Raków kolejny raz w bezpośrednim starciu potwierdził swoją wyższość nad Lechem. Dziś rzutem na taśmę, ale zasłużenie wygrał w Poznaniu 2:1 i sprawił, że “Kolejorzowi” już bardzo trudno będzie walczyć o obronę tytułu. Nawet jeśli doliczyć poznaniakom wygraną w zaległym meczu z Miedzią, ich strata do drużyny Marka Papszuna wynosiłaby aż 10 punktów.
Stawkę tego spotkania czuć było w każdym aspekcie. Doszło nawet do tego, że wyjściowy skład gospodarzy zupełnie inaczej prezentował się na oficjalnej grafice, a zupełnie inaczej w praktyce (trójka stoperów zamiast dwóch, Skóraś i Czerwiński na wahadłach, a Szymczak z Ishakiem w ataku). Celowa zmyłka? Pojawiły się takie podejrzenia.
Lech Poznań – Raków Częstochowa 1:2. Ishak nie dał rady
Do przerwy Lech starał się maksymalnie ograniczyć atuty Rakowa i często oddawał mu piłkę, żeby ten nie mógł grać tak, jak lubi najbardziej. W efekcie mecz był dość zamknięty. Po stronie gości Gutkovskis dwa razy zmarnował dobre dośrodkowania Tudora, a Nowak nieczysto uderzył po dograniu Sorescu, dzięki czemu Bednarek zdołał złapać piłkę. Poznaniacy męczyli się w ofensywie, ale w końcu przebili się przez mur obrony “Medalików”. Szymczak idealnie podał, Ishak był sam na sam i przegrał pojedynek z wychodzącym Kovaceviciem.
Kapitan Lecha zawiódł dziś najmocniej. Zmarnował najlepszą sytuację, został wyłączony z gry przez obrońców, a gdy mógł dać szansę kolegom, również tego nie robił, że wspomnimy brak podania do świetnie wychodzącego prawą stroną Czerwińskiego.
Po zmianie stron Raków szybko objął prowadzenie. Od kilku sekund robiło się nerwowo w okolicach pola karnego Lecha przy próbie rozegrania akcji od tyłu, aż wreszcie piłkę po walce z Gutkovskisem stracił Szymczak. Popełnił błąd, jasne, ale koledzy wrzucili go na konia, bo powinni wcześniej oddalić niebezpieczeństwo. A tak Nowak podał między nogami Dagerstala i wbiegający Kun pokazał Ishakowi, jak się strzela w sytuacji 1 na 1 z bramkarzem. Precyzyjna podcinka, Bednarek niewiele mógł zrobić.
Piasecki z piekła do nieba
Od tego momentu Raków ułożył sobie granie. Lech musiał zaatakować, więc goście mogli stosować swój ulubiony pressing i wychodzić z szybkimi kontrami. Tak zresztą padła już pierwsza bramka, “Kolejorz” sam się załatwił w tym względzie.
Podopieczni siedzącego na trybunach Johna van den Broma (kara za kartki) zdołali wyrównać, gdy Skóraś zgarnął piłkę wybitą przez rywala i znakomicie przymierzył sprzed pola karnego. Kovacević skapitulował po 737 minutach bez wpuszczonego gola.
I właśnie końcówka najlepiej uwidoczniła różnicę między Lechem a Rakowem. Gospodarze po bramce na 1:1 już ani razu nie zagrozili Kovaceviciowi, mimo że Skóraś nabrał pewności siebie i więcej mu wychodziło.
Za to goście cisnęli po zwycięstwo. Kun tym razem uderzył w poprzeczkę, a Piasecki fatalnie dobijał. Arsenić nie wykorzystał idealnej centry Tudora (być może był spalony). Wreszcie Tudor wpadł w ekstazę, gdy zamknął dośrodkowanie Iviego i sądził, że zapewnił swojej drużynie zwycięstwo. Od początku jednak zdawało się, że skaczący w powietrzu z Miliciem Piasecki musnął piłkę ręką. Po analizie VAR sędzia Paweł Raczkowski potwierdził te przypuszczenia i gola anulował.
Raków ani myślał się załamywać, tylko znów zaatakował, Tudor wywalczył rzut wolny, a Piasecki wreszcie zrobił swoje i z paru metrów skierował futbolówkę do siatki. Miał trochę szczęścia, uderzył barkiem, ale liczy się efekt końcowy. Zawstydzające pudło, zepsucie wysiłku kolegów ze wcześniejszej akcji i wreszcie gol odbierający Lechowi realne szanse na tytuł — niezła kombinacja jak na jeden wieczór.
“Medaliki” w tym momencie mają siedem punktów przewagi nad Legią oraz dziewięć nad Pogonią i Widzewem. Stwierdzenie, że drużyna spod Jasnej Góry walczy głównie sama ze sobą jest przesadą, ale kolejny raz pokazała, że jest głównym faworytem do mistrzostwa. Michał Świerczewski nieprzypadkowo mówił ostatnio w Lidze+ Extra, że jego brak będzie rozczarowaniem.
Lech? Pora skupić się na pucharach i wyjść z grupy Ligi Konferencji.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
Fot. Newspix