W piłce nożnej jest kilka prawd i zasad. Że nie robi się zmian przed stałym fragmentem, że 2:0 to niebezpieczny wynik, że niewykorzystane sytuacje się mszczą. Jest jednak jeszcze zasada podstawowa, elementarna, od której zaczyna się grania już od żaków. Tą zasadą jest posiadanie bramkarza. Lech Poznań wyszedł dziś bez bramkarza. Lub – jak kto woli – z Arturem Rudko, który nałożył na siebie bluzę bramkarską i udawał golkipera.
My wiemy, że zbliża się Halloween i podobne przebieranki są teraz na czasie, ale mamy wrażenie, że nawet siedmiolatki przebrane za wampiry wiarygodniej odgrywają swoje role niż Rudko przebrany za bramkarza. Przecież też chłop przyszedłby na ligę szóstek i musiałby grać w polu, bo gruby Maciek rzuca się lepiej. Ukrainiec wyperswadował Lechowi Poznań grę w Lidze Mistrzów, gdy w starciu w Karabachem odstawiał występ kabaretowo-artystyczny pod tytułem “Dziurawe ręce – o Arturze, który chciał zostać bramkarzem“. A dzisiaj niemal w pojedynkę wyrzucił Lecha z Pucharu Polski.
Owszem, oddajmy Śląskowi to, że potrafił przetrzymać trudne momenty w tym meczu. Świetnie bronił Leszczyński (zobacz, Arturze, da się!), dobrze przy piłce utrzymywał się Exposito, groźne kontry napędzał Yeboah. Ale Lech od stanu 0:1 jeszcze przed przerwą mógł dojść do prowadzenia 3:1. Świetne sytuacje mieli Sobiech (dwie), Velde (sam na sam, Poprawa wybił piłkę lecącą do pustej bramki), bliski szczęście był Karlstroem. Inna sprawa, że Lech po prostu musiał zaatakować, bo od szóstej minuty gonił wynik.
Exposito przyłożył z rzutu wolnego, piłka przesmyknęła się obok muru, a Rudko rzucił się jak na wersalkę. Podobne sceny widzieliśmy podczas powrotów z dłuższych melanży, gdy kładziesz się spać w pełnym ubiorze i butach – ot, przejście z pionu w poziom. Rudko interweniował jakby bał się spotkania ze słupkiem.
Lech ostatecznie odpowiedział gościom golem Afonso Sousy, który w efektowny sposób przeciął świetne dogranie Pereiry z prawej flanki. Zresztą po identycznej wrzutce poznaniacy mogli objąć prowadzenie, ale strzał Citaiszwilego fantastycznie odbił Leszczyński. To była dzisiaj różnica – bramkarz wrocławian zdecydowanie dorzucił coś ekstra do przebiegu spotkania, dał tlen Śląskowi, gwarantował pewność obrońcom. A Rudko? Przecież przy tym chłopie powinny stać znaki “ustąp pierwszeństwa”, by zawsze zachowywać przy nim szczególna ostrożność.
Śląsk przetrwał trudny moment, van den Brom dorzucił na boisko Ishaka i Ba Louę, wydawało się, że to zmierza w kierunku dogrywki lub gola gospodarzy. Velde trafił w słupek, Pereira posyłał kolejne wrzutki. I wtedy wrocławianie zmontowali chyba najładniejszą akcję meczu – seria podań na jeden kontakt, przeniesienie piłki z prawej na lewą flankę… Tylko ten strzał Nahuela był taki średni – bo w środek, bo bez kozła przed bramkarzem. Ale przecież tam był on. Najlepszy siatkarz wśród bramkarzy od czasów “Fabika”. Rudko wypluł piłkę pod nogi Yeboaha, a ten dał ekipie Djurdjevicia prowadzenie. Lech ruszył do ataku i za chwilę został sprowadzony na ziemię – Garcia wyprowadził atak lewą flanką, dograł do osamotnionego Yeboaha i ten zgłosił się do rywalizacji z Leszczyńskim o miano piłkarza meczu.
Van den Brom może się zastanawiać – czy trzeba było poza kadrą zostawić Amarala, Skórasia, Szymczaka i Dagerstala? Czy trzeba było rotować w bramce? A jeśli już Bednarek nie mógł grać (był szyty w trakcie meczu z Górnikiem), to czy nie lepiej było postawić na zbierającego ostatnio dobre recenzje w rezerwach Bąkowskiego?
Nie wiemy, choć się domyślamy. Lepiej w bramce wypadłby Danny DeVito w butach na obcasie. Śląsk gra dalej, i Śląsk wraca do gry w kratkę – w łeb od Warty, efektowna wygrana z Górnikiem, słaby mecz i porażka z Radomiakiem, teraz ważne zwycięstwo w Poznaniu.
Lech Poznań – Śląsk Wrocław 1:3 (1:1)
Afonso Sousa (25.) – Erik Exposito (5.), John Yeboah (78. i 83.)
CZYTAJ WIĘCEJ O PUCHARZE POLSKI: