Reklama

PRASA. Krychowiak: Jest pomysł, abym występował jako obrońca

redakcja

Autor:redakcja

04 listopada 2022, 09:27 • 19 min czytania 11 komentarzy

W piątkowej prasie tradycyjna zapowiedź najbliższej kolejki Ekstraklasy. Jest sporo wywiadów – m.in. z Aleksandarem Vukoviciem, Jarosławem Mroczkiem czy Emilem Bergstroemem. Nie brakuje też tematu reprezentacji, bo o swoich przygotowaniach do mundialu opowiedział Grzegorz Krychowiak. 

PRASA. Krychowiak: Jest pomysł, abym występował jako obrońca

PRZEGLĄD SPORTOWY

Lindsey Rose na fali wznoszącej

Ostatnie mecze mówią, że jest pan na fali wznoszącej. Też pan tak uważa?

Oczywiście. Początek w Legii był bardzo trudny. Moja adaptacja trwała długo, a dodatkowo mieliśmy słabe wyniki. Ten sezon rozpoczął się dla mnie inaczej. Do szóstej kolejki grałem praktycznie wszystko od deski do deski. Później występowałem rzadziej. Nie chodziło o mój poziom czy formę, po prostu taka była decyzja trenera. Ciężko pracowałem na treningach czy w siłowni, a teraz na nowo wskoczyłem do pierwszej jedenastki. Czuję się dobrze, mam fajny okres. Muszę być ciągle skoncentrowany, bo w piłce wszystko zmienia się bardzo dynamicznie.

Wywalczył pan sobie miejsce w pierwszym składzie dobrymi wejściami z ławki rezerwowych.

Reklama

Kiedy zaczynasz mecz na ławce, to ciągle musisz być przygotowany do wejścia. Oczywiście byłem sfrustrowany i rozczarowany, bo chciałem grać od pierwszej minuty, jednak te emocje powinny zejść na drugi plan. Wiedziałem, że w każdej chwili muszę być przygotowany na kilka minut, pół godziny czy godzinę gry. Teraz trener dał mi kolejną szansę, a ja muszę ją wykorzystać.

Jak czuje się pan w formacji z trójką obrońców?

Dobrze. Obrońca ma prościej adaptować się do nowej sytuacji. Łatwiej jest mi się przestawić, aby grać po prawej czy lewej stronie defensywy. Najważniejsza jest komunikacja, bo jednak inaczej wygląda to przy dwójce, a inaczej przy trójce stoperów. Jestem prawonożny, więc podoba mi się gra w roli półprawego obrońcy.

Obok pana występują młody Maik Nawrocki i doświadczony Artur Jędrzejczyk, czyli dwóch reprezentantów Polski. Jak układa się współpraca?

Bardzo dobrze. Maik jest świetnym, młodym obrońcą, a jeżeli nic się nie zmieni, to przed sobą ma świetlaną przyszłość. Jędrzejczyk jest liderem całego zespołu, powiedziałbym nawet, że jest kapitanem. Josue powiedział mi kiedyś, że oczywiście to on ma opaskę kapitańską, ale liderem jest Jędza. Często to powtarza. Oficjalnie kapitanem jest Josue, ale jest nim również Jędrzejczyk. Mamy fajną relację i uważam, że dobrze komunikujemy się ze sobą na murawie. Cieszę się, że mogę z nim grać. 

Reklama

Vuković na ratunek Piastowi

Na WhatsAppie jako zdjęcie ma pan wklejony kawałek pierwszej strony „Przeglądu Sportowego” z tytułem „Vuko, ratuj”. W ten sposób przed rokiem informowaliśmy, że przejął pan będącą w kryzysie Legię. Teraz objęcie Piasta to też akcja ratunkowa?

To są inne sytuacje, ale działy się szybko i niespodziewanie. Jeszcze w poniedziałek oglądałem mecze Ekstraklasy, w tym starcie Piasta z Radomiakiem, a wieczorem, dwie trzy godziny później, dostałem telefon z Piasta, czy byłbym skłonny porozmawiać na temat przejęcia drużyny z Gliwic. Tak więc wszystko działo się błyskawicznie. Momentalnie trzeba było podjąć decyzję i na drugi dzień już siedziałem w aucie w drodze do Polski. Całą środę spędziłem na rozmowach w Gliwicach, wieczorem podaliśmy sobie ręce i w czwartek ofi – cjalnie ogłoszono, że jestem nowym trenerem Piasta.

W lipcu w rozmowie z nami powiedział pan: „Nie chcę zgadzać się na ofertę tylko po to, by mieć pracę. Nie będę spełniał swoich marzeń, jeśli nie będę czuł, że wizja ich realizacji nie jest mi bliska”. W takim razie czym przekonał pana Piast?

Między innymi tym, że poprzedni szkoleniowiec, czyli Waldemar Fornalik, pracował tam pięć lat. Dotyczy to także wielu wcześniejszych trenerów, których w Gliwicach nie zwalnia się po dwóch porażkach. Biorąc to pod uwagę oraz fakt, że nie zmieniła się struktura w klubie, jeśli chodzi o osoby funkcyjne i proces podejmowania decyzji, skłoniłem się do podjęcia wyzwania. Ważne były też skład drużyny i jej potencjał, który daje realne szanse, by wyjść z tej trudnej sytuacji, w jakiej znalazł się Piast.

W kadrze Piasta są Plach, Czerwiński, Hateley, Chrapek, Kądzior, Felix, Wilczek. Jak na polską ligę są to poważne nazwiska, na pewno nie na 16. miejsce w tabeli.

Też uważam, że są mocne nazwiska, które mają potencjał i teraz piłkarze razem moją pomocą muszą zapracować na ich obronę. Przyznaję, że one też decydowały, dlaczego tu jestem. Ale wiem, że same nazwiska punktów nie zdobywają i o niczym nie przesądzą. Wierzę w potencjał tego klubu i dlatego teraz jestem trenerem Piasta, a nie innej drużyny, bo oferty wpływały nie tylko z Gliwic.

Zdążył pan już zdiagnozować, na czym polega problem drużyny? To są kwestie mentalne czy może na przykład taktyczne albo wynikające ze sposobu gry?

Kiedy dochodzi do pierwszego spotkania z nową drużyną i czasu jest bardzo mało, a po podpisaniu kontraktu przeze mnie mecz z Koroną mieliśmy już w sobotę, trzeba skoncentrować się na sprawach związanych z „głową”. Powinno się przy tym na bieżąco reagować na kwestie taktyczno-techniczne. Wydaje mi się, że w spotkaniu w Kielcach bardzo dużo dała nam zmiana ustawienia w przerwie. Zagraliśmy inaczej i doprowadziliśmy do remisu 1:1.

Jarosław Mroczek ujawnia kulisy rozstania z Runjaiciem

Przed sezonem stanęliście pod ścianą, bo trzeba było znaleźć trenera. Czym kierowaliście się, że uznaliście Jensa Gustafssona za najlepszy wybór?

Nie zostaliśmy postawieni pod ścianą, bo od pewnego czasu spodziewaliśmy się, że decyzja Kosty Runjaicia będzie taka, a nie inna. Domyślaliśmy się, gdzie idzie.

Powiedział wam?

Nie, do końca nie mówił. Dopiero kiedy poinformował o odejściu, powiedział też, gdzie odchodzi. Wiedzieliśmy o tym stosunkowo wcześniej. Nikt nie miał wątpliwości, że jeśli odejdzie, to tylko do Legii. Trochę naciskaliśmy na moment, żeby ogłosić to wspólnie. Chcieliśmy to zrobić wcześniej, żeby dać sobie czas na znalezienie nowego trenera. Udało się to zrobić w marcu i wtedy z otwartą przyłbicą mogliśmy szukać innego szkoleniowca. Nie chcieliśmy i naprawdę nie robiliśmy tego wcześniej. Pamiętajmy, że jesteśmy bardzo zobowiązani Runjaiciowi. Mimo pewnych negatywnych spostrzeżeń to w jego działaniach ten plus zdecydowanie przeważa.

Wasze drogi z Runjaiciem się rozeszły, bo coś się wypaliło?

Myślę, że tak. W pewnym momencie troszkę nie zrozumieliśmy się, co do wagi poszczególnych celów. To naprawdę drobne rzeczy, nie chcę robić z tego czegoś wielkiego. W każdym razie ten element całkowitego zaufania trochę wygasł. Po obu stronach, żeby nie było wątpliwości. Ale nie było konfliktu, to chcę silnie podkreślić. Nastąpiło zmęczenie materiału – trochę przez współpracę, wzajemne oczekiwania. On coś powtarzał, a myśmy mu tego nie mogli dać, ale i my powtarzaliśmy kwestie, których on nie chciał do końca realizować. Chociaż to zawsze odbywało się w bardzo kulturalnej atmosferze. Było to zmęczenie sobą. Myślę, że ostateczna decyzja okazała się bardzo dobrym rozwiązaniem dla obu stron.

Chodziło o to, że wy chcieliście więcej piłkarzy z akademii w składzie, a Runjaić oczekiwał większych nakładów, żeby wygrać mistrzostwo?

Każdy trener w pewien sposób patrzy na to, czego oczekuje kibic: zrób tak, żeby drużyna odniosła sukces. Wtedy ta gloria spłynie na niego. Nie mam o to pretensji, to zrozumiałe, że chce odnieść sukces i wtedy może troszkę mniej myśli o klubie. Z kolei my odpowiadamy za jego rozwój w długim dystansie. Myślimy o tym, żeby Pogoń rozwijała się przez promocję wychowanków czy sprowadzanie piłkarzy. Może tutaj jest pewna różnica. Myślę, że praktycznie przy każdym trenerze coś takiego ma miejsce. Przychodzi do klubu i zdaje sobie sprawę, że szanse na zostanie drugim Fergusonem są bliskie zeru. W polskiej lidze trenerzy pracują zazwyczaj wyjątkowo krótko. Przypadki, jak Papszuna w Rakowie czy Runjaicia w Pogoni, zdarzają się rzadko. Mam nadzieję, że kolejnym takim szkoleniowcem będzie Gustafsson. Ale wydaje mi się, że on podchodzi do tego w ten sposób, że spędzi u nas kilka lat, a nie 15 czy 20. A Pogoń ma istnieć i za 15 lat, 20 czy 50, kiedy nas nie będzie. Pod tym kątem myśleliśmy o rozwoju klubu.

Prezes Korony tłumaczy zwolnienie Ojrzyńskiego

Dlaczego po meczu z Piastem Gliwice (1:1) zwolniony został trener Korony Leszek Ojrzyński?

W teorii proste, ale jednak bardzo trudne pytanie. Nie chodziło tylko o samo spotkanie z Piastem, choć pewnie inaczej mogłyby się sprawy potoczyć, gdybyśmy mecz z gliwiczanami wygrali. Spotkanie zakończyło się jednak tylko remisem i ten jeden punkt nie był dla nas żadnym argumentem, żeby nadal dawać szansę trenerowi na wyjście z kryzysu, w który niewątpliwie wpadliśmy. Przypomnę, że za nami dziewięć meczów bez zwycięstwa.

Oficjalna informacja wyszła z klubu po konferencji pomeczowej. Kiedy ją podjęliście? Czy gdyby Korona wygrała z Piastem, Ojrzyński pozostałby na stanowisku?

Decyzja o zakończeniu współpracy z trenerem Ojrzyńskim nie zapadła ad hoc, nie była podyktowana żadnymi emocjami. Przemyśleliśmy ją i niestety zbieraliśmy się do jej podjęcia już dużo wcześniej. Pomimo wszystko liczyliśmy na przełamanie fatalnej serii ośmiu meczów bez zwycięstwa. Niestety, to się nie udało.

Czy wiedząc, że nie podacie nazwiska trenera przed końcem rundy, nie zastanawialiście się nad tym, żeby dać Ojrzyńskiemu poprowadzić drużynę w spotkaniach z Lechem i Widzewem?

Nowego trenera poznamy dopiero w przerwie zimowej i dla mnie nie ma to większego znaczenia, ponieważ nie staramy się podejmować decyzji w taki sposób, żeby one świetnie wyglądały na zewnątrz. Należałoby zwrócić uwagę, jak wygląda kwestia zakończenia współpracy z trenerami w Polsce? Myślę, że w wielu przypadkach niestety liczy się, czy będzie to dobrze odebrane na zewnątrz. Bo pracujemy w piłce, w otoczeniu, które krytykuje bądź chwali nasze ruchy i to jest normalne. Nie można jednak zawsze brać pod uwagę faktu, jak to ostatecznie zostanie odebrane. W zasadzie można zadać pytanie: kiedy oraz w jakich okolicznościach zwolnienie trenera byłoby pozytywnie odbierane przez środowisko zewnętrzne? Czy wtedy, gdybyśmy zakończyli rundę, a na przykład dwa ostatnie występy teoretycznie zakończyłyby się bez wygranej? Czy w momencie, gdy bylibyśmy totalnym spadkowiczem? Zawsze zwolnienia trenerów budzą kontrowersje i pojawiają się głosy, że można byłoby zrobić to inaczej, w innych okolicznościach, może po zakończeniu rundy lub trzy mecze wcześniej…

Onyszko o trudnych początkach w Motorze

Od czerwca do września tego roku był pan w tym klubie dyrektorem sportowym. Ma pan siniaki po pracy w Motorze? Trzy miesiące na stanowisku dyrektora sportowego sprawiły, że czuje się pan poobijany?

Dokładnie to byłem pełnomocnikiem do spraw sportowych. Ale tak, trochę jestem poobijany. Nie odbieram tego jednak jako porażki, to było dla mnie ogromne doświadczenie. Poznałem relacje, układy, byłem w środku tej machiny – dopiero wtedy tak naprawdę zobaczyłem, jak funkcjonuje.

To ciekawe, że nie wiedział pan tego wcześniej, mimo iż przez tyle lat był piłkarzem, a potem trenerem bramkarzy.

Nie dostrzegałem, jak duża jest siatka powiązań, grup interesów. Kiedy coś zaburzysz, obrywasz. Nigdy bym się nie spodziewał, że ludzie mogą być tak zawistni.

Kiedy w czerwcu obejmował pan tę funkcję, co czuł?

Chciałem się sprawdzić w nowej roli. Wyszedłem ze strefy komfortu. Po tylu latach pracy na stanowisku trenera bramkarzy zaczęło brakować mi adrenaliny. Liczyłem, że nowa rola mi ją da.

Zaspokoił pan ten brak?

Aż w nadmiarze! Była tak ogromna, że nie spałem po nocach, schudłem prawie 10 kilogramów. Bardzo mi zależało, bo jestem stąd: urodzony w Lublinie, mam tu rodzinę, znajomych, nie chciałem nikogo zawieść.

Kiedy po raz pierwszy usłyszał pan gwizdy z trybun?

Już po trzecim spotkaniu. To nie były tylko gwizdy. Gdy twoje dziecko słyszy ludzi wrzeszczących: „Onyszko ch… ci na imię”, nie jest to łatwe. Zadzwoniłem do Kasi, poprosiłem, aby zabrała ze stadionu nasze dzieci. Chciałbym je przed tym chronić. Ja sam byłem po prostu strasznie rozczarowany. Mogę wszystko zrozumieć, ale nie wyzwiska. Przecież z wieloma z tych osób wychowywałem się na Bronowicach. I już po trzecim meczu – ja, człowiek z Lublina, zostałem skreślony, mój kredyt zaufania był tak mały? To było ogromne doświadczenie w relacjach międzyludzkich. Możesz mieć kolegów, znajomych, ale gdy zaczyna się źle dziać, na końcu zostajesz sam. Możesz liczyć wyłącznie na siebie.

Warto było to przeżyć, by się tego dowiedzieć?

Warto zdobywać doświadczenie, nawet trudne. Będąc trenerem bramkarzy, nigdy bym nie pojął, że gdy jesteś na kluczowym stanowisku w klubie, pojawiają się ludzie, którzy robią wszystko, aby ci się nie udało. Ja taki nie jestem, więc do głowy by mi nie przyszło, że ktoś może tak działać. Jako piłkarz był pan obrażany wielokrotnie. Nie uodporniło? Ale wtedy mnie nie ruszało, bo to krzyczeli obcy. Teraz boli, bo jestem stąd. Mam wrażenie, że łatwiej być dyrektorem sportowym, gdy jest się z zewnątrz.

Krychowiak będzie grał jako obrońca?

To wystarczy, by się odpowiednio przygotować do mundialu?

Jestem w kontakcie z trenerami kadry. Przyjeżdżają do mnie, abym dwie soboty, które spędzam w Polsce, mógł poświęcić na zajęcia podtrzymujące mnie w rytmie meczowym. Chcemy w 100 procentach zastąpić wysiłek, jaki wkładam w każde spotkanie. W ostatnią sobotę miałem odczucie, że to się udało. W trakcie meczu przebiegam średnio 11 kilometrów, tyle też pokonałem podczas treningu. Sprintów również zrobiłem tyle samo, co zazwyczaj. Liczby się zgadzały. Czuję, że to daje dobre efekty. Dlatego też nie sądzę, aby przerwa stanowiła dla mnie problem.

Gdy w październiku przyleciał do pana Czesław Michniewicz, na jaki temat rozmawialiście najdłużej?

Pogadaliśmy ze dwie godziny, nie dało się dłużej, bo musiałem jechać na mecz. Tematów było sporo. Jeden z nich to pomysł, abym występował jako obrońca. Rozmawialiśmy o tym, bo problemy istnieją nie tylko w środku pomocy. Jest więc taka opcja, abym był stoperem.

Co pan sądzi o takim pomyśle?

Musiałbym pewnie zmienić numer, ale nie mam nic przeciwko. Wiem, że w pewnym momencie i tak mnie to czeka, bo przyjdzie czas, by występować niżej. To normalna rzecz, już kilka razy grałem jako środkowy obrońca. Po raz ostatni w czerwcu na obozie w Hiszpanii. Czułem się w tej roli bardzo dobrze, jeśli zajdzie taka potrzeba, będę gotowy.

Gdy zobaczył pan listę 47 nazwisk, które Czesław Michniewicz umieścił w szerokiej kadrze na mundial, to które z nich zaskoczyło pana najbardziej?

Żadne mnie nie zaskoczyło, choć przyznam też szczerze, że za bardzo tej listy nie analizowałem. Byłem wtedy w Indiach. Sytuacja w środku pola pana nie martwi? Jest nas sporo. Po to właśnie selekcjoner umieścił na swojej liście aż 47 piłkarzy, aby ostatecznie zabrać 26, którzy grają, prezentują najlepszą formę. Wiem, że Jacek Góralski jest kontuzjowany. To kolejny po Kubie Moderze gracz, który wypada, ale i tak jestem przekonany, że wśród 47 zawodników znajdzie się trzech środkowych pomocników, którzy będą gotowi do gry.

Czuje pan, że do rozpoczęcia mundialu zostało tak mało czasu?

W ogóle. Nie dochodzi do mnie, że mistrzostwa świata są już za trzy tygodnie. Ten mundial jest zupełnie inny niż każdy poprzedni. Trudno przewidzieć, czy fakt, że zespoły przed turniejem odbędą zaledwie kilka treningów, to dobre czy złe rozwiązanie. Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie.

Jak również na to, czy pan i Karol Świderski będziecie w formie po kilku tygodniach bez gry.

Zobaczymy. Ja robię wszystko, abym był gotowy. Czuję się bardzo dobrze przygotowany fi zycznie, przecież nie jest tak, że nie gram od miesiąca czy dwóch. Nie ukrywam, że po okresie przygotowawczym i ośmiu
meczach, które rozegrałem, to te pięć dni wolnego bardzo dobrze mi zrobiły. Dzięki nim powrót do intensywnej pracy jest efektywniejszy. A jest ona naprawdę intensywna: ten dzień meczowy, który odzwierciedlaliśmy w sobotę, był tak mocny, że w pewnym momencie trener mnie hamował, mówił, że już wystarczy. Ja jednak uparłem się, aby było dokładnie tyle, co w meczu.

SPORT

Emil Bergstroem opowiada o Ekstraklasie

Pana zdanie o polskiej ekstraklasie?

Pozytywne. To nie jest łatwa liga do grania. Wiele zespołów jest na podobnym poziomie i każdy może tutaj wygrać z każdym. Jest jakość, jest też dużo takiego fizycznego przygotowania, walki od pierwszej do ostatniej minuty.

Jak podsumuje pan swoje pięć ligowych występów?

Cieszę się, że jestem w Górniku, że mogę być częścią zespołu i udowadniać swoją przydatność. Zawsze może być oczywiście lepiej, ale z tych gier mogę być umiarkowanie zadowolony.

Czy ułatwieniem dla pana jest to, że w drużynie z Zabrza jest Richard Jensen? Choć to reprezentant Finlandii, to jest ze szwedzkiej mniejszości w tym kraju.

Tak, dokładnie i mówi po szwedzku, to jego pierwszy język. Dzięki temu na boisku możemy się lepiej wspierać i rozumieć. To pomaga. Jesteśmy ze Skandynawii, więc za nami to samo futbolowe wychowanie jeżeli chodzi o taktykę, zachowanie na boisku.

Przed tym konsultował się pan z kimś ze znajomych, którzy grali w naszej ekstraklasie?

Tak, grałem z wieloma zawodnikami, którzy występowali w Polsce. Jednym z nich był Kebba Ceesay, który przez kilka lat z powodzeniem grał w Lechu Poznań czy inny zawodnik tego klubu Nicklas Barkroth. Z kolei Jesper Karlstroem jest moim biskim przyjacielem, trzy lata graliśmy ze sobą razem. Mówił mi wiele o lidze, o tym jak jest w Polsce, jakie są na miejscu warunki. Kiedy masz takie wiadomości od bliskiej ci osoby, to oczywiście łatwiej podjąć decyzję o grze i przenosinach.

Kolejna rozmowa z Vukoviciem

Czy po pełnym tygodniu pracy, wie pan dużo więcej o drużynie i zdiagnozował główne przyczyny niepowodzeń?

Z każdym dniem poznajemy się coraz lepiej. To naturalny proces. Ten pierwszy okres bardzo sobie chwalę, piłkarze są mocno zaangażowani, każdy chce się pokazać – mimo że to końcówka rundy. Ludzie w klubie są pomocni, co przyspiesza proces mojej aklimatyzacji, przebiegający bardzo sprawnie, bo dla mnie to też nowa sytuacja.

Zdołał pan przeprowadzić jakąś szczegółową analizę, badania i testy, czy na to dopiero przyjdzie czas zimą?

Na razie nie ma czasu, żeby drużynę badać pod względem fizycznym. Nie mam wątpliwości, że pod tym względem jest dobrze, chodzi raczej o fakt, że część drużyny nie pracowała przez te pół roku ze względu na różne kontuzje. Gramy teraz trzy ostatnie mecze w krótkim czasie, pewien plan na te mecze mamy. Na pewno nie będziemy grali tą samą jedenastką, tylko trzeba będzie skorzystać z większej liczby piłkarzy. Wydaje mi się, że te mecze, które mamy do końca rundy, mogą sprawić, że będziemy mieli szansę wywalczenia sobie dobrej pozycji startowej przed wiosną. Patrzymy jednak przede wszystkim na ten najbliższy nasz mecz, w sobotę z Wartą. Gramy ostatni raz u siebie w tym roku. Poprzednie zwycięstwo w Gliwicach to temat odległy. To powinno być motywacją, aby chociaż na koniec ucieszyć kibiców dobrą grą i zwycięstwem.

Piast jest w strefie spadkowej. Czy to już powód do niepokoju, bicia na alarm, nerwowości?

Nie można bagatelizować tego, że punktów mamy mało i mówić, że to tylko kwestia przypadku. Ale też nie przesadzać w drugą stronę. Najważniejsze jest to, abyśmy znowu byli silną drużyną, która to na boisku udowadnia. Żeby to, co się o Piaście mówi w kontekście jego potencjału, miało przełożenie na grę. Potrzebujemy tego, by mniej zachwycać się naszymi możliwościami, a bardziej pokazywać na boisku naszą jakość. Najważniejsze jest to, co przed nami, czyli sobotni mecz.

SUPER EXPRESS

Piotr Włodarczyk o rozwoju syna 

W ekstraklasie strzelił pan 92 gole, a pana syn Szymon ma na razie sześć bramek. Czy dogoni pana?

Niedługo wspólnie dobijemy do setki (śmiech). Czy nastrzela tyle goli w ekstraklasie? Trudno powiedzieć, bo kiedyś trudniej wyjeżdżało się za granicę. Teraz jest tak, że jeśli ktoś zagra dobry sezon lub dwa, to jest bliżej wyjazdu niż pozostania w ekstraklasie.

Czy satysfakcjonuje pana dorobek syna w rozgrywkach?

Tak, bo to jego pierwszy taki sezon, w którym w miarę regularnie gra. Wychodzi, że strzela gola średnio co 90 min. Uważam, że to bardzo dobry wynik. Jest nastolatkiem, ale ma apetyt, żeby strzelać jeszcze więcej. Szymek ma ten dar i smykałkę do tego żeby znajdować się wtych sytuacjach. Myślę, że będą kolejne jego bramki.

Jaki jest plan na jego karierę?

Szymek chce pograć trochę w ekstraklasie, aby nabrać obycia z seniorską piłką. Poszedł do Górnika, gdzie zbiera minuty. I oto właśnie chodziło. Strzela gole, nabiera doświadczenia, dużo pracy przed nim. Spokojnie patrzymy w przyszłość. Najważniejsze, aby regularnie grał teraz w ekstraklasie.

Na którym piłkarzu syn się wzoruje?

Na mnie się nie wzoruje. (śmiech) Bardziej spogląda na współczesnych graczy. Szymon to typowa dziewiątka, ajlepiej czuje się na polu karnym. Myślę, że wzoruje się na Robercie Lewandowskim, bo to zawodnik, którego trzeba podpatrywać, zwracać uwagę na niego i go oglądać. Robert ciężką pracą doszedł do tego miejsca, wktórym jest teraz. Jest jednym znajlepszych piłkarzy na świecie. Nie dość, że to bardzo dobry napastnik, to jeszcze nasz rodak imożna być dumnym, że ktoś taki gra w naszej reprezentacji.

Marcin Kaczmarek ratuje Lechię

Po ostatniej wygranej Lechia wydostała się ze strefy spadkowej. To krok w dobrym kierunku?

Wreszcie zwycięstwo odniesione u siebie, bo wcześniej wygraliśmy w Lubinie i w Krakowie. Było nam to bardzo potrzebne, bo od maja zespół nie wygrał meczu domowego. To szalenie istotne w kontekście sytuacji, w której znalazła sięLechia.

Czy doświadczeni piłkarze, jak Duszan Kuciak czy Flavio Paixão, poprawiają i budują atmosferę w Lechii?

To nie tylko Duszan czy Flavio, lecz także kolejni piłkarze ze sporym doświadczeniem muszą pracować nad tym, aby budować ten kolektyw. Jestem przekonany, że w tej chwili tak jest. Widzimy, że w tych kluczowych momentach pełnią ważne role. Kuciak broni trudne sytuacje, Flavio strzelił kilka goli. Duch zespołu buduje się wokół większej liczby piłkarzy.

Flavio Paixão to legenda Lechii. Zadziwia pana dyspozycja Portugalczyka?

Jestem bardzo zadowolony z tego, jak funkcjonuje i pracuje, jak jest zaangażowany. To jest na pewno jakiś ewenement, choć nikt nikomu nie zagląda w metrykę. Flavio przez cały czas prezentuje wysokie umiejętności. W każdym meczu stwarza zagrożenie dla przeciwnika. To mnie może tylko cieszyć, bo w tak trudnej sytuacji, w jakiej znalazła się Lechia, tacy jakościowi gracze są na wagę złota.

Na jakich pozycjach najbardziej potrzebuje pan nowych zawodników?

W tej chwili nie będę mówił o personaliach, bo przed nami bardzo ważne mecze. Wierzę w tę grupę ludzi. Niektórzy z tych graczy mają coś do udowodnienia, niektórym w czerwcu kończą się kontrakty, więc muszą bardzo mocno pracować na to, jaka będzie ichprzyszłość.

FAKT

Szef agencji antydopingowej nie jest zdziwiony karą dla Świerczoka

O ile fani mogą być zaskoczeni tak długą dyskwalifikacją nałożoną na byłego napastnika reprezentacji Polski, to dla Rykowskiego nie jest to żadne zaskoczenie. – Długość sankcji w przypadku pana Świerczoka wskazuje na to, że organ orzekający nie znalazł okoliczności łagodzących. Zgodnie z przepisami to zawodnik ma obowiązek przedstawić dowody na to, że doszło do stosowania substancji bez jego wiedzy i woli – mówi Michał Rykowski, dyrektor Polskiej Agencji Antydopingowej.

Świerczok w oficjalnym oświadczeniu stwierdził, że niedozwolona substancja dostała się do jego organizmu z odżywki, której składu nie znał. – Ze stuprocentową pewnością nie da się tego wykluczyć. Ale, na przykładzie polskiego podwórka, mogę powiedzieć, że nie odnotowaliśmy przypadków, by ta substancja była obecna w suplementach diety i tego typu produktach. Pamiętajmy jednak, że do naruszenia przepisów antydopingowych doszło w Azji i być może tam są produkty stanowiące zagrożenie, o którym nie wiemy – mówi Rykowski.

Pierwszy trener wspomina Jakuba Kiwiora

– Potencjał było w nim widać od początku – mówi nam Krzysztof Berger, pierwszy trener Kiwiora. A że czterokrotny reprezentant Polski bardzo szybko zaczął chodzić na zorganizowane treningi, to smykałkę do futbolu po raz pierwszy Berger zauważył u niego, gdy Jakub miał… 4 lata. – Tam, gdzie patrzył, tam podawał. Nie popełniał błędów, do tego nie dość, że łatwo zapamiętywał ćwiczenia, to wykonywał je poprawnie. A to u takich dzieci naprawdę wiele znaczy – dodaje szkoleniowiec.

Kubuś chętnie przychodził na treningi, zawsze z piłką pod pachą lub przy nodze. Początkowo zamiast tej przeznaczonej do futbolu przynosił ze sobą piłkę do siatkówki. To jednak zupełnie mu nie przeszkadzało. Najważniejsze było, żeby grać.

Zanim jednak talent Kiwiora dostrzegli w Żylinie, urodzony w Tychach gracz trafił do juniorskich zespołów  Anderlechtu. – Tata Kuby postawił jasny warunek – musi jechać z synem. Nie chciał, by syn siedział sam w wielkim mieście, mając zaledwie 16 lat. I tak przez dwa lata mieszkali w Belgii we dwóch w dwupokojowym mieszkaniu – zdradza Berger.

W pierwszym zespole Anderlechtu Kiwior nigdy nie zadebiutował, ale to nie oznacza, że tracił tam czas. Wręcz przeciwnie, jak prawie przez całe życie grał ze starszymi od siebie i znacznie poprawił umiejętności techniczne i taktyczne, czym dziś imponuje. – To był zawsze bardzo spokojny i ułożony chłopak. Do tego pan Piotr, jego tata, nie dał się skusić szarą polską myślą szkoleniową i postawił na rozwój Kuby. Dzięki temu dziś mamy naprawdę klasowego obrońcę – tłumaczy Berger, który na koniec dodaje, że… modlił się, by Kiwior zagrał w reprezentacji Polski: – I się spełniło! Oby w mundialu udowodnił swoją klasę.

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Anglia

Arsenal szuka nowego dyrektora. Znajdzie go w PSG?

Patryk Stec
2
Arsenal szuka nowego dyrektora. Znajdzie go w PSG?

Felietony i blogi

Komentarze

11 komentarzy

Loading...