Już mieliśmy chwalić Lecha za czwarte zwycięstwo z rzędu, już poklepać po plecach za cenny rezultat, bo przecież teren w Szczecinie jest trudny, ale niestety – Lech wywozi od Pogoni tylko remis. „Tylko”, bo miał wszelkie argumenty ku temu, by zgarnąć jednak całą pulę. Ale niestety – miał w swoim składzie również podwójnego agenta, Barry’ego Douglasa, który zrobił wszystko, by Kolejorz nie wygrał. No i udało mu się.
Po pierwsze Szkot zawalił bramkę otwierającą ten mecz. Almqvist zostawił go za plecami tak, jakby uciekał wozowi z węglem, a nie profesjonalnemu piłkarzowi. Właściwie nie bylibyśmy zdziwieni, gdyby widzowie w przerwie z większą werwą szli do toalety niż Douglas do rywala. Almqvist po tym nierównym pojedynku odegrał do Łęgowskiego, a ten uderzył z pola karnego. Z tą próbą poradził sobie jeszcze Bednarek, ale przy dobitce był bezradny – koledzy go nie zaasekurowali, więc Kowalczyk władował właściwie na pusta.
Po drugie Douglas nie wykorzystał setki, ba, dwusetki. Dośrodkowanie, piąty metr, obrońcy w lesie… Nic, tylko dostawić głowę i cieszyć się z gola. Ale nie! Szkot jakimś cudem nie trafił, a przecież – bez ironii – trudniej było nie trafić, niż trafić.
Pogoń – Lech 2:2. Faul rodem z oktagonu
Po trzecie i najgorsze, Douglas w ostatnich minutach sprokurował rzut karny dla Pogoni i wyleciał z boiska z drugą żółtą kartką. To naprawdę nie była trudna sytuacja – wystarczyło zaasekurować kolegę w walce o piłkę z Bartkowskim, czyli dwa na jeden, żaden problem. Jednak znów: nie dla Douglasa. Chłop poszedł z łokciem, wpieprzył się w rywala, jakby walczył w oktagonie i Raczkowski po obejrzeniu sytuacji na VAR wskazał na wapno. Jedenastkę wykorzystał Drygas.
W zasadzie Kolejorz powinien być wdzięczny, że Douglas dostał czerwień, bo po bramce na 2:2 było jeszcze trochę czasu i kto wie, co jeszcze lewy obrońca by wymyślił. Ręka, samobój? Nie chcemy podpowiadać, facet i tak ma dużą wyobraźnię.
Pogoń – Lech 2:2. Ishak i Skróraś zrobili swoje
A poważnie: Lech ma czego żałować, gdyż był lepszy niż gospodarze. Szybki cios w Szczecinie niejednego mógłby wrzucić już na linii, ale akurat nie Lecha. Poznaniacy się ogarnęli i z biegiem czasu przejmowali inicjatywę. Dość powiedzieć, że Pogoń w pierwszej połowie oddała cztery celne strzały, a w drugiej czekała na zatrudnienie Bednarka do 84. minuty, kiedy bramkarz łapał piłkę po podaniu Drygasa. A przecież Portowcy gonili już wówczas straty. No o czym to świadczy, jak nie o dominacji Lecha.
Kolejorz miał w tym spotkaniu kilka naprawdę mocnych punktów. W środku pola rządził Karlstroem, Ishak był wręcz wszędzie, również w defensywie, na skrzydle wiatr robił Skóraś, jakby chciał bardzo wyraźnie pokazać, że ewentualne powołanie nie będzie na wyrost. Przy dobrej dyspozycji swoich piłkarzy Lech nie musiał długo gonić, bo ledwie dwanaście minut. Zamieszanie, czy też nieporadność obrońców w polu karnym wykorzystał Ishak. W drugiej połowie Szwed dorzucił konkret – tym razem w postaci asysty, kiedy dośrodkował ze skrzydła, a Skóraś dostawił stopę.
Choć jest w tej akcji zgryz – czy Karlstroem faulował Borgesa? No, ewidentnie nadepnął Brazylijczyka na stopę, czym wyłączył go z gry i ułatwił sobie przejście do fazy ataku. Dziwimy się, że Paweł Raczkowski nie oglądał tej sytuacji na monitorze – skoro nie widział tej sytuacji na żywo, a najwyraźniej nie widział, powinien wydać osąd przy powtórce. Naszym zdaniem: błąd. Piłkarz Pogoni był faulowany.
Pogoń – Lech 2:2. Szkot pomógł Portowcom
Jednak niech to nie wpływa na narrację o postawie Lecha, bo Kolejorz naprawdę mógł się podobać. Pogoń w drugiej połowie była po prostu bezradna i gdyby nie Douglas, nie zabrałaby gościom punktów. No, ale cóż – szczecinianie grali w dwunastu, więc ostatecznie z tej przewagi skorzystali. Uznamy więc, że Lech nie powinien się przesadnie martwić. Trzy dni po ciężkiej partii zagrać tak porządny mecz z Pogonią? Cenna rzecz. Za tydzień zapomnieć o Douglasie i powinien być pełen zestaw.
Fot. Newspix