Zbliżające się mistrzostwa świata w Katarze wzbudzają duże kontrowersje. Wszystko za sprawą państwa organizatora, którego charakter jest daleki od standardów demokratycznych. Oliwy do ognia dodatkowo dolewają tragiczne wydarzenia. Przede wszystkim śmierć, zapewne nigdy nieodgadnionej liczby pracowników, odpowiadających za budowę infrastruktury, czy nawet rzeczy małe – choćby utrudniony dostęp do alkoholu, dla kibiców spragnionych, nie tylko piłki. Sprawia to, że mundial na Bliskim Wschodzie wywołuje ogromną falę negatywnych emocji i opinii, jeszcze przed wybrzmieniem pierwszego gwizdka.
Nie jest to jednak pierwszy przypadek w historii, kiedy to mistrzostwa świata odbywają się w miejscu, „dalekim” od znanych nam dziś wzorców politycznych. Już w swoich początkach mundial zagościł w państwie totalitarnym. Dokładnie rzecz ujmując w 1934 roku, odbyły się on w faszystowskich Włoszech. Kraj rządzony wówczas przez Benito Mussoliniego, nie był postrzegany tak negatywnie jak wyobrażamy sobie to obecnie (zmieniła to dopiero perspektywa II Wojny Światowej), niemniej nie było to też państwo cnót i wolności obywatelskich.
Mistrzostwa świata 1934 – Mussolini dopiął swego
Na pierwszy rzut oka powiązanie ze sobą faszystowskich Włoch i dzisiejszego Kataru zdaje się być pomysłem karkołomnym. Nie chodzi jednak o wskazanie dokładnych politycznych podobieństw między tymi państwami, lecz zauważenie ogólnej tendencji, charakterystyki. Tego, że w obu krajach ważną rolę odgrywała propaganda, własna promocja przy wykorzystaniu sportu, połączona z niedemokratycznymi wzorcami politycznymi. Katar nie jest takim samym organizmem politycznym jak Italia za czasów rządów Mussoliniego, jednak w obu krajach piłka została użyta w podobnym celu. Rozbudowany w tekście przykład mundialu na Półwyspie Apenińskim ma być rodzajem case studies, zwracającym uwagę na uniwersalne mechanizmy, możliwe do zauważenia w trakcie trwania najbliższych mistrzostw świata.
Władza faszystów we Włoszech (przejęli ją w 1922 roku) oznaczała kres wolności słowa, częstokroć brutalne prześladowania opozycji, więzienia i mordy polityczne. Śmierć wrogów totalitarnego reżimu nie rysowała się jednak wówczas jako znaczący problem. Dla wielu obserwatorów, zarówno wewnętrznych jak i zewnętrznych, fakt domniemanego dobrobytu (kreowanego przez wszechobecną propagandę), a także odżegnanie widma komunistycznej rewolucji, wiszącej nad Włochami przez krótki czas po I Wojnie Światowej, sprawił, że Italię stawiano za wzór nowoczesnego i prężnie rozwijającego się państwa. Przejściowe problemy i rozruchy, wywołane chociażby morderstwem lewicowego krytyka faszyzmu Giacomo Matteottiego w 1924 roku szybko odeszły w niepamięć. Życie obywateli – przynajmniej tych, żyjących w zgodzie z linią partii – przedstawiało się jako względnie szczęśliwe. Całość miała zostać ubarwiona przez tak oczekiwane piłkarskie święto.
U swojego zarania mundial w oczach włoskiej władzy przedstawiał się jako szansa budowy prestiżu i uznania na arenie międzynarodowej. Wartości te były bardzo istotne dla funkcjonowania włoskiego reżimu, który silnie opierał się na kreacji wizerunku. Już od początku, dzięki odpowiedniej infrastrukturze – faszyści od lat dwudziestych budowali stadiony piłkarskie w wielu miastach – Italia przedstawiała się jako główny kandydat do goszczenia światowego czempionatu. Mimo przygotowania, nawet wybór organizatora wywoływał pewne kontrowersje. O przeprowadzenie mistrzostw walczyła jeszcze Szwecja, jednak ówcześni komisarze FIFA wybrali kraj na Półwyspie Apenińskim.
Doszło do tego bez przeprowadzenia wymaganego w statucie organizacji głosowania, niejako idąc Włochom na rękę. Od samego początku Mussolini wszelkimi siłami starał się przekonać organ decyzyjny FIFA, że to jego kraj zasługuje na goszczenie mundialu. Za sprawą przyrzeczonej modernizacji i tak już całkiem nieźle przygotowanego państwa, drugie mistrzostwa świata miały okazać się zdecydowanie lepsze od imprezy odbywającej się w Urugwaju cztery lata wcześniej. Włosi faktycznie dotrzymali złożonych obietnic, a impreza na polu organizacyjnym spełniła wszelkie wymogi i oczekiwania, przynosząc chlubę samym organizatorom.
Sport ważną częścią propagandy
Skala zaangażowania faszystów w organizację sportowego święta wynikała z charakteru reżimu, który od swoich początków podkreślał znaczenie sportu i tężyzny fizycznej. Zarówno w kontekście jednostkowym, jak i całości społeczeństwa. Witalność i wysportowanie miały stanowić ważny element totalitarnej „edukacji obywatelskiej” zgodnie z przekonaniem rządzących, że tylko naród atletów jest wstanie spełnić cele stawiane przed nim przez faszyzm.
Taka prosportowa postawa w dużej mierze wynikała z wszechobecnego w ówczesnych Włoszech futuryzmu, będącego awangardowym ruchem artystycznym, odrzucającym przeszłość i wychwalającym to, co nowe: szybkość, czyn, nietzscheańską witalność, młodość, ale także wojnę czy sport. Wszelkie dyscypliny wraz z nastaniem XX wieku zyskiwały powszechną popularność dzięki coraz szerszej inkluzywności i dostępności dla przedstawicieli wszelkich warstw społecznych. Futurystyczni autorzy z ojcem ruchu Filippo Tomasso Marinettim na czele stanowili ważny element faszystowskiej nomenklatury, odpowiadając za artystyczno-propagandową podstawę ruchu.
Działania władzy przynosiły faktyczne efekty, nie tylko zdaniem Włochów, ale także postronnych obserwatorów, „ludzi z zewnątrz”. Swoje impresje na temat rozpowszechnienia sportu w społeczeństwie włoskim pozostawił Witold Gombrowicz, pięknie ilustrując niebagatelną rolę sportu w państwie Mussoliniego:
„Tyle dziś słyszymy o odmłodzeniu Włoch, o młodych Włoszech faszystowskich i o nowej erze, tak często na koniec zdumionym naszym oczom ukazują się po czasopismach zwarte falangi w mundurach, lub też sportowych majteczkach, iż słaba myśl nasza upija się tym obrazem i poczyna mniemać, że gołe sportowe kolana są tu istotą życia, że w ogóle nie ma tu innych kolan jak gołe, sportowe”.
Tekst polskiego literata nie tylko świadczy o tym jak wysportowani byli mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego, ale oprócz tego skalę i siłę oddziaływania faszystowskiej propagandy, która starała się promować taki obraz włoskiego społeczeństwa, także poza granicami Italii. Dużą w tym rolę odegrały same piłkarskie mistrzostwa z 1934 roku.
Sędziowie “odpowiednio” nastawieni
Futuryści we współpracy z przedstawicielami władzy byli odpowiedzialni za oprawę wizualną, plakaty i obrazy promujące mundial. Najbardziej godnym uwagi zdaje się być ten autorstwa Gino Boccasiliego, jednego z głównych reżimowych artystów. Jego plakat zapowiadał futbolowy czempionat w pięciu językach, zawierał flagi części z uczestników, jednocześnie znajdowała się na nim tajemnicza liczba: XII. Oznaczała ona liczbę lat, która upłynęła od przejęcia władzy przez faszystów, wydarzenie to wyznaczało we Włoszech nową erę. Był to więc bardzo interesujący propagandowy zabieg, plakat informujący w wielu językach o zbliżających się mistrzostwach, a także ich uczestnikach, jednocześnie wskazywał na czas, który miał być nie tylko czasem sportowego święta, ale również czasem faszyzmu.
Mussolini jako były dziennikarz doskonale zdawał sobie sprawę z siły masowej rozrywki i mediów, które pisać będą o sukcesie włoskiej kadry, a także doskonałym przygotowaniu, które miało podkreślić skuteczność ruchu faszystowskiego. W samych Włoszech władza nie musiała obawiać się nieprzychylnych opinii prasy, bądź też jakiejkolwiek krytyki – wszystkie czasopisma, gazety, a także programy radiowe poddane były wpływowi państwa, a także cenzurze dbającej o zablokowanie jakichkolwiek niepożądanych treści. Mundial oznaczał jednak przyjazd przedstawicieli innych państw, także demokratycznych. Rządzący musieli więc sprawić, by ci stali się orędownikami faszyzmu, bez uciekania się do niemożliwego w tym wypadku „kneblowania im ust”, a jednocześnie by to, co opisywali byłoby jak najbardziej chwalebne dla Włoch.
Tak silna presja na wynik, a także pozytywną narrację mediów zaowocowała charakterystycznymi dla włoskiego mundialu kontrowersjami i trudnymi do sprawdzenia teoriami spiskowymi. Sędziowie niejednokrotnie mieli gwizdać z wyraźną korzyścią dla gospodarzy, którzy preferowali bardzo fizyczny, niejednokrotnie brutalny futbol. Dla niektórych z rozjemców taka postawa forująca gospodarzy oznaczała nawet ryzyko utraty reputacji czy zaprzepaszczenie całej sędziowskiej kariery, jak miało to miejsce w przypadku szwajcarskiego arbitra Merceta, który po odgwizdaniu bardzo kontrowersyjnego spalonego w powtórzonym ćwierćfinale Włochy – Hiszpana, pożegnał się ze swoją funkcją. W tym samym meczu nie wystąpiła gwiazda iberyjskiej kadry, Ricardo Zamora. Oficjalnym powodem miał być uraz pleców, a nawet dwa złamane żebra, jednak jako możliwą wskazuje się również interwencję faszystów, którzy poprzez zastraszenie, mieli przekonać hiszpańskiego bramkarza, by ten odpuścił udział w tak prestiżowym i ważnym spotkaniu.
Półfinał, w którym Włosi mierzyli się z Austriakami, również miał swoje kontrowersje przy bramce Italii. Jednak jego (i innych) charakter, najlepiej oddają słowa trenera austriackiej reprezentacji: – Boję się Włochów, ale jeszcze bardziej boję się sędziego. Faktycznie, arbiter tego meczu wywiązał się tak dobrze ze swojej roli, że wyznaczono go również jako odpowiadającego za gwizdanie samego finału.
Spotkały się w nim Włochy z Czechosłowacją i przynajmniej w tym wypadku, miało się obyć bez większych kontrowersji, a gospodarze wygrali go w zasłużony sposób, zostając mistrzami, zgodnie z życzeniem i marzeniem Duce. Życzeniem, które dzień przed startem rozgrywek, w telegramach do zawodników, włoski dyktator streścił lakonicznym: – Zwycięstwo albo śmierć.
Dziennikarze dopieszczeni
By odpowiednio opisać i przekazać, tę drogę Italii do końcowego sukcesu przedstawiciele mediów ze wszystkich stron świata, mogli liczyć na pełne wsparcie ze strony rządzących. Ich przychylność wszak oznaczała promocję kolejnych dokonań faszyzmu, wychodzącą poza granice Italii. Jednym ze sposobów zachęcenia sprawozdawców sportowych do pisania (i to pisania pochlebnego), w czasach kiedy ich teksty stanowiły dla wielu jedyną możliwość poznania przebiegu boiskowych batalii, ale także były swoistą reklamą państwa organizującego konkretne wydarzenie, było wprowadzenie po raz pierwszy miejsc na stadionach przeznaczonych tylko i wyłączne od użytku przedstawicieli prasy.
Dzięki temu do wielu krajów świata trafiały teksty informujące, że mundial wraz ze zwycięstwem organizatorów okazał się oczywiście wspaniałym sukcesem organizacyjnym. Całość wyglądała pięknie, nikt nie pamiętał o grzechach i zbrodniach reżimu. Chciałoby się niemalże krzyknąć „Viva il Duce!”, na cześć szefa włoskiego rządu, który nie tylko zorganizował mundial, ale przede wszystkim wykorzystał sportowe święto dla realizacji własnych, partykularnych interesów – piłka święciła triumf, a wraz z nią czynił to faszyzm.
Najprawdopodobniej po niemal dziewięćdziesięciu latach nie zmieni się nic. Dziennikarze wielu mainstreamowych mediów będą pisali o wspaniałym sukcesie, o imprezie, która swoim rozmachem oczarowała cały świat, nie tylko ten piłkarski. Gianni Infantino z najszerszym możliwym uśmiechem będzie zachwalał organizatorów i opowiadał, ile ta impreza znaczy dla rozwoju piłki, jej ogólnoświatowego znaczenia i potrzebujących na całym globie, a katarscy przywódcy podobnie jak Mussolini, będą mogli docenić znaczenie tej rangi turnieju dla promocji własnego państwa.
Podobne rzeczy działy się we Włoszech. Długa tradycja kumoterstwa futbolu i niedemokratycznych reżimów trwa w najlepsze. Największym problemem jesteśmy w dużej mierze my sami – kibice. Zapewne wielu z nas będzie potępiać zbliżające się mistrzostwa, wskazywać wszystkie grzechy Katarczyków, jednak w ostateczności usiądziemy przed ekranem i dalej będziemy podziwiać sport, który tak kochamy. Możliwe, że w rzadkich momentach refleksji przypomnimy sobie o całej tragedii, stojącej za podziwianym widowiskiem. Ta tragedia będzie jednak daleko, szybko o niej zapomnimy – mundial nie może przecież nam uciec.
Bartosz Smoczyk
WIĘCEJ O MUNDIALU W KATARZE: