Piłkarze Rakowa chyba mocno do serca wzięli sobie powiedzenie, że tytuły zdobywa się przede wszystkim silną defensywą. Podopieczni Marka Papszuna w siódmym meczu ligowym z rzędu zachowali czyste konto (w międzyczasie jeszcze pokonali 1:0 Zagłębie Sosnowiec w Pucharze Polski), a Vladan Kovacević jest już niepokonany przez 671 minut. Dziś z Koroną (1:0) to jednak nie obrona była zmartwieniem gospodarzy.
Kielecki zespół, w którym po raz pierwszy w Ekstraklasie wystąpił bramkarz Marcel Zapytowski, nawet nie próbował udawać, że interesuje go normalne granie w piłkę. Potrójne zasieki, bronienie całą drużyną, a z przodu może jedna kontra lub jakiś stały fragment i niech się dzieje wola nieba. Taka była koncepcja kielczan na to spotkanie. Liczby mówią same za siebie:
- 26% posiadania piłki
- zaledwie 188 podań
- zaledwie 106 podań celnych (56%)
- zaledwie 13 celnych długich podań (22%)
- aż 30 wybić przy pięciu Rakowa
Raków – Korona Kielce 1:0. Corral przerwał męki gospodarzy
Raków chyba powoli musi się przyzwyczajać, że rywale coraz częściej będą do niego podchodzili w ten sposób, aby jak najrzadziej mógł korzystać ze swojej największej broni, czyli znakomitej gry w wysokim pressingu. W ataku pozycyjnym częstochowianie już tak mocarni nie są, choć początek nie zapowiadał wyjątkowo ciężkiej przeprawy. Dwa groźne strzały Koczerhina, próby Kuna i Iviego, sporo zamieszania w polu karnym – ciągle coś się działo. Do tego co najmniej trzy razy Fabian Piasecki powinien znacznie lepiej korzystać z podań partnerów. Tego dnia brakowało mu dobrego przyjęcia i optymalnej decyzyjności w kluczowych fazach akcji.
Im dalej w las, tym więcej było nerwowości w poczynaniach gospodarzy, za to coraz mniej zalążków groźnych akcji. I kto wie, czy obraz meczu nie wyglądałby już tak do końca, gdyby nie juniorskie zachowanie Roberto Corrala po godzinie gry. Hiszpan absolutnie bezmyślnie wyciął w polu karnym Deiana Sorescu, nawet nie wypadało mu mocniej protestować. Rumun wygrał walkę o pozycję, ale Korona nadal miała przewagę liczebną we własnej „szesnastce”, do której dopiero zaczęło wbiegać dwóch zawodników Rakowa. Corral nie miał powodu do tak rozpaczliwej interwencji i stawiania wszystkiego na jedną kartkę.
Rzut karny pewnie na gola zamienił Ivi Lopez, choć długo wydawało się, że egzekutorem będzie Giannis Papanikolaou.
Korona ze swojej perspektywy być może… za bardzo się otworzyła. Tak, na początku drugiej połowy zaczęła wreszcie przekraczać środek boiska i wywalczała stałe fragmenty. Dobrze egzekwował je Ronaldo Decaonu. No i właśnie po takim dośrodkowaniu celnie głową strzelił wracający do składu Bartosz Śpiączka. Kovacević pewnie złapał piłkę i zaczął kontrę. Kielczanie się rozciągnęli, nie byli idealnie ustawieni i przy głupocie Corrala nieszczęście gotowe.
Kovacević miał dużo szczęścia
Raków mimo prowadzenia ciągle miał problemy ze stwarzaniem okazji. Nawet poprzeczka Berggrena w doliczonym czasie dotyczyła strzału zza pola karnego. A Kovacević pewnie do teraz oblewa się zimnym potem na myśl o tym, co mogło się wydarzyć chwilę wcześniej. Wszyscy spodziewali się, że Deaconu dośrodkuje z rzutu wolnego, a on omal nie zdobył spektakularnej bramki. Bośniackiego golkipera uratował słupek. Kilkanaście centymetrów różnicy i piłka byłaby w siatce, bo Kovacević ewidentnie nie kontrolował sytuacji.
Z perspektywy „Medalików” najważniejsze jednak, że udało się odnieść kolejne zwycięstwo. Piłkarze Papszuna nauczyli się przepychać mecze, a ostatnio – poza 3:0 z Lechią – robią to regularnie, wygrywając jednym golem po mało efektownej grze. Dzięki temu przewaga nad resztą stawki wzrosła do sześciu punktów.
Korona? Od wygranej w Radomiu wywalczyła dwa remisy i pięć razy przegrała, a tu do końca roku jeszcze starcia z Piastem, Lechem i Widzewem. W Kielcach trudno o optymizm.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
Fot. Newspix