Przyjście Carlitosa jawiło się jaka spora nadzieja dla kibiców Legii Warszawa, bo rzeczywiście można było zakładać, że Hiszpan uzupełni brakujący element w układance Wojskowych. Co bardziej optymistyczni pewnie wierzyli, że jego duet z Josue rozniesie ligę, ci nieco bardziej twardo stąpający po ziemi myśleli po prostu o dobrym poziomie wracającego zawodnika. No i co – na razie w błędzie byliby i jedni, i drudzy.
POWRÓT CARLITOSA DAWAŁ NADZIEJE
Wiara w top poziom Carlitosa mogła wynikać z dwóch rzeczy. Po pierwsze – pamiętaliśmy, co Hiszpan potrafił robić na polskich boiskach, a mianowicie zachwycać i czasami w pojedynkę przesądzać o losach poszczególnych meczów. Nawet jeśli jego pobyt w Warszawie nie był czarno-biały, bo na przykład nie rozumiał się z Vukoviciem i bywało, że musiał ustępować miejsca Kulenoviciowi, to daj Boże, by każdy napastnik tak „rozczarowywał”. W pierwszym sezonie strzelił dla Legii w Ekstraklasie szesnaście bramek i dorzucił sześć asyst. W drugim dość szybko wyjechał, więc oczywiście – zabrakło kropki nad „i”, niemniej wiedziano, że Warszawę opuszcza klasowy piłkarz.
A po drugie (dlaczego Carlitos przychodził z nadziejami) – Legia nie ściągnęła piłkarza zapuszczonego, który odbił się od zagranicznych lig i po latach tułaczki wraca, ale już bez tego talentu, mocy i jakości co wcześniej. Hiszpan w poprzednim sezonie strzelił 10 bramek w lidze dla Panathinaikosu, w jeszcze poprzednim – sześć. Znów nie ma co narzekać na te liczby, bo może i dałoby się trafiać częściej, ale jakby tak było, zawodnik nie wracałby do Warszawy. A tak: z solidnym bagażem trafiał na Łazienkowską.
I początek wskazywał, że będzie nieźle. Już w drugim swoim meczu Carlitos strzelił bramkę, kiedy zatańczył ze Stalą Mielec w polu karnym i dał Legii coś nie, że z niczego, ale coś nieoczywistego – kompletny łamaga nie błysnąłby tak w szesnastce. A dzięki Carlitosowi Legia sięgnęła po trzy punkty, jak czas pokazał – bardzo cenne, skoro ze Stalą wygrać jest cholernie trudno.
CARLITOS – OBECNIE ROZCZAROWANIE
W każdym razie – od wyjazdu do Mielca piłkarz zawsze wychodzi w pierwszym składzie, ale zamiast spodziewanych kroków do przodu, obserwujemy spore susy do tyłu. To, że nie strzela, to jedno, ale też nie wyróżnia się za bardzo czymkolwiek na plus, czego pointą był mecz Pogonią. Carlitos nie pomagał, a przeszkadzał, marnując sytuacje z karnym na czele.
Według statystyk Carlitos gra dziś na poziomie Macieja Rosołka. Rosołek zmarnował w tym sezonie cztery duże okazje, Carlitos też. Polak drybluje na 40% skuteczności, Hiszpan na 39%. Rosołek nie stworzył kolegom żadnej klarownej sytuacji, Carlitos też. Hiszpan przewyższa Polaka głównie w tym, że dużo częściej strzela na bramkę przeciwnika, ale efekt pozostaje znów ten sam – Rosołek, i Carlitos mają po jednej bramce w Ekstraklasie.
A przecież to Hiszpan miał być gwiazdą, kiedy Rosołek jest bardziej traktowany jako efekt uboczny legijnej przebudowy.
Zbierając to wszystko do kupy: Carlitos zagrał w Legii ledwie dwa-trzy mecze godne uwagi, w tym jeden z pierwszoligowcem w Pucharze Polski, kiedy zaciągnął drużynę za uszy w starciu z Bruk-Betem. Nie da się ukryć: oczekiwaliśmy więcej. Naturalnie jeszcze nic nie jest stracone, do końca sezonu masa kolejek, natomiast na dziś – jesteśmy rozczarowani. A ponad 12 godzin na boisku, jakie spędził Carlitos, pozwalają już na recenzje.
ZAWODZI RÓWNIEŻ BAKU
I jakby się tak zastanowić, to nie jedyny problem Legii, jeśli chodzi o powroty gwiazd Ekstraklasy. Duże nadzieje wiązano również z Baku, a ten jest zdecydowanie gorszy niż Carlitos. Z konkretów – najwięcej jest żółtych kartek, bo dwie, kiedy gole, asysty i kluczowe podania łącznie dają jeden punkcik.
Obaj panowie powinni się więc sprężać, by ich powrót nie był umieszczany w okolicach tego Joela Valencii, który w Warszawie był piłkarzem komediowym. Jak wracać, to – żeby nie szukać daleko – w stylu Pawła Wszołka. Ale nawet jeśli on też ma różne momenty, to Carlitosowi i Baku bardzo do niego daleko.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Podwyżki uderzą w ligę. Kluby szukają dodatkowych milionów
- Hokus Pontus. Jak Almqvist zaczarował Szczecin
- Gorgon: Był wielki strach, że to wszystko skończy się kalectwem
Fot. FotoPyk