Dumny przedstawiciel drugiej najstarszej ligi na świecie i 56-krotny mistrz Irlandii Północnej, ale kopciuszek w wersji mikro na arenie europejskiej. Linfield jest tak nieistotnym punktem na mapie dla miłośników piłki kopanej w Polsce, że gdyby nie skrzyżowanie dróg z Legią w eliminacjach w 2020 roku, ktoś mógłby walnąć gafę, że to nazwa brytyjskiego karabinu z II wojny światowej o niemal identycznym brzmieniu. Ale, oczywiście, nic z tych rzeczy. Mowa o klubie, którego jeden mecz dzieli od fazy grupowej Ligi Konferencji.
Sierpień 2020 roku, mecz Legia – Linfield – piszemy na Weszło, że „The Blues” to etatowy worek treningowy, który zbiera baty wszędzie tam, gdzie futbol uprawia się profesjonalnie.
Sierpień 2022 roku, mecz Linfield – RFS – Irlandczycy zagrają jedno z najważniejszych spotkań w historii klubu, rewanż (przy stanie 2:2) o premierowy byt w europejskich pucharach nowej generacji.
Linfield na przebrnięcie jakichkolwiek eliminacji czeka całą wieczność. Od kilkudziesięciu lat niezmiennie musi liczyć się z faktem, że poważniejsze granie w Europie jest sufitem absolutnie nie do przebicia. Tę niemoc dobitnie udowadniają liczne kompromitacje z silniejszymi rywalami, którzy „The Blues” zwykli traktować jak – no właśnie – worek treningowy. W ostatnich latach wyniki pokroju 0:6 w dwumeczu z Celtikiem czy Rosenborgiem, a nawet w tym roku 0:5 z FC Zurich i 1:8 z Bodo/Glimt mówią same za siebie.
Nie takie jednak historie futbol generuje, prawda? Nie takie przełomy, które zdumiewają, a właśnie to postara się zrobić Linfield. W Belfaście widzieli już jeden z licznych „cudów”, jakim był Titanic. Dzisiaj, choć mowa o czymś zupełnie innym, może być podobnie.
Dlaczego obecna przygoda Linfield jest warta większej uwagi?
Wyobraźcie sobie, że w bój o puchary wysyłacie ekipę z zaplecza Ekstraklasy, tylko taką ze środka stawki. Nie brzmi to jak szansa na sukces, a bardziej jak eksperyment społeczny, który miałby chyba tylko bawić, nie fascynować. No i teraz dajcie wiarę – choć chyba nikogo specjalnie przekonywać nie trzeba – że na podobnym poziomie jest dzisiaj mistrz Irlandii Północnej. Zarobki, wartości rynkowe zawodników, realia transferów bezgotówkowych, budżet – mimo poprawy przez ostatnie dwa lata, wciąż mizeria na tle nawet takich europejskich outsiderów jak my.
Linfield w liczbach (wg Transfermarkt):
- Najdroższy zawodnik (i całej ligi): Chris Johns, bramkarz wyceniony na 275 tys. euro,
- Najwyższy transfer do klubu: Glenn Ferguson za 80 tys. euro w 1998 roku,
- Najwyższa sprzedaż: Trai Hume do Sunderlandu za 240 tys. euro w 2022 roku,
- Zarobki zawodników to średnio 10 tys. złotych,
- Budżet klubu: około 3 mln euro.
Mimo ograniczonych środków, Linfield jest u progu gry w fazie grupowej europejskich pucharów. Nie chcemy teraz bić w bębny, uderzać w populistyczne tony i aktywować wieczną dyskusję pt. „Skoro oni mogą, to dlaczego polskie kluby nie?”. To wątek poboczny, acz trudno przejść obok niego obojętnie. W każdym razie, kontrast jest dobitny – reprezentant 43. ligi na Starym Kontynencie ma dziejową okazję, żeby zyskać ogromny szacunek piłkarskiego gremium nie tylko w Irlandii Północnej.
Najwięcej piłkarzy z Danske Bank Premiership (Irlandia Północna) przechodzi do: drugiej ligi (228), trzeciej ligi (55), dwóch najwyższych lig w Irlandii (84), League One (13)
Poznali już smak pucharów, ale to jest zupełnie coś innego
Patrząc na XXI wiek, ósma najbiedniejsza liga w Europie jeszcze nie miała swojego przedstawiciela w fazie grupowej europejskich rozgrywek. W przeszłości Linfield jako największy klub w Irlandii Północnej jakieś pozytywne epizody poza krajem zaliczał, ale to zaledwie kilka wyjątków w Pucharze Europy Mistrzów Klubowych i Pucharze Zdobywców Pucharów w latach 60. Dość powiedzieć, że największym sukcesem „The Blues” było dotarcie do 1/4 finału PEMK w 1967 roku. Wówczas ekipie z Belfastu udało się ograć mistrza Luksemburga (nieistniejącego już Aris Bonneweg), a potem norweską Valerengę. Za mocna w ćwierćfinale okazała się CSKA Sofia.
Lekko mówiąc, nie była to porywająca przygoda. I to krótka, trwająca zaledwie dwa mecze, a zatem zupełnie inna od tej z 2022 roku.
Obecna droga Linfield potrwa przynajmniej osiem spotkań, licząc dzisiejsze starcie z łotewskim RFS (liga łotewska ma pozycję nr 34 w rankingu UEFA). Niezależnie od typu zakończenia tej historii, „The Blues” już wygrali, a w przypadku wyeliminowania swojego rywala może dosłownie wpłynąć na bieg historii w perspektywie nie kilku, a co najmniej kilkunastu lat.
Eliminacje Linfield w sezonie 2022/2023:
- El. do Ligi Mistrzów, 1/8 finału: The New Saints (0:1 i 2:0)
- El. do Ligi Mistrzów, 1/4 finału: Bodo/Glimt (1:0 i 0:8)
- El. do Ligi Europy, półfinał: FC Zurich (0:2 i 0:3)
- El. do Ligi Konferencji, finał: RFS (2:2 i ?)
Linfield – przyznajmy to uczciwie – korzysta z przychylnego systemu eliminacji (dwie porażki w dwumeczach) i szczęścia w losowaniu. Ale jeśli uda im się zrobić coś, czego kluby z tej części świata nie są w stanie zrobić od dekad, nikt nie będzie o tym pamiętał. Najbardziej w pamięci Linfield może zostać suma kilku milionów euro, jaka realnie jest do zgarnięcia.
Przygoda Linfield może zmienić dużo i mało jednocześnie
Dla Linfield najcenniejszą walutą jest władza na krajowym podwórku, a każde pieniądze płynące z krótkich romansów z europejskim futbolem są w tym kontekście bezcenne. Mimo że w Irlandii Północnej gra o tron już dawno została rozstrzygnięta, ponieważ klub z Belfastu w ostatniej dekadzie tylko trzy razy oddał mistrzostwo na rzecz Crusaders, awans do fazy grupowej wyniósłby irlandzkiego dominatora do innej galaktyki. W kraju dziennikarze i byli eksperci już mówią o game-changerze. Trochę z obawą, ale też jakąś dozą ekscytacji.
Wartość ligi w Irlandii Północnej to prawie 22 mln euro, tak samo w Irlandii. Powiedzmy, że to dzisiaj jedna Legia. To wymowne porównanie.
Niech wymowny będzie fakt, że dzięki takiemu wyczynowi Linfield może zarobić tyle, ile samo jest w ogóle warte. To o tyle istotne, że kluby w Irlandii Północnej (Irlandii także) nie mają finansowej sielanki. Ich struktury są przestarzałe, futbol nie ewoluuje, brakuje wsparcia instytucji rządowych. A przecież mówimy o drugiej najstarszej lidze świata, na podium u boku rozgrywek w Anglii i Szkocji, do których nawet odrobinę utalentowani zawodnicy z „Zielonej Wyspy” lgną jak ćmy do światła, kiedy okno uchyli się choćby na milimetr. Przepaść między tymi krajami w świecie futbolu jest gigantyczna i nic nie wskazuje na to – zupełnie odkładając na bok porównania do Premier League – że sami Irlandczycy znacznie się poprawią. W ich oczach ewentualne powodzenie Linfield w pucharach prędzej może zostać uznane za błąd w Matrixie, a nie fundament do gruntowanych zmian w całej piłkarskiej piramidzie. Ot, mimo potencjału na przełomowe wydarzenie w realiach irlandzkiego futbolu, wiele się raczej nie zmieni.
CZYTAJ WIĘCEJ O EUROPEJSKICH PUCHARACH:
- Droga w jedną stronę. Qarabag ściąga gwiazdy, a nie je kreuje
- Rzuty wolne, tarcia w szatni i brutalny mord w tle. Jak Feyenoord zwyciężył w Pucharze UEFA
- Dziwny przypadek Kristoffera Velde. W Europie kozak, w lidze badziewiak
- Mistrzostwo, a potem kryzys. Dlaczego Lech powtarza te same błędy?
- Piłka w świecie bankowych czeków i urzędniczych formularzy
- Największe niespodzianki ostatnich lat w Lidze Europy. Znów zazdrościmy Czechom
Fot. Newspix