Marcos Alonso od września zakłada koszulkę Barcelony, ale nie każdy z postronnych obserwatorów zdaje sobie sprawę, że w jego żyłach płynie madrycka krew. Ba, 31-latek jest przecież prawowitym wychowankiem Realu Madryt. Tam stawiał pierwsze kroki w piłce młodzieżowej, by potem zbierać szlify już na szczeblu seniorskim. Całe 11 lat – przez tyle czasu Hiszpan mógł chodzić po mieście ze statusem członka “Los Blancos”. Później los zawiódł go w inne miejsca na świecie, zaprowadził do Anglii i Włoch, aż w pewnym momencie sprawił całkiem sporą niespodziankę, zabierając do stolicy Katalonii.
Marcos Alonso przeszedł na drugą stronę barykady, ale oczywiście nie w sposób, jaki cechuje niektórych byłych piłkarzy mających w CV te dwa kluby. To nie była przeprowadzka w ramach bezpośredniego transferu do ekipy największego rywala. Mowa o na tyle dużym odstępie czasowym, że jakaś część kibiców Realu mogła nawet zapomnieć, że ktoś taki jak Alonso kiedykolwiek był ich zawodnikiem. Okej, jedynie na poziomie rezerw i z tylko epizodycznym debiutem w pierwszym zespole, ale jednak mówimy o uczniu, który w madryckiej szkole przeszedł przez niemal wszystkie klasy od 1999 do 2010 roku. Stamtąd pochodzi, tam tkwi jego geneza.
Marcos Alonso i jego wyjątkowy rodowód
Czy dzisiaj kibice Barcelony powinni się na fakt tych głębokich korzeni jakoś szczególnie obrażać? Chyba nie, bo – jak na realia futbolu – to już naprawdę zamierzchłe czasy. I raczej w podobnym tonie mogliby wypowiedzieć się fani “Królewskich”. To nie jest zdrada, nie postępowanie w stylu choćby Luisa Figo, które swego czasu wywoływało gigantyczne kontrowersje. Nie będziemy tutaj jednak rozstrzygać, czy Marcos Alonso postąpił słusznie, czy nie. To już domena najbardziej zagorzałych kibiców w Hiszpanii, którzy lubują się w ocenianiu moralności zawodników przez pryzmat zmian barw klubowych.
Na pewno warto zauważyć, że w rodzinie obecnego piłkarza Barcelony do piłkarskiego dziedzictwa przekazywanego z pokolenia na pokolenie mieli dość swobodne podejście. Gdy w stolicy Hiszpanii grał tata, syn nie miał problemu z obroną barw Katalonii. I tak w kółko. Marcos Alonso nie dość, że nie wyłamuje się z tej linii, to jeszcze dodaje w tym specyficznym drzewie genealogicznym coś więcej:
- Pradziadek Marcosa, Luis Zabala, grał w Barcelonie w latach 1941-1943 i wygrał Puchar Króla
- Dziadek, Marquitos, prawie całą karierę spędził w Realu Madryt, z którym wygrał pięć mistrzostw Hiszpanii oraz pięć Pucharów Europy
- Tata, Marcos Alonso Pena, grał w Barcelonie w latach 1983-1987 i zdobył jedno mistrzostwo Hiszpanii
- Marcos Alonso zagrał już dla Realu i Barcelony
Jak widać, w rodzinie Alonso trudno było o jednoznaczne postawienie się po czyjejś ze stron. Pół-żartem można by dodać, że święta przy wigilijnym stole, wspólne obiady, zjazdy rodzinne czy jakiekolwiek aktywności skupiające to konkretne grono ludzi mogły nie być proste. Ale akurat Marcos Alonso pogodził swoich przodków.
No, prawie. Swoimi słowami po transferze do Barcelony prawdopodobnie nie zadowolił tej części, która kibicuje Realowi Madryt: – Od dziecka marzyłem, żeby grać w FC Barcelonie. Pobyt w tym klubie jest dla mnie czymś wyjątkowym ze względu na to, że jest to drużyna, w której triumfował mój ojciec.
Co ciekawe, w 1983 roku ojciec Marcosa strzelił Realowi zwycięską bramkę w 90. minucie meczu na wagę triumfu w Pucharze Króla. Marcos dał do zrozumienia w jednym z wywiadów, że chciałby zrobić coś podobnego: – Tamto trafienie sprawiło, że stał się wyjątkowym piłkarzem. Ja muszę iść swoją drogą w tym klubie. Zaczynam od zera i będę musiał ciężko pracować, aby stać się tutaj kimś ważnym.
Niechciany przez Real Madryt
Marcos zadebiutował w Realu Madryt w 2010 roku, konkretnie w starciu przeciwko Racingowi Santander. Dostał szansę od Manuela Pellegriniego jako 20-latek z doświadczeniem w postaci kilkudziesięciu spotkań w III lidze hiszpańskiej. W klubie wtedy sądzono, że młodziutki Hiszpan ma papiery na granie w pierwszym zespole. Takie sygnały Alonso dostawał od dłuższego czasu, a debiut miał tylko utwierdzić go w przekonaniu, że w Madrycie po prostu warto rozwijać swoja karierę. Ale, nie wiedzieć czemu, nagle Real podjął decyzję o jego sprzedaży.
Hiszpan był zmuszony wyjechać z Hiszpanii, trafił do Boltonu. Jak sam stwierdził po latach, nie miał pojęcia, jakimi argumentami kierowali się w Madrycie, decydując się na taki krok. Marcos chciał grać więcej, czuł się gotowy na przebicie do “jedynki”, ale ówczesny trener Castilli, Alejandro Menendez, zabił jego nadzieje. – Nie wiem, dlaczego, ale chcą cię sprzedać – powiedział do swojego podopiecznego przed jednym z treningów.
Choć Marcos Alonso nie został potraktowany tak, jak to sobie pierwotnie wymarzył, zaznaczał kilkukrotnie w wywiadach choćby jako zawodnik Chelsea, że Real Madryt na zawsze pozostanie w jego sercu. Sercu złamanym, ale jednak należącym do miejsca, w którym nauczył się futbolu.
Dalszą historię hiszpańskiego obrońcy każdy powinien kojarzyć. Kilka lat w Boltonie, kilka w Fiorentinie, aż wreszcie 6 lat spędzonych w Chelsea, gdzie udało mu się zdobyć największą rozpoznawalność. Choć wśród kibiców “The Blues” Marcos Alonso to postać niejednoznaczna, nierzadko generująca skrajne emocje szczególnie w ostatnich latach, trzeba mu przyznać, że pewną cegiełkę do sukcesów klubu dołożył. W 2018 roku otrzymał nawet nominację do drużyny roku za sezon 2017/2018. Miał wówczas taką formę, że w jego kontekście mówiło się nawet o transferze do… Realu Madryt.
Alonso jeszcze w koszulce Chelsea miał okazję, żeby zająć się niedokończonymi sprawami z madryckiej przeszłości. W rewanżowym starciu 1/4 finału Ligi Mistrzów z Realem Madryt na wyjeździe zagrał od 1. minuty, a nigdy wcześniej nie miał okazji zmierzyć się z ekipą “Królewskich”. Niewiele brakowało, żeby porachunki wyrównał z nawiązką. Strzelił bowiem gola, którego anulował VAR. Chelsea natomiast ostatecznie przegrała po bramce Karima Benzemy w 96. minucie dogrywki, choć przy stanie 3:0 wydawało się, że to Alonso i spółka będą triumfować. Hiszpan musiał musiał obejść się ze smakiem, nie dane mu było zagrać na nosie białej części Madrytu.
W Barcelonie ma iść śladami taty
Po transferze do Barcelony Marcos Alonso dostaje jednak kolejną okazję, żeby w należyty sposób przypomnieć o sobie dawnemu klubowi. Przed nim pierwsze w karierze El Clasico, które w przeszłości jego przodkowie rozgrywali po różnych stronach. Teraz w stolicy Katalonii mówi się o pójściu w ślady ojca, który strzelił kilka goli “Królewskim” w okresie, gdy zakładał koszulkę Barcy.
Rodowód Marcos Alonso niewątpliwie ma niezwykły. Rzadko zdarza się, żeby przedstawiciele czterech pokoleń z rzędu grali na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Wygrywali trofea i dobitnie zapisywali się w historii swoich klubów. Przypadek Marcosa jest jednak inny. To nie jest piłkarz, który przyszedł do Barcelony jako wschodząca gwiazda. Owszem, to utytułowany sportowiec, ale z perspektywy Hiszpanów, zwłaszcza Katalończyków, może być stawiany niżej w hierarchii względem ojca, Marcosa Alonso Peny. Dzisiaj lewy obrońca Barcy może usłyszeć, że stoi w jego cieniu. A żeby z niego wyjść, musi zrobić coś spektakularnego.
Ojcu było łatwiej, ponieważ na boisku pełnił rolę ofensywnego zawodnika jako jedyny w piłkarskim drzewie genealogicznym. Łącznie strzelił w swojej karierze 60 goli, z czego 44 w samej La Liga. Marcos Alonso do momentu przenosin z Chelsea nastukał 42 trafienia, ale dołożył też 34 asysty. Patrząc tylko na te liczby, absolutnie nie ma czego się wstydzić, gdy stoi przed swoim tatą. Tylko że na pewno tak jak on chciałby zwieńczyć epizod gry dla Barcelony krajowym trofeum. Każdy w linii rodziny Alonso takowe posiada – albo zdobyte dla Realu, albo dla Barcelony. Można by rzec, że to wręcz rodzinna tradycja. Tradycja, której punktem wyjścia dla lewego obrońcy Barcy jest starcie na szczycie, mecz nad meczami, El Clasico.
WIĘCEJ O BARCELONIE I REALU:
- 10 wniosków na temat początku sezonu w wykonaniu Realu Madryt
- Ekstremalnie przydatny, brutalnie pracowity. Fede Valverde
- Barcelona i Pep Guardiola. Para, której Liga Mistrzów nie zapomni
- Hector Bellerin. „Mes que un futbolista”
Fot. Newspix