To jest murowany kandydat do miana meczu sezonu. Drugoligowy KKS Kalisz znów sprawił niespodziankę i po absolutnie szalonym widowisku wyeliminował z Pucharu Polski ekstraklasowy Widzew Łódź. Wynik 5:5 i seria rzutów karnych wygrana przez Dumę Kalisza 4:3 mówi sama za siebie. O tym niezwykłym spotkaniu rozmawiamy z Mateuszem Gawlikiem, środkowym obrońcą KKS-u, który wykorzystał w środę aż trzy rzuty karne.
Emocje po wczoraj już opadły? Świętowanie pewnie trwało długo.
Emocje cały czas w nas siedzą, bo o czymś takim trudno zapomnieć. To, co się wydarzyło w tym meczu, to jest coś niesamowitego. Na pewno przejdzie on do historii kaliskiej piłki. A co do świętowania, to nic wielkiego nie było. Myślę, że na świętowanie będzie jeszcze lepszy czas.
Czyli dzisiaj praca zgodnie z planem czy dostaliście trochę wolnego od trenera?
Nie ma mowy o żadnym odpuszczaniu. Idziemy zgodnie z planem. Czwartek to na pewno ważny dzień, ale mamy normalnie trening po południu. Oczywiście będzie to przede wszystkim odnowa biologiczna, masaże. W niedzielę mamy bardzo ważne spotkanie ligowe ze Śląskiem, więc po czymś takim trzeba się dobrze zregenerować.
Jaki mieliście plan na ten mecz? Byliście zaskoczeni tym, jak wyglądał Widzew w pierwszej połowie?
Przede wszystkim powiedzieliśmy sobie przed meczem, że wychodzimy na boisko i gramy swoją piłkę. Zależało nam na tym, żeby przede wszystkim nie przestraszyć się rywala i grać tak, jak zawsze. Wtedy może uda się osiągnąć sukces. Myślę, że udało nam się to zrobić, bo przez 120 minut graliśmy jak równy z równym, a przeciwnikiem był przecież zespół z Ekstraklasy. I to właśnie raczej Widzew był bardziej zaskoczony naszą postawą. Nie spodziewali się takiego początku meczu.
Popełniliście jednak sporo błędów, bo daliście Widzewowi odrobić aż trzybramkową stratę. Gdzie leżał ten główny problem?
Na pewno szkoda tej straconej bramki w końcówce pierwszej połowy. Widzew dostał impuls i w przerwie zdawaliśmy sobie sprawę, że czeka nas bardzo ciężkie 45 minut i że rywal ruszy na nas z pełną mocą, żeby jak najszybciej zdobyć drugą bramkę. Niestety udało im się to i zrobiło się nerwowo. Ale na szczęście graliśmy dalej swoje. Nie przestraszyliśmy się i dopiero ta bramka z karnego w doliczonym czasie gry zmieniła trochę sytuację.
Wtedy pojawiło się zwątpienie?
Na pewno mogliśmy się ustrzec tych bramek na 3:2 i 3:3. Ta pierwsza przeszła gdzieś tam po bucie. Przy tej drugiej Maciej Krakowiak wyszedł tak nieszczęśliwie z bramki i wpadł na napastnika. Niestety taka jest piłka. To są ułamki sekund, które decydują o tym, kto jest szybciej przy piłce. Jednak my od samego początku meczu wierzyliśmy w to, że możemy awansować. Pokazaliśmy to już po 20 minutach, że tanio skóry nie sprzedamy. Nie jest to łatwe kiedy z 3:0 robi ci się 3:3 i musisz grać dogrywkę, czyli w zasadzie wszystko od nowa. Wtedy raczej mało kto się spodziewał, jak to się później potoczy. Wszyscy raczej czekali na to aż Widzew nam strzeli tę bramkę w dogrywce. Ale my potrafiliśmy odpowiedzieć. Strzeliliśmy bramkę w 118. minucie i wtedy już wydawało się, że to koniec, ale rywale też się nie poddawali. Jednak na tym to polega. To jest mecz, sport, gdzie zawsze gra się do końca.
Na szczęście dzisiaj nie ma to już żadnego znaczenia. Jest za to wspaniałe uczucie dla kibiców i dla nas wszystkich. W każdym razie wiara w nas była od początku do końca. Na trybunach też było widać wiarę. Nawet przy tych karnych, kiedy pierwszego nie udało się wykorzystać, wierzyliśmy dalej, że Widzew też się pomyli i to my awansujemy.
W takim razie przejdźmy już do ciebie, bo chyba jesteś głównym bohaterem wczorajszego spotkania. W końcu nie w każdym meczu wykonuje się trzy rzuty karne i w dodatku wszystkie wykorzystuje. Sporo pracujesz nad tym elementem?
Na początku na pewno chciałbym podziękować trenerowi Tarachulskiemu, bo to on krzyknął, żebym wykonywał tego pierwszego karnego. A skoro pierwszego wykorzystałem, to do drugiego też podszedłem. Dlatego w tym konkursie rzutów karnych powiedziałem od razu, że idę piąty. Los tak chciał, że to był karny decydujący. A czy przykładam do tego jakąś specjalną wagę? Nie było żadnych dodatkowych treningów, ani nic takiego. Po prostu kilka razy uderzaliśmy karne przed tym spotkaniem i widocznie trener zwrócił uwagę, że mi to wychodzi najlepiej, ale tylko spośród zawodników, którzy byli wtedy na boisku. Jeżeli Nestor Gordillo albo Piotr Giel dalej by grali, to na pewno uderzałby któryś z nich.
A co czułeś, podchodząc do tego decydującego karnego? Podejrzewam, że było sporo stresu. Szczególnie że uderzaliście na bramkę przy sektorze zajmowanym przez kibiców gości.
Myślę, że przede wszystkim to czułem radość. Wiedziałem, że jeżeli go wykorzystam, to stadion wybuchnie. Podobnie jak nasza ławka rezerwowych, która z całym sztabem ruszy w moim kierunku. Fajne jest to uczucie, wspaniała chwila. Właśnie dla takich chwil się trenuje i uprawia ten sport.
Dla Kalisza był to wielki dzień, bo pobito rekord frekwencji na meczach KKS-u. Atmosfera bardzo wam pomogła?
Zdecydowanie był to wyjątkowy dzień, prawdziwe święto. Już przed meczem wiedzieliśmy, że szykuje się rekord frekwencji. Wiedzieliśmy, że będziemy grali z dwunastym zawodnikiem, bo kibice na pewno nam pomogą. To jest bardzo ważny element tej wygranej. Doping niósł się przez całe spotkanie. Zrobiliśmy to razem — my i kibice. Dziękujemy im, że pojawili się w tak licznym gronie i wierzyli w nas do końca.
Przed rokiem również wyeliminowaliście z Pucharu Polski ekstraklasową drużynę – Pogoń Szczecin. Jednak wtedy zakończyło się wynikiem 2:1 w regulaminowym czasie gry. Które zwycięstwo było trudniejsze?
Trudno to ocenić tak jednoznacznie. W tym meczu z Pogonią na pewno nie mieliśmy aż tak wielu sytuacji. Nie podchodziliśmy zbyt często pod ich pole karne. Z kolei z Widzewem już w pierwszej połowie stworzyliśmy sobie sporo dogodnych okazji na podwyższenie wyniku. Nie wiem, który był trudniejszy, ale w tym wczorajszym na pewno było znacznie więcej emocji. Dla kibiców zdecydowanie ważniejsze było to zwycięstwo z Widzewem.
Wyrośliście więc ostatnio na prawdziwych „gigant killerów”. W takim razie, kto następny? Z kim chcielibyście zagrać w kolejnej rundzie?
Znając nasze szczęście, to znów będzie to ktoś z czołówki Ekstraklasy. Ostatnio był Raków, a teraz zobaczymy. Może Legia, może Lech. Z pewnością będzie to kolejne wielkie święto w Kaliszu i kibice zmotywują się, żeby ponownie przyjść na stadion w tak licznym gronie.
Czytaj więcej o Pucharze Polski:
- Dlaczego Polsat jest psem ogrodnika?
- Puchar Polski – tylko w Polsacie Sport! Co za emocje!
- Stal Rzeszów – Korona Kielce? Szkoda, że państwo tego nie widzą!
ROZMAWIAŁ PATRYK FABISIAK
Fot. Newspix