Reklama

Trela: Szczęsna wymiana ciosów. Mecz, który wykipiał bez konsekwencji

Michał Trela

Autor:Michał Trela

26 listopada 2022, 18:52 • 9 min czytania 39 komentarzy

W starciu z Arabią Saudyjską zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy Czesława Michniewicza znajdą wiele nowej amunicji do dyskusji o reprezentacji Polski. Bo było w nim wszystko. Szczęście i pech. Ładne akcje i nieporadność. Przewaga w sytuacjach bramkowych i ustępowanie w kulturze gry. Błyski gwiazd i marnowanie potencjału. Polacy, którzy dotąd starali się wszystko rozgrywać na chłodno, tego spotkania schłodzić nie potrafili. Ale w kotle, który powstał, udało się im nie stracić całkiem głów.

Trela: Szczęsna wymiana ciosów. Mecz, który wykipiał bez konsekwencji

Pod względem nieuchwytnej, nieostrej i subiektywnej kategorii, jaką jest tzw. “kultura gry”, chyba nie ma na mistrzostwach świata zespołu, od którego Polacy mogliby się czuć lepsi. Ale broniąc swojego pomysłu na mecz z Meksykiem (0:0), trener Czesław Michniewicz użył sformułowania “złote momenty”. Inaczej mówiąc, zgodnie z tą teorią, można pod względem kultury gry ustępować rywalowi, czyli sprawiać gorsze wrażenie przez większość meczu. Ważne, by w “złotych momentach” być w stanie kilka razy sensownie wymienić piłkę, by z czystym sumieniem móc się znowu okopać, czekając na kolejną akcję ofensywną. Można zakładać, że po meczu z Arabią Saudyjską znów dojdzie do retorycznego starcia między zwolennikami kultury gry a tymi, którzy uważają, że w futbolu najważniejsze są “złote momenty”, to zaś, co pomiędzy nimi, ma drugorzędne znaczenie. W przeciwieństwie do pierwszego meczu na mundialu ten drugi przynajmniej dostarczył im jakiejś amunicji do dyskusji.

Mecz z Meksykiem był trudny do oglądania dla tych, którzy trzymają kciuki za którąś z tych drużyn, ale jeszcze trudniejszy dla tzw. neutralnych fanów futbolu. Można podejrzewać, że przeciwko Saudyjczykom było inaczej. To był emocjonujący mecz, w którym nie brakowało dramaturgii, walki i spięć podbramkowych. Kibice obu drużyn często mieli okazję, by dziękować niebiosom, że się udało albo pomstować, że się nie udało. Niezaangażowani obserwatorzy też raczej nie narzekali. Ale samo to jeszcze nie oznacza, że to był mecz, w którym plan udało się zrealizować lepiej niż przed kilkoma dniami. Obaj trenerzy mogą mieć poczucie, że ich zespoły miały jednocześnie szczęście i pecha. Obaj mogą mieć poczucie, że o wyniku w dużej mierze zdecydowali piłkarze i to, jak zachowali się w kluczowych sytuacjach.

WĄSCY SKRZYDŁOWI

Przez większość pierwszej połowy mecz z polskiej perspektywy przebiegał mniej więcej zgodnie ze scenariuszem meksykańskim. Polacy rzadziej utrzymywali się przy piłce, mieli problemy, by przedostać się pod bramkę rywala, nie mówiąc o oddawaniu strzałów. Zawodnicy Michniewicza dłużej niż w pierwszym meczu rozgrywali piłkę na własnej połowie, ale o starannym i cierpliwym budowaniu akcji raczej nie było mowy. Brakowało podań zdobywających teren, przeszywających formacje przeciwnika. Trudno zresztą, żeby było inaczej. Polacy z piłką przy nodze ustawiali się często w systemie 4-2-4, co oznaczało, że jedynymi opcjami krótkiego rozegrania piłki byli dla obrońców i bramkarza Grzegorz Krychowiak i Krystian Bielik, środkowi pomocnicy. Długie podania od Wojciecha Szczęsnego zostały w dużej mierze zastąpione długimi podaniami od Jakuba Kiwiora. Miało to więcej sensu niż w meczu z Meksykiem, bo w przedniej formacji było tym razem więcej zawodników — czasem do pojedynków główkowych skakał Arkadiusz Milik, czasem Robert Lewandowski. Wąsko grający Przemysław Frankowski i Piotr Zieliński byli nastawieni na wbieganie za linię obrony rywala do strącanych przez napastników piłek. Nie przekładało się to jednak na groźne akcje ofensywne.

Reklama

PODANIA ZA BOCZNYCH OBROŃCÓW

Wąskie ustawienie bocznych pomocników, o ile Zielińskiego w ogóle można tak nazwać, bo przecież ciągle schodził do środka, było natomiast wykorzystywane przez Saudyjczyków, którzy regularnie posyłali długie diagonalne podania za plecy naszych bocznych obrońców. Nękany w ten sposób Matty Cash może mówić o szczęściu, że nie otrzymał drugiej żółtej kartki, a Bartosz Bereszyński często musiał sobie w swojej strefie radzić z dwoma rywalami, czekając, aż nadejdzie wsparcie. Po takim zagraniu rywale mieli zresztą pod koniec pierwszej połowy rzut karny. Krystian Bielik popędził ze wsparciem dla Bereszyńskiego, ale poskrobał rywala po nodze, dając przeciwnikom najlepszą szansę w meczu.

ZŁOTY MOMENT PRZED PRZERWĄ

Polacy prowadzili już wówczas 1:0,  wcześniej BOWIEM wykorzystali swój jedyny złoty moment przed przerwą. Bramkowa akcja pokazała, co konkretnie było krytykowane po meczu z Meksykiem. Nie jest problemem samo w sobie granie długich podań. Problemem jest granie długich podań w sposób nieprzemyślany, na uwolnienie. Długie podanie Wojciecha Szczęsnego z autu bramkowego do Matty’ego Casha można uznać za świetny sposób rozpoczęcia ładnej akcji. Na prawym skrzydle nastąpiła ładna wymiana między Frankowskim i Cashem, a Lewandowski, który w pierwszej połowie miał nadspodziewanie duże problemy z utrzymaniem się przy piłce pod presją rywala, co utrudniało budowanie jakichkolwiek ataków, w tej sytuacji zachował się wyśmienicie, wystawiając piłkę Zielińskiemu na pustą bramkę. Pierwszy od dwudziestu lat polski gol z gry na mundialu padł po naprawdę ładnej akcji. Krytycy powiedzą, że jedynej przed przerwą.

POSZERZANIE DEFENSYWY

W drugiej połowie gracze Herve Renarde’a próbowali nas zaskakiwać w podobny sposób. Lekarstwem na dalekie zagrania za bocznych obrońców miało być poszerzanie linii defensywnej. Polacy osiągali to na różne sposoby. O ile Bielik wchodził pomiędzy środkowych obrońców raczej w fazie ofensywnej, gdy Polacy rozgrywali piłkę, o tyle bez piłki jeden ze skrzydłowych, którego stroną była rozgrywana akcja, stawał się wahadłowym. Kiedy rywal szykował się do zagrania za plecy Casha, zawodnik Aston Villi przesuwał się do środka, stając się de facto półprawym stoperem i robiąc miejsce dla Frankowskiego. Analogicznie z drugiej strony do środka schodził Bereszyński, co sprawiało, że czasem w nietypowej roli lewego wahadłowego musiał wracać do defensywy Arkadiusz Milik. Dopiero wprowadzenie na boisko drugiego typowego skrzydłowego — Jakuba Kamińskiego — uwolniło napastnika Juventusu od tego obowiązku.

Reklama

MECZ, KTÓRY WYKIPIAŁ

Pierwszy kwadrans po przerwie był dla Polaków najtrudniejszym momentem do przetrwania w tym meczu. Publiczność fanatycznie fetowała każdy atak Saudyjczyków, nakręcając ich do kolejnych, a Polacy zaczęli się gubić. Groźną sytuację po zamieszaniu w polu karnym wybronił Szczęsny, świętując niemal jak obronę rzutu karnego. Chwilę później fatalna strata Jakuba Kiwiora przy wyprowadzeniu piłki mogła zniweczyć wszelkie wysiłki. Polacy, którzy wcześniejsze półtora meczu na tym mundialu rozegrali aż nazbyt chłodno, unikając ryzyka i pilnując, by na boisku niewiele się działo, dopuścili do tego, że na stadionie powstał kocioł. Mecz zaczął im kipieć w rękach. Trzydziestu minut w taki sposób nie dało się przetrwać. I oczywiste było, że pomoc musi nadejść z ławki, zanim będzie za późno.

SCHŁADZANIE PRZEZ POSIADANIE

To, jak rywale starali się wykorzystywać brak asekuracji na bokach naszej obrony, sprawiało, że wprowadzenie skrzydłowego miało głęboki sens. Kontrowersją było jednak, że Jakub Kamiński pojawił się na boisku akurat w miejsce Zielińskiego. Naprawdę klasowa drużyna, o wyższej kulturze gry, próbowałaby w tamtym momencie schłodzić wydarzenia na boisku poprzez dłuższe utrzymanie się przy piłce i zmuszenie przeciwnika, by trochę za nią pobiegał. Zieliński nadawałby się do tego idealnie. Tyle że ta drużyna nie ma w repertuarze dłuższego szanowania piłki, trybu oszczędzania energii poprzez jałowe, ale pewne klepanie na połowie przeciwnika. Zieliński zszedł więc do bazy, a Michniewicz zdecydował się pójść na wymianę ciosów. On też wiedział, że trzydziestu minut takiej gry jego zespół nie przetrwa. Jego odpowiedzią było jednak wykorzystanie przestrzeni, która zaczęła się pojawiać za plecami prących do wyrównania Saudyjczyków. Drużyna, która chciała unikać jakiegokolwiek ryzyka, prowadząc, postanowiła poszukać drugiego gola, by przetrwać napór. Albo my im, albo oni nam.

GOLE WISZĄCE W POWIETRZU

Decyzja o wzmocnieniu szybkości kontrataków mogła się obronić już kilkadziesiąt sekund później, bo to Kamiński wykonał kluczowe podanie do Lewandowskiego podczas akcji, która po podaniu Frankowskiego została wykończona strzałem Arkadiusza Milika w poprzeczkę. Chwilę później Lewandowski trafił w słupek po dograniu z bocznego sektora. Te dwie sytuacje sprawiły, że Saudyjczycy musieli sobie przypomnieć o obronie i ich ataki trochę zelżały. Właściwie do końca meczu gol wisiał jednak w powietrzu właściwie w każdą stronę. Rywale oddali szesnaście strzałów, z których po kilku piłka świsnęła blisko bramki Szczęsnego. Z drugiej strony Lewandowski samodzielnie odebrał piłkę rozgrywającym Saudyjczykom i strzelił drugiego gola, a w końcówce miał jeszcze okazję na trzeciego. Jeśli spojrzeć na same sytuacje, poprawa względem meczu z Meksykiem była drastyczna. Dwa gole strzelone z akcji, słupek, poprzeczka, zmarnowany pojedynek z bramkarzem. Złote momenty, z których Michniewicz może być zadowolony.

KIJ NA SELEKCJONERA

Jeśli spojrzeć na całokształt, widać mecz, w którym Polacy mieli 30% posiadania piłki, co do pewnego stopnia determinował wynik goniony przez przeciwników, ale przecież i w pierwszej połowie, przy stanie 0:0, to raczej oni prowadzili grę. Widać mecz, w którym najwięcej podań w polskiej drużynie wykonał Szczęsny, a najwięcej celnych stoper Kiwior. Widać mecz, w którym polski bramkarz musiał wykonać aż pięć interwencji, w którym rywale oddali dwa razy więcej strzałów i w którym posłaliśmy aż 66 długich podań, z których niemal połowa była niecelna. Do tego Polacy przegrali większość pojedynków na ziemi i w powietrzu, rzadko wychodząc też zwycięsko z dryblingów. Saudyjczycy przełamywali nasze formacje niemal dwukrotnie częściej, zebrali o trzydzieści drugich piłek więcej, pokonali dłuższy dystans w sprincie i odzyskiwali piłkę średnio o sześć sekund szybciej niż Polacy. A cztery nasze najczęściej wykonywane sekwencje podań to Glik do Kiwiora, Kiwior do Szczęsnego, Szczęsny do Kiwiora i Kiwior do Glika. Jeśli ktoś będzie chciał znaleźć kij na selekcjonera, znajdzie go więc bez trudu także w pierwszym wygranym meczu o coś na mundialu od 36 lat. I to w meczu, który mógł zostać wygrany nawet wyżej.

MINUSY I PLUSY

Polacy po raz czwarty z rzędu nie stracili gola, co nie zdarzyło im się od trzech i pół roku, gdy za Jerzego Brzęczka zaczęli eliminacje Euro 2020 od wygranych z Austrią, Łotwą, Macedonią Północną i Izraelem. W tym, że go nie stracili, tym razem był jednak spory element szczęścia. Wymiana ciosów z Saudyjczykami się opłaciła w dużej mierze ze względu na indywidualne błyski polskich gwiazd – kluczowe interwencje Szczęsnego czy zachowanie Lewandowskiego przy obu bramkach. Wymiana ciosów z silniejszym indywidualnie przeciwnikiem albo z tym samym, ale mającym trochę więcej szczęścia, mogłaby się zakończyć znacznie gorzej. W meczu z Argentyną Saudyjczycy strzelili dwa gole po dwóch groźnych strzałach, tym razem żaden nie chciał im wpaść. W tym spotkaniu było więc wystarczająco wiele wydarzeń pod obiema bramkami, by zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy Michniewicza, mogli znaleźć potwierdzenia wygłaszanych tez. Teraz rozchodzi się jednak o to, żeby wszystkie plusy nie przesłoniły minusów, ale też minusy plusów. Polska zbyt rzadko wygrywa mecze na mundialu, by w taki wieczór grymasić na kulturę gry. Polska tak rzadko wygrywa jednak mecze na mundialu także dlatego, że kulturą gry przegrywa nawet ze znacznie niżej notowanymi rywalami. To jednak temat na debatę po turnieju, który ma coraz większe szanse potrwać dla nas dłużej niż zwykle, bo do wszystkich racjonalnych argumentów za Michniewiczem i przeciw niemu, w meczu z Arabią Saudyjską dotarł także ten nieracjonalny: mityczne szczęście Czesława, które pozwoliło mu już wyjść z niejednej opresji.

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

Fot. Fotopyk

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Mistrzostwa Świata 2022

Komentarze

39 komentarzy

Loading...