Dwa gole z Interem, szczególnie takie, to zawsze dobrze wygląda. Natomiast jakby spojrzeć na sprawę całościowo, trudno powiedzieć, że Robert Lewandowski może być zadowolony z tego, co zaprezentował w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Jednak bliżej mu do kategorii „zawód” niż „oczarowanie”.
Lewandowski ma być w Barcelonie gwiazdą na miarę Messiego, a przynajmniej w jego pobliżu. Sami przecież w Polsce tworzymy dyskusje – czy Robert jest przy jednym stole z Messim i Ronaldo, czy jednak trochę mu brakuje. A skoro tak, należy pamiętać, że Messi nigdy nie odpadł z Barceloną w fazie grupowej. Niekoniecznie zawsze dlatego, bo miał lepszych kolegów wokół siebie, przypominam sobie zwycięstwo z Interem, który trzeba było ograć mając obok siebie Arthura Melo, Lengleta i Semedo. A jednak Inter wtedy na Camp Nou przegrał. Albo potem Borussię, kiedy Messi miał dwie asysty i gola. No, a w obronie Firpo, Lenglet, Umtiti i Roberto. Czyli defensywka – delikatnie mówiąc – bez szału.
Mam po prostu wrażenie, że Lewandowski obudził się tym razem za późno. Jeśli uczciwie spojrzeć na ten mecz, to Polak na swoim poziomie grał dopiero przez ostatni kwadrans. Wcześniej chciał być wszędzie, a jednocześnie nie było go nigdzie, bo poprzez rozgrywanie, wrzucanie i cholera wie, co jeszcze, brakowało sił i precyzji, by na przykład zmieścić woleja z pola karnego.
Fajnie, że Lewandowski się w tym meczu zebrał w sobie, ale jednak za późno. Mówimy więc o sześciu połowach z tymi największymi i tylko w jednej na sześć był rzeczywiście kozakiem (natomiast znów: nie całej). Trudno awansować do fazy pucharowej, jeśli twój lider przez 270 minut w kluczowych meczach gra naprawdę dobrze przez 15 minut.
Trzeba pamiętać o Monachium, kiedy Lewandowski marnował patelnie. Trzeba wspominać Mediolan, kiedy Skriniar schował do kieszeni. Wiadomo, że wiele można zarzucić obronie, ale jednak gwiazdy są z przodu. I jeśli tył wypracował czyste konto przez pierwsze 45 minut z Bayernem, to Lewandowski marnował dwie okazje, w tym jedną znakomitą. Jeśli Inter trafił u siebie tylko raz, to Lewandowskiego na boisku po prostu nie było.
Cóż, ktoś powie, że to są za duże oczekiwania, ale przecież trzeba przyłożyć odpowiednią miarę. Nie mówimy o Aubameyangu, tym bardziej nie mówimy o Luuku De Jongu, mówimy o Robercie Lewandowskim, kandydacie do Złotej Piłki, za którego zapłacono grube miliony w wieku 34 lat.
I właściwie wiemy już, że nie będzie Złotej Piłki ani za ten rok, ani za następny, skoro Barcelona najpewniej odpada z Ligi Mistrzów. No, chyba że Polska osiągnie coś niebywałego na mundialu… Śmiech w nawiasie.
Czyli – Złotej Piłki w karierze Lewandowskiego może już naprawdę nie być nigdy.
W każdym razie: zaraz Klasyk. Nie dziwmy się Hiszpanom, że przy wylocie Barcelony z Ligi Mistrzów oczekiwania będą rosnąć, a nie maleć. Dziś nikt nie kupi scenariusza, w którym Barcelona za sprawą Lewandowskiego goni wynik, ale jednak przegrywa. On musi być mocny przez 90 minut. Przypomnę po raz kolejny. Słabsza Blaugrana wygrała na Santiago Bernabeu 4:0.
Z Aubameyangiem w ataku, który strzelił dwie bramki.
WOJCIECH KOWALCZYK
Czytaj więcej o Lewandowskim:
- Lewandowski nie zniknął, ale to nie wystarcza do dobrej oceny w tegorocznej Lidze Mistrzów
- Panie Robercie, czas postrzelać w wielkich meczach
- Czy to już „Lewandowskidependencia”?
Fot. Newspix