Są na czołówkach sportowych gazet. I nie tylko sportowych. Nie mogą spokojnie wyjść na obiad, bo w mieście kibice zaczepiają ich na każdym kroku. Rozdają autografy, pozują do zdjęć. W pół roku potrafią zarobić tyle, ile przeciętny Polak nie jest w stanie odłożyć w dekadę. W piłce takich historii jest wiele. Nie dotyczą one jednak bohaterów tego tekstu…
Schemat jest zwykle całkiem podobny: byli w Ekstraklasie, ale z niej wypadli. Zdecydowali bowiem, że są w życiu rzeczy ważniejsze. Finansowe kłopoty, niekompetentni działacze, niepoważne traktowanie przez całe środowisko. Do tego rozłąka z dziećmi i rozwody – historie się powtarzają. Co skłania do takich, a nie innych wyborów? Do konfesjonału zaprosiliśmy kilku trenerów-asystentów z wieloletnim stażem szkoleniowej pracy. Oto ich wypowiedzi.
***
Na chwilę obecną ciężko byłoby mnie przekonać do tego, by wrócić do piłki profesjonalnej. Bardzo zraziłem się do tej pracy. Piłka to była zajawka. To była pasja. Czyste szczęście. Z biegiem czasu stała się toksycznym hobby.
***
Wyobraź sobie, że w jakiejkolwiek innej dziedzinie życia poświęciłbyś tak dużo: kursy, szkolenia, wyjazdy, staże. Jeżeli w cokolwiek zainwestowałbyś tyle czasu, energii i serca, nie martwiłbyś się o to, czy masz z czego zapłacić podatki albo czy możesz pojechać z rodziną nad morze.
***
To zawód dla osób bez rodzin, najlepiej kawalerów, którzy nie mają żadnych zobowiązań. Kiedy w pracy asystenta otrzymujesz pensję na poziomie pięciu tysięcy złotych, musisz pamiętać, że nie jest to “realne” pięć tysięcy. Jeżeli zaczniemy liczyć i weźmiemy pod uwagę podwójne życie, czyli dodatkowy wynajem mieszkania, nawet skromnego, dwupokojowego, do tego doliczymy koszty prowadzenia działalności gospodarczej, bo każdy klub wymaga od nas, by taką posiadać, to z pięciu tysięcy zostaje nawet nie jedna trzecia. Jak podsumujemy wydatki na jedzenie, to okazuje się, że… nie mamy na powrót do domu. Domu, który w tym czasie wraz z dziećmi utrzymuje żona. Trudno skupić się na pracy, gdy wiesz, że twoi najbliżsi mają problem. Że trzeba im opłacić rachunki, że trzeba kupić podręczniki. Nie ma możliwości, by to ci nie ciążyło, by zwyczajnie zapomnieć i przygotowywać trening czy analizować przeciwnika, z którym zagrasz w weekend.
***
W Ekstraklasie jest kilka miejsc pracy. W pierwszej lidze kilka kolejnych. A trenerów w Polsce jest ponad dwadzieścia tysięcy. Miejsca, w którym wszyscy chcą być, praktycznie nie ma. To mrzonka wszystkich trenerów, którzy zaczynają pracę. Oni chcą tam być, zarabiać wielkie pieniądze. Ale najprawdopodobniej tam nie dotrą. A nawet jeżeli dotrą, to nie dostaną pieniędzy, o których myślą.
***
Wszystko to, co z początku wydawało się takie fajne, z czasem staje się… niefajne. Fajnie wyjeżdża się na zgrupowania, obozy, ale na dłuższą metę cierpią wszyscy dookoła. Słyszałem kiedyś ciekawe porównanie naszego życia do kuchenki gazowej. My też mamy cztery palniki: jeden odpowiada naszej pracy zawodowej, drugi rodzinie, trzeci znajomym. Czwarty to nasze zdrowie. Kiedy odpalasz palnik pod tytułem “praca w piłce nożnej” – na innych gaz się nie zmniejsza. One gasną.
Gdyby warte tego wszystkiego były chociaż pieniądze… Poświęcasz dużo czasu, poświęcasz znajomych, poświęcasz rodzinę – kiedy rekompensują ci to finanse, po kilku latach możesz z oszczędności bezpiecznie żyć. I możesz cieszyć się życiem. Ale to tyczy się tylko piłkarzy w Ekstraklasie, pierwszych trenerów. Członkowie sztabu otrzymują pieniądze na przeżycie. A wymaga się od nich w zasadzie tego samego, co od znacznie inaczej traktowanych przez księgową w klubie kolegów.
Piłka niejednokrotnie doprowadziła mnie do momentu, w którym nie miałem za co żyć. Dopóki piłkę łączyłem z pracą nauczyciela, moje życie było stabilne. Kiedy zapragnąłem realizować marzenia i poszedłem do piłki profesjonalnej, problemy też zaczęły się profesjonalne.
***
Im bardziej ci zależy, im więcej czasu poświęcasz piłce, im bardziej chcesz w niej zaistnieć – tym bardziej się zatracasz. Bo nic poza piłką dla ciebie nie istnieje. Więcej: nic nie jest ważne, niczego nie dostrzegasz. Widzisz piłkę i swoje marzenia, które próbujesz realizować. Wszystko inne schodzi na drugi plan, wszystko inne nie ma znaczenia.
***
Po kilku latach tułaczki po Polsce rozwiodłem się. Dopiero gdy zacząłem pracować poza piłką, poznałem swojego syna. Dopiero teraz dostrzegam, jak wiele straciłem. I ile mnie to wszystko kosztowało. W życiu jest tak, że jeśli dużo na coś poświęcisz, przyjdzie taki moment, że otrzymasz za to fakturę. Mi przyszło ją właśnie spłacać.
***
Widywałem takie osoby, które przychodziły do pracy, a po kilku godzinach zamykały laptopa i wychodziły do domów. Ale ja takie zachowanie traktowałem jako słabość. Wchodząc do piłki, przyjąłem za pewnik, że jeśli chcesz pracować na najwyższym poziomie, praca nie kończy się o 16:00. To nie wzięło się jednak z niczego, bo pracowałem z trenerami, którzy tego ode mnie wymagali. Do dyspozycji miałeś być o każdej porze dnia i nocy. Nierzadko zdarzało się tak, że trener dzwonił po 22, by prosić o analizę czy raport na rano. Wtedy trzeba było wypić kilka kaw i działać. Nieliczni rozumieli, że można inaczej, ale w swojej ośmioletniej przygodzie na topie spotkałem tylko jednego trenera, który pod tym względem dbał o swój sztab.
***
Ta praca pochłania w całości. Nie chciałbym, by zabrzmiało to jak gorzkie żale, bo to kochałem i nawet funkcjonowanie w ten sposób byłem w stanie zaakceptować – tym bardziej, że nie miałem wtedy przy sobie rodziny. Ale spędzałem całe dnie w klubie. Analizowaliśmy treningi, przeciwnika, swoje mecze. Zawsze było coś, co można było jeszcze zrobić, coś, o co prosił nas pierwszy trener. Wracałem do mieszkania około 16-17, chyba że mieliśmy dwa treningi, wtedy wracałem o 22. Miewałem też telefony, nawet o północy, żeby na rano przygotować coś szczególnego, więc wielokrotnie zarywałem nocki. Miło to wspominam, dlatego raz jeszcze podkreślę – gdyby finanse odpowiadały nakładowi pracy, gdyby dawały nam komfort spokojnego życia, tak jak ma się to w przypadku pierwszych trenerów czy zawodników, perspektywa byłaby zgoła odmienna. W jednym obszarze może być skrajnie, ale wtedy inny musi tę skrajność kompensować.
***
Asystenci są traktowani po macoszemu. Oczywiście, pierwszy trener jest pod presją, ma większą odpowiedzialność, wyniki spadają na jego barki. Ale na co dzień my również robimy wszystko, by tej presji było jak najmniej. Widzę te różnice, ale nijak mają się one do różnic finansowych, bo tam jest już przepaść. Przecież pierwszy trener zarabia często dziesięć czy dwadzieścia razy więcej od swojej “prawej ręki”. Poza tym z dniem, gdy rozwiązujesz kontrakt, kończą się przelewy na twoje konto. Nie masz, jak on, okresu wypowiedzenia, nie masz dodatkowej wypłaty za rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron.
***
Dostałem ostatnio propozycję pracy z klubu pierwszoligowego. 450 kilometrów od domu. Nawet na nią nie spojrzałem. Zawsze dążyłem do tego, żeby pracować w jak najwyższej klasie rozgrywkowej. Teraz mam na to inne spojrzenie. I nie dlatego, że spocząłem na laurach, bo osiągnąłem cel. Dojrzałem. Dziś wartość, którą stanowi moja rodzina, jest dla mnie ważniejsza. Kiedyś myślałem, że jeśli dostałbym ofertę z drugiej ligi, to wezmę plecak i pójdę w ciemno. To przecież moja pasja, moje hobby.
***
Tyle razy dostałem po tyłku, że postanowiłem zająć się czymś innym. Głupotą jest robić ciągle to samo i liczyć, że efekty będą inne.
***
Moja pierwsza praca na szczeblu centralnym wiązała się z wypłatą na poziomie dwóch tysięcy złotych. Problem w tym, że przez pół roku klub mi nie płacił. W czterech klubach mój kontrakt kończył się sprawą w sądzie, ze względu na zaległości. W ogóle prezesi w klubach nie liczą się z tym, że opóźnienia w płatnościach to może być dla kogoś problem… Oni przyzwyczajeni są do tego, że piłkarz zarabia pięćdziesiąt tysięcy miesięcznie, więc sobie poradzi. Dwa tygodnie obsuwki? To norma. Kiedy pracowałem w szkole i miałem stałą wypłatę, klub traktowałem jako dodatek. Problem pojawił się, gdy ze szkoły zrezygnowałem. Kiedy masz własną działalność, musisz zapłacić ZUS i podatek dochodowy. Tłumaczenia, że klub ci nie płaci, nie interesują żadnego urzędu.
***
Chcieliśmy poprawić przekaz na odprawach, chcieliśmy ulepszać nasze analizy. Zaproponowałem więc zakup programu. To był czas, gdy nie było jeszcze polskiego LiveTaga, więc koszt był spory – 500 euro miesięcznie. No ale, do cholery, byliśmy w Ekstraklasie, nie mogliśmy nawet podświetlić zawodnika na wycinku video… Nie udało się. “Za tyle, to ja mam pracownika” – usłyszałem w odpowiedzi od prezesa.
***
Nie będę skupiał się na swoich początkach, bo przepracowałem w piłce dekadę. Maksymalnie jako asystent zarabiałem około dziewięciu tysięcy złotych. Zdaję sobie sprawę, że ta kwota wydaje się wielu osobom bajeczna. Dziewięć tysięcy i robisz to, co kochasz?! Ale dopiero kiedy pokażesz kontekst, można wyciągać jakieś wnioski. Bo realnie ta wypłata jest na poziomie trzech-czterech tysięcy. Każdy klub wymaga od asystenta, by prowadził własną działalność gospodarczą, która co miesiąc kosztuje go około dwa tysiące złotych (ZUS + księgowość). Każdy z nas musi też wynająć drugie mieszkanie, w miejscu, do którego przyjechał – a to kolejne, minimum, 2500 złotych. Jeżeli doliczymy do tego wynajem mieszkania, w którym żyje twoja kobieta z dziećmi i koszty dojazdów do nich, przynajmniej raz na dwa tygodnie, okazuje się, że na życie zostaje na tyle mało, że nie jesteś w stanie odłożyć ani złotówki (i analizuję tutaj najwyższe apanaże, których dostąpiłem). A przecież w tych realiach to jest niezbędne. Asystent trenera nie ma takiej umowy jak pierwszy trener – u niego okres wypowiedzenia wynosi zwykle trzy miesiące. Kiedy pierwszy traci pracę, klub wypłaca mu cały kontrakt, może więc czekać na kolejne oferty. Asystent, którego głowa spada w tej samej chwili, pozostaje bezrobotny. Z działalnością na utrzymaniu. A przypominam, że zazwyczaj nie ma oszczędności. Każdy tydzień to zatem narastająca presja. Pojawiają się pytania: może pójść do pracy w innej branży? Ale kto zatrudni cię mając świadomość, że za kilka miesięcy otrzymasz ofertę powrotu do piłki i z pracy odejdziesz? To może jakaś drużyna młodzieżowa? Może praca w akademii? A co, jeśli – znowu – będzie oferta? Ty na nią czekasz, ale sezonu z dzieciakami dokończyć nie będzie miał przecież kto… Nie widzę tutaj racjonalnego rozwiązania. Nie przywiązujcie się do tych stawek. Spójrzcie realnie. Pamiętajcie o specyfice. O działalności, o wynajmie dodatkowego mieszkania. Koszty pozaekonomiczne to jedno, ale tutaj nawet ekonomia się nie spina.
***
Jaka jest różnica między pierwszym trenerem, a trenerem asystentem? Obaj podpisują dwuletni kontrakt, ale ten drugi musi dodatkowo zgodzić się na trzymiesięczny okres wypowiedzenia. Praca asystentów jest niedoceniana. Rzadko kiedy jest widoczna, rzadko kiedy wspomina się i docenia anonimowych asystentów, którzy w moim przekonaniu mają duży wpływ na to, co dzieje się w zespole. Dla ludzi w sztabach brakuje pieniędzy, brakuje uczciwych kontraktów. Brakuje też normalności, jeżeli chodzi o planowanie pracy. Praca nie może wypalać, wykańczać. To musi być część życia, a nie całe życie.
***
***
Po jakim czasie kończą się oszczędności asystenta? Niestety nie doświadczyłem tego, co to są oszczędności (śmiech). Ktoś może pomyśli, że żyłem ponad stan, ale trzy czy cztery tysiące złotych, które po odliczeniu kosztów zostawało na życie, nie dawało mi takich możliwości. Tym bardziej, że ciągle rozmawiamy o najwyższej stawce, do której doszedłem, a przez wiele lat zarabiałem znacznie mniej. Nie doznałem ani jednego sezonu takiego, żebym mógł w przerwie między klubami zabrać rodzinę na wakacje lub samemu pojechać na jakiś staż, dokształcać się w okresie, gdy mogłem wykorzystać czas bez ligowej młócki.
***
Wyjeżdżasz do pracy. Nie wracasz na weekend, bo grasz mecz. Nie widzisz rodziny. Nawet nie chodzi już o taką codzienną tęsknotę, ale w roli asystenta nie stać cię nawet na to, żeby ta rodzina przyjechała w odwiedziny, raz w miesiącu, na kilka dni. Ty jedziesz do niej. Na dzień, maksymalnie półtora, spędzasz kilka godzin w samochodzie – i to jedyny kontakt, jaki masz z najbliższymi.
***
Najgorszy czas? Okres pandemiczny. Straciłem klub chwilę przed wybuchem zarazy, a futbolowy świat zatrzymał się. Jechałem samochodem, w kieszeni miałem 50 złotych. Wiedziałem, że tym razem nie będzie szybkiej zmiany. Dodatkowo klub nie zapłacił mi zaległości, wszystko było zamrożone. A miałem do opłacenia jeszcze trzy miesiące podatku dochodowego i ZUSy. Wtedy w radiu usłyszałem… ogłoszenie Amazona. To ciekawe, jak wiele zmienić może się przez kilka tygodni. W jednej chwili grasz mecz na Łazienkowskiej, z trybun dopinguje cię kilkanaście tysięcy widzów, a za moment przez dziesięć godzin dziennie pakujesz i wysyłasz paczki. Na szczęście… w maseczce.
To była dla mnie olbrzymia lekcja pokory. Moment przełomowy, który spowodował, że zacząłem na wszystko patrzeć inaczej. Rachunek zysków i strat pozwolił mi spojrzeć z trzeźwej perspektywy. Przeszedłem do call center. Sprzedawałem części samochodowe. Po miesiącu dostałem podwyżkę, lepsze stanowisko. Pracowałem od 8 do 16, będąc blisko domu. W tej pracy zamykałem laptopa o 16:00, po tej godzinie wszystko inne przestawało mnie interesować. Pieniądze otrzymywałem na czas. Kultura i szacunek były zupełnie inne. Skończyła się świadomość, że pracujesz z tygodnia na tydzień i twój dalszy los zależny jest od tego, co wydarzy się w weekend. A najśmieszniejsze w tej historii jest to, że praca w Amazonie, koniec końców, przynosiła mi takie same pieniądze jak praca… w Ekstraklasie.
***
Czego nauczyła mnie Ekstraklasa? Tego, że rodzina jest najważniejsza. Co z tego, że dostaniesz medal, że wygrasz puchar, kiedy nie masz z kim dzielić tego szczęścia?
***
Na profesjonalnym poziomie oszczędza się na tych, którzy wykonują pracę u podstaw. Ale to jest kwestia organizacji klubu. Czasami na wioskach widzimy podobne przykłady: A-klasowa drużyna nie ma żadnych struktur, porządnego zaplecza, ale znajduje pieniądze na kilku zawodników oraz pierwszego trenera, którzy robią z nią awans. Tzw. myślenie na krótką metę. Wieś? Moim zdaniem to samo jest w Ekstraklasie.
Nie mogę pojąć, że zawodnicy zarabiają krocie, kilkanaście razy więcej od członków sztabów, a czasami pensja jednego, nawet nie gwiazdy zespołu, wystarczyłaby na utrzymanie całego sztabu na poziomie przyzwoitym. Ale dochodzimy znów do słowa “organizacja”, która wygląda tak przez brak świadomości włodarzy.
***
Zawsze myślałem, że Ekstraklasa to dla mnie cel taki, jak dla olimpijczyka moment, kiedy kończy maraton i wbiega na stadion podczas Igrzysk. Wtedy kątem oka widzi kilkadziesiąt tysięcy wiwatujących kibiców, wszyscy mu gratulują, cieszą się. Wtedy czuje, że na tę chwilę pracował całe życie. Gdy ja wbiegłem na ekstraklasowy stadion… okazało się, że jestem tam całkowicie sam.
***
Poza nielicznymi przykładami, oszukujemy samych siebie. Piłka w polskim wydaniu nie ma większego sensu. Nie ma większego celu. Tu realizacja własnego pomysłu nie jest możliwa. Jeśli trener pracuje średnio w klubie ekstraklasowym pół roku, to ja pytam: jaki jest cel tej pracy? Niezależnie od tego, jaka jest nasza wiedza, jakie byłyby nasze pomysły i długofalowe plany – nie jesteśmy ich w stanie zrealizować. To nasza fatamorgana. Nigdy nie ma czasu na to, by wprowadzić swoją filozofię.
***
Medialnie nas nie ma. Jesteśmy anonimowi. Nie jest tak, że bardzo nam tego brakuje, ale na pewno żal, że środowisko nie ceni naszej pracy. Tym bardziej, że wykonujemy kawał roboty, jesteśmy w klubach piłkarskich mrówkami od czarnej roboty, poświęcamy się czasowo zdecydowanie ponad etat, a pewnie i ponad dwa. Każdy z nas chce wygrywać, wchodzić coraz wyżej, chce być na szczycie. Jako asystent jesteś na szczycie, ale nie wiesz do końca, jaką częścią tego szczytu jesteś. Niby jesteś na ławce, niby jeździsz na mecze, a przy tym dla kilkunastu tysięcy ludzi, którzy kupują na te mecze bilety, jesteś postacią, o której nie mają pojęcia. Której nie znają z nazwiska, której nie kojarzą z twarzy. To samo dotyczy dziennikarzy, komentatorów, którzy mijają cię na ulicy i nawet nie wiedzą, że w weekend pracowali kilkanaście metrów obok ciebie. Zdjęcie z fanami? Autograf? Z mojej perspektywy to wielki motywacyjny kop, który nakręca na kolejne tygodnie. Asystent potrzebuje go tak samo jak wszyscy pozostali ludzie, którzy funkcjonują w piłce.
***
Wiele zależy od tego, do jakiego sztabu się trafi. Na tym często buduje się później dalszą narrację. Dla mnie podstawą jest to, by mieć się od kogo uczyć i zależało mi, by w takich projektach się znaleźć. To był i jest dla mnie punkt wyjścia.
***
Po co wydawać na asystenta, skoro za chwilę przyjdzie kolejny? Zawsze jest ktoś “na dorobku”, zawsze na AWF-ach są studenci. Oni marzą o Ekstraklasie, oni są w stanie poświęcić wiele, by się w niej znaleźć. Na jak długo? To nie jest istotne, bo po nich przyjdą kolejni. Kolejne roczniki, kolejne pokolenie ludzi bez zobowiązań. Gdy oni założą rodziny, gdy im urodzą się dzieci – znów przyjdzie czas na wymianę. Pytanie tylko: jaką wartość dodaną takie osoby wnoszą do polskiej piłki?
***
Wszystkie spisane powyżej cytaty to historie prawdziwe. Za wieloma stoją osobiste dramaty tych, od których je usłyszeliśmy. Wszystkie dotyczą natomiast ludzi, którzy nie włóczą się wcale po trzecich ligach, a funkcjonowali w sztabach ekstraklasowych klubów. Przez wiele lat – co nie starczyło, by nie mylili ich ligowi komentatorzy. Dla kibiców, większości dziennikarzy i wszelkich osób postronnych – bohaterowie tych historii są anonimowi. Na potrzebę tego tekstu postanowiliśmy tego nie zmieniać.
PRZEMYSŁAW MAMCZAK
Więcej o trenerach: