Kiedyś, w okopach pod belgijskim Ypres, żołnierze wrogich armii – Niemcy i Brytyjczycy – na jedną dobę ściągnęli maski zabójców. Razem śpiewali kolędy i grali w piłkę. Na chwilę zapomnieli o wojnie. Stworzyli namiastkę azylu dla nieodwracalnie zszarganej psychiki. Dziś, ponad 100 lat później, w zapomnieniu pomaga nam Katar. Zagłusza pamięć i podświadomość. Ale my nie jesteśmy żołnierzami. Kule nie świszczą nam obok uszu tak jak obecnie soczyste: „kurwa, jaki faul?”. Alarmy bombowe nie zakłócają spokoju jak wrzawa na trybunach. Polubiliśmy tę ciszę. Tak jest nam wygodniej.
Zapomnieliśmy, przyzwyczailiśmy się. Las uniesionych rąk w geście manifestów ucichł, zostały szeleszczące liście i łamane gałęzie. Mało. Ale trudno się dziwić – trwają mistrzostwa świata. Olimpiada się toczy, gawiedź bawi się w najlepsze. Pije alkohol, upaja się futbolem, żyje chwilą. Gubi cień problemów własnych i odległych. Część chowa się – o ironio – przed katarskim, jakże krwawym dzisiaj słońcem.
Katarczyk się cieszy, Rosjanin dziękuje. Pierwszy poczuł ulgę, że ten drugi w lutym rozpoczął wojnę. Skradł 90% bluzgów, przykrył ludzkie tragedie z wielkiej piaskownicy. A teraz ma względny spokój, bo front nienawiści opustoszał. Znaleźliśmy inny obiekt, ale tym razem – choć nie zawsze, pamiętając o grzechach Kataru – westchnień. Zaczęliśmy płacić cenę za bilet, przestaliśmy za prawdę, a ta wciąż jest następująca: wojna w Ukrainie trwa. Życie w mundialowej bańce nie sprawia, że zielone ludziki znikają.
Nie powinniśmy teraz ich się bać, skąd. Ale nie powinniśmy też zapominać o sile słów i gestów, na jakie przez wiele miesięcy zdobywała się ludzkość. To niemal zniknęło, spadło na trzeci, jeśli nie czwarty plan. Pierwszy to piłkarskie mistrzostwa świata. Drugi: jego kontrowersyjne kulisy. Trzeci? Zależy od dnia. No i gdzieś dalej jest dopiero wojna. Naturalnie nam spowszedniała – czas w tym względzie jest nieubłagany. Zabił już przecież temat pandemii koronawirusa, „naszego” problemu z aborcją czy kilku afer politycznych. Cholera, to wszystko jest jak smak gumy do żucia. Zawsze się całkowicie ulatnia po tym, jak zostaje przeżuta 1000 razy. I szkoda. Naprawdę szkoda, kiedy mowa o czymś społecznie ważnym.
***
Wiecie, co najbardziej zastanawia, zadziwia, martwi? Że ostatnio najwięcej szumu wywołują kolorowe opaski. Założy czy nie? Zapłaci żółtą kartką? Czy może wymyśli coś innego?
Albo klękanie przed meczem – weźmy na przykład – Anglików. Rasizm jest zarazą, którą trzeba tępić. Ale czy ten gest sprawia, że liczba idiotów maleje? Szczególnie w realiach, w których zrobiła się z tego sztuka dla sztuki, w dodatku z rąk nielicznych? Można zwątpić. Siła przesłania umarła, czas znaleźć inne. Tak samo jak czas się zastanowić, czy aby podświadomie nie wypieramy tego, co jeszcze kilka tygodni czy miesięcy wcześniej nie mogło spotkać się z brakiem odzewu, rzecz jasna, niezależnie od narodowości. To było widać nie tylko po kibicach, ale także piłkarzach.
Dziś, kiedy oczy połowy świata są zwrócone na boiska mistrzostw świata, pojedyncze słowa „Sława Ukrajini” z ust Wojtka Szczęsnego są tylko jak wcześniej wspomniane szeleszczące liście. A rolę połamanej gałęzi odgrywa człowiek, który wczoraj wbiegł na murawę w trakcie meczu Portugalii z Urugwajem. Na chwilę przerwał ciszę, „głuchą jak śmierć wrzawę” [Dytyramby dionizyjskie, Fryderyk Nietzsche].
Więcej o wojnie na Ukrainie: