Reklama

Rudzki: Potępiamy brzydotę, ale piękno wymaga odwagi

Przemysław Rudzki

Autor:Przemysław Rudzki

25 listopada 2022, 18:17 • 6 min czytania 41 komentarzy

Reprezentacja Polski w meczu z Meksykiem pokazała światu wyrób futbolopodobny. Zawartość piłki nożnej w piłce nożnej to niewielki procent tamtego „widowiska” i trudno pocieszyć się nawet tym, że innym poszło gorzej – Urugwaj i Korea Południowa postanowiły przebić sufit farsy, nie oddając ani jednego celnego strzału. Na mundialu w Katarze mecze piękne, obfitujące w gole, przeplatają się z takimi jak te dwa bezbramkowe remisy, a w Polsce trwa debata o pięknie i brzydocie. Zastanawiamy się, dlaczego nasi nie umieją grać tak jak Kanada, nie mają woli walki Japończyków i silnej psychiki Arabii Saudyjskiej. Mistrzostwa świata to galeria sztuki futbolowej najwyższych lotów, a na razie pokazaliśmy tam pracę, na którą wszyscy patrzą z politowaniem. Ale, jak to w sztuce bywa, niewykluczone, że ta sama praca otrzyma jakąś prestiżową nagrodę.

Rudzki: Potępiamy brzydotę, ale piękno wymaga odwagi

Przeanalizowałem wszystkie mecze Polski na mundialach, od kiedy oglądam reprezentację na tyle świadomie, by móc ocenić je w kategoriach ładny/brzydki. Załóżmy na chwilę, że wynik jest w tych rozważaniach sprawą drugorzędną.

Z Maroko w 1986 roku był bezbramkowy remis, który przyjęliśmy jako sensację, z naciskiem na niekorzystną dla nas sensację. Ogólnie ogarnęła nas niemoc. Dopiero w dalszej fazie turnieju zrozumieliśmy, że Marokańczycy są silniejsi, niż nam się zdawało. Innymi słowy – nie doceniliśmy klasy rywala. Mecz w wykonaniu biało-czerwonych był po prostu słaby.

Portugalię w tych samych mistrzostwach pokonaliśmy, ale to nie była husaria, raczej męki. Piłka wepchnięta, dosłownie, do siatki, przez Włodzimierza Smolarka, okazała się strzałem na wagę wyjścia z grupy.

Anglia nas zmiażdżyła, wgniotła w ziemię, ale to była bardzo dobra drużyna, mogąca pokusić się wówczas nawet o złoto, gdyby nie oszukał jej perfidnie Diego Maradona, już w fazie pucharowej.

Reklama

Dobry futbol pokazaliśmy światu dopiero w meczu przeciwko Brazylii. I przy nim na moment się zatrzymam, wszak to spotkanie, które dość mocno ukształtowało mnie jako kibica kadry. Nie tylko bowiem wspaniale przygotowało na wszelkiego rodzaju porażki, jakich byłem świadkami przez kolejne dekady, ale też pokazało po raz pierwszy okrutną niesprawiedliwość piłki nożnej.

Wcześniej prawidła nią rządzące były dla mnie stosunkowo proste – jak na przykład moja klasa była od kogoś w nogę gorsza, to dostawaliśmy w czapę, kiedy zaś to my mieliśmy lepszy skład, wynik był z góry znany, a kwestią dyskusyjną rozmiary zwycięstwa. Tymczasem przeciwko Brazylii zobaczyłem reprezentację, która napawała mnie, jako kibica, dumą. Odważną, kreującą sytuacje. I na koniec przegraną. W moim dziecięcym móżdżku to się po prostu nie sklejało. Jak można być tak skarconym za piękno?

Był później zresztą jeszcze jeden taki mecz, akurat nie na mundialu, ten przeciwko Anglii na Wembley, gdy Marek Citko zdobył bramkę, czym rozsierdził chyba niepotrzebnie Alana Shearera i jego kumpli. Ale pamiętam, że w wielu fragmentach graliśmy na własnych warunkach, zupełnie wyzbyliśmy się strachu i to było piękne doznanie.

Zapomnieliśmy więc, ja i moje pokolenie, o wielu zwycięstwach kadry, natomiast zdarza nam się do dziś pielęgnować w kibicowskich sercach te ładne porażki, o ile coś takiego w ogóle istnieje.

Zatem w 1986 roku raz było tylko pięknie. I myślę po tych wszystkich latach, że Polacy zagrali tak widowiskowo, bo wiedzieli, że nie ma sensu bronić się rozpaczliwie przed Brazylią, to się musiało skończyć katastrofą. Uznali, że najlepszą obroną jest atak i samo założenie nie było złe, gdyby nie aż taka klasa przeciwnika. „Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka” – ta fraza narodziła się właśnie w Guadalajarze 16 czerwca 1986 roku.

A potem było 16 lat czarnej dziury. I szybka weryfikacja w Azji w 2002. Starcie z Koreą Południową to najgorsze połączenie, czyli porażka w kiepskim stylu, z Portugalią egzekucja, kompromitacja i wreszcie ostatni mecz tamtego turnieju z USA i zarazem jeden z trzech meczów, jakie za mojego życia w czasie MŚ mogę uznać za ładne w wykonaniu biało-czerwonych. Wygraliśmy, bo zeszło ciśnienie, bo już nie graliśmy o nic. Mimo że wciąż trwały finały mundialu, myśmy mieli swój mecz towarzyski, o honor brzmi pewnie ładniej.

Reklama

Tym trzecim spotkaniem jest starcie z Kostaryką. Niemcy 2006 to była rozpaczliwa próba Artura Boruca, by zatrzymać gospodarzy. Ekwador to była salwa śmiechu i nieodrobiona, kolejny raz, lekcja. A potem, w 2018, parodia z Senegalem, bezradność przeciwko Kolumbii i bardzo brzydka wygrana z Japonią.

No i wreszcie Meksyk. Dyskusja o stylu trwa praktycznie od ostatniego gwizdka i dociągnie pewnie do rozpoczęcia meczu z Arabią Saudyjską. I człowiek się wkurza, że nasi nie potrafią cieszyć się grą w piłkę, jakby na MŚ byli za karę, że nie potrafimy wymienić kilku podań, że na nic te wielkie nazwy klubowe przy nazwiskach naszych. Ale patrzę na to, co napisałem wyżej i powiedzcie sami, jak mam się dziwić? To dziesiąty mundial, który oglądam. Piąty z udziałem Polaków. I trzy dobre mecze, dwa z nich zwycięskie, oba o nic, a jeden zakończony klęską, niemiarodajnie wielką w kontekście przebiegu meczu, ale klęską w kwestii wyniku.

Mówi się, że coś, co jest brzydkie, dajmy na to jakiś przedmiot, może być zarazem użyteczne. Nikt mi nie powie, że drabina albo walec są ładne, ale ich istnienie ma sens.

Brzydota może być złota, jak Grecja czy Leicester City, najczęściej jednak ma kolor bury, nikt jej nie zapamiętuje i do niczego sensownego nie prowadzi. Piękno absolutne to takie, które daje realne korzyści – to Barcelony Guardioli, to Argentyny z genialnym Diego, czy Milanu z lat 90.

Piękno na co dzień potrafi często odebrać zdrowy rozum i rozwalić zmysły. Bez względu na to czy mówimy o dziele znanego malarza, koronkowej akcji Manchesteru City, zachodzie słońca w urokliwej miejscowości nad morzem, czy cudownej urodzie kobiety.

Piękno przykuwa uwagę, ale nie zawsze nam coś oddaje. Do obcowania z pięknem potrzeba poniekąd odwagi, nie każdy musi ją w sobie mieć.

Z piękną grą jest podobnie. Zacytuję Pepa Guardiolę: „Największym ryzykiem jest brak podjęcia ryzyka”. To mój ulubiony piłkarski wers, bo mówi dużo więcej, niż nam się wydaje. Chodzi nie tylko o to, że nie podejmując ryzyka, oddajemy sprawy w ręce rywala, ale również o to, że ponosimy duże ryzyko bycia kimś, kogo świat nie zapamięta lub zapamięta nie tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Piękno to również ryzyko – np. tego, że atakując zostaniesz skontrowany.

Można być na drugim biegunie i zacytować brytyjskiego klasyka, menedżera Jimmiego Sirrela, który w latach 80. ubiegłego wieku często rzucał łakome kąski dziennikarzom i zwykł powtarzać: „Lepszy zespół to zawsze ten, który wygrał. Reszta jest tylko plotką”. Myślę jednak, że to słodkie kłamstewko, ładnie opakowane w słowa, które ukuli w futbolu „przeszkadzacze”, marudy i niszczyciele dobrej zabawy.

Daleki jestem od czynienia z Czesława Michniewicza artysty niezrozumianego. Nie wystąpię także w roli jego adwokata, bo wiem przecież doskonale, dlaczego wybrał on sztukę pragmatyczną. Po pierwsze to nurt, którego przedstawicielem jest od dłuższego czasu i byłbym raczej zdumiony, gdyby nagle zmienił coś w ostatniej chwili. Po drugie, tym bardziej, gdyby zmienił to akurat na czas największego turnieju piłkarskiego.

Wszyscy wiemy, że Michniewicza w Katarze nie byłoby wcale, gdyby nie żałosna rejterada Paulo Sousy. Jestem więc w stanie ogarnąć rozumem fakt, że dostając do prowadzenia kadrę w okolicznościach nieco przypadkowych, z bagażem narracji prezesa Cezarego Kuleszy, mówiącej o tym, że nie był trener jego pierwszym wyborem, postanawia ograniczyć ryzyko do minimum. I w sumie pozostać sobą.

Michniewicz jest dziś jak facet, który umówił się na randkę z przepiękną kobietą i oboje siedzą przy stoliku w wytwornej restauracji. Gościowi już przewija się przed oczami szczęśliwa przyszłość, ale absolutnie nie chce dać tego po sobie poznać. Jego celem jest tylko jedno: żeby ten wieczór potrwał jak najdłużej.

Fot. newspix.pl

WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA:

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Mikołaj Wawrzyniak
3
Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Mistrzostwa Świata 2022

Anglia

Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Mikołaj Wawrzyniak
3
Amorim: To jeden z najgorszych momentów w historii klubu. Czuję się sfrustrowany

Komentarze

41 komentarzy

Loading...