są lepsi od innych.
– Pierwsza – to że selekcjonerem jest ta sama osoba, która prowadziła nas na poprzednim mundialu w Rosji cztery lata temu, czyli Tite. To coś, co w moim kraju nigdy się nie zdarzało. No, może z wyjątkiem takich postaci, które zdobywały lata temu mistrzostwo świata. Jest kontynuacja pracy. Ma kredyt zaufania, na który sobie zasłużył i zapracował. Druga rzecz – to Neymar. Jasne, cały czas w przypadku naszej reprezentacji mówimy o nim, ale widać, że jest teraz odpowiednio przygotowany i skupiony na turnieju. Trzecia rzecz – to nowa generacja graczy, która jest w reprezentacji. Musimy pamiętać, że Neymar nie będzie wieczny, a teraz obok niego są tacy zawodnicy, jak Vinicius, Rafinha, Richarlison, Rodrygo, Antony. To wszystko gracze z ofensywnej formacji, którzy też muszą na siebie wziąć ciężar odpowiedzialności i wspomóc Neymara w zdobywaniu bramek.
Pana opinia o mundialu w Katarze?
– Jeśli chodzi o organizację, to wszystko jest dobrze zorganizowane. Jasne, pojawiały się różne opinie na temat tego kraju, ale nie komentuję tego. Wszystko dobrze funkcjonuje, są wspaniałe stadiony, dobrze działa transport, więc nie ma co narzekać, a trzeba cieszyć się grą.
FAKT
Czesław Michniewicz ładował baterie przed meczem z Argentyną.
Trener Biało-Czerwonych wybrał się w rejon targu Souq Wakif, gdzie rzeczywiście można poznać smak orientu. Tam w towarzystwie swoich najbliższych współpracowników zjadł kolację, palił sziszę i odpoczywał. Chętnie pozował do zdjęć z kibicami. Po wygranym meczu trener dał też dzień wolnego zawodnikom, wierząc, że to sprawi więcej dobrego niż kolejny trening. W kadrze po sobotnim sukcesie panuje świetna atmosfera.
– Selekcja nie polegała na tym, żeby wybrać 26 najlepszych piłkarzy, ale żeby tych 26 tworzyło najlepszą drużynę. I ja taką mam. Chłopcy mają wspólny cel i dążą do niego razem, wspierając się nawzajem. Po to też między innymi spotykałem się z byłymi selekcjonerami, chciałem się dowiedzieć, jak to wyglądało na poprzednich wielkich turniejach – zdradził nam Michniewicz.
Katolicy w Katarze mają łatwiej niż chociażby w Arabii Saudyjskiej.
Choć to państwo muzułmańskie, katolicy nie mają tu żadnych problemów. Na ulicach Ad-Dauhy można spotkać ludzi noszących medaliki i krzyżyki. Nikt nie zwraca na to uwagi. Kościół katolicki stoi na przedmieściach stolicy, w tzw. centrum religijnym. Obok niego znajdziemy też kościół grekokatolicki, anglikański i świątynię hinduistyczną. Żeby wejść na teren centrum, trzeba przejść kontrolę podobną do tej, jaką znamy z lotnisk. Prześwietlenie torebek, plecaków, sprawdzenie wykrywaczem metalu. Dopiero później każdy może ruszyć w kierunku swojej świątyni.
SUPER EXPRESS
Mundialowa rozmowa z Grzegorzem Latą.
„Super Express”: – Niewielu kibiców wierzyło wówczas w to, że wygracie z Argentyną. A wy?
Grzegorz Lato: – W naszej grupie było dwóch wielkich faworytów: Argentyna i Włochy. Polska i Haiti miały być chłopcami do bicia. Ale my wiedzieliśmy swoje. Kaziu Górski – nasz wychowawca i nasz tata – przed takimi meczami, niezależnie od klasy rywala, powtarzał: „To tacy sami ludzie jak wy. Wszystko leży w waszych głowach”. A my mu wierzyliśmy.
– Pamięta pan moment, w którym stanęliście w stadionowym tunelu koło Argentyńczyków?
– Pamiętam. My skupieni, nastawieni bojowo. A oni uśmiechnięci, rozbawieni… Luzacy tacy. Zapamiętałem Rubena Ayalę, z którym potem grałem w jednym klubie w Meksyku: coś sobie podśpiewywał. Mieliśmy wrażenie, że patrzą na nas z góry. Ale na murawie, powiem panu, szybko poszło. Pach – jedna bramka, zaraz potem druga… Nasze zwycięstwo 3:2 zrobiło ogromne wrażenie nie tylko na Argentyńczykach. Większość ekspertów i fachowców zaczęła mówić, że Polska jest kandydatem do najlepszej czwórki całego turnieju.
Argentyńczyk Guillermo Barros Schelotto, selekcjoner kadry Paragwaju, liczy na to, że Leo Messi i spółka wyjdą z grupy.
– Jakiego stylu możemy spodziewać się po mistrzu Ameryki Południowej?
– Argentyna musi to wygrać, dlatego będzie stosowała wysoki pressing w środkowej strefie. Drużyna zechce szybko strzelić gola i trzymać prowadzenie. Muszą jednak być bardzo dobrze zorganizowani w grze obronnej, ponieważ Polacy są groźni w kontratakach. Macie bardzo szybkich zawodników. Z pewnością Argentyna będzie rozgrywała piłkę, starała się kreować okazje.
– Czy taka taktyka Polski będzie wodą na młyn dla Argentyny?
– Wszystko zależy od tego, w którym sektorze boiska wasz zespół będzie bronił. Jeżeli zamkniecie się we własnym polu karnym, to szanse Argentyny na zwycięstwo wzrosną. W tym sektorze, ok. 20–25 m od bramki rywala, Messi czuje się doskonale. Jeżeli ustawicie się na 30. metrze, to może być dla was duża szansa na osiągnięcie dobrego wyniku.
Fot. Newspix