Chińczycy nie trzymają się mocno. Liżą rany. Liczą pieniądze. Tłuką się na politycznych szczytach. Knują plany mocarstwowych podbojów. Wciąż roją o globalnym prymacie i podsycają propagandowy przekaz o własnej potędze, ale sparzyli się na czeskim porcie, więc pekińsko-szanghajskie pieniądze już nie uzdrawiają i nie wzbogacają Slavii Praga, stanowiąc zaledwie kilka procent w przychodach tego nobliwego klubu, który w ostatnich latach urósł na czołową piłkarską siłę wschodniej części Europy.
Slavia Praga nie zaznaczyłaby się jednak tak zdecydowanie i przebojowo na futbolowej mapie Starego Kontynentu, gdyby lżej wiał imperialny chiński wiatr, gdyby czeskie elity polityczne kontynuowały wieloletnią antykomunistyczną politykę międzynarodową, gdyby Ye Jianming prowadził swoją karierę w uczciwy sposób i nie okazał się podejrzanym typem rodem z opowieści o technokratycznych czarnych charakterach, a Jaroslav Tvrdik nie był takim koniunkturalnym nieudacznikiem.
Tradycja wygrywania
– Nie jesteśmy faworytem, a awans byłby olbrzymim sukcesem – mówi Marek Papszun przed rywalizacją jego Rakowa Częstochowa ze Slavią Praga w czwartej rundzie eliminacji do Ligi Konferencji. Szkoleniowiec wicemistrza Polski nie należy do kościoła trenerów-nudziarzy, dla których jakiekolwiek odważniejsze deklaracje czy zdecydowane stanowiska względem szans i potencjału swojej drużyny zakrawają o aroganckie świętokradztwo. Nigdy-przenigdy nie padłyby takie słowa, gdyby tylko Papszun uważał, że Slavia jest słabsza od Rakowa. Ale nie jest, bo od dobrych kilku lat czerwono-biali bawią się na swoich zasadach.
Sezon 2017/18? Faza grupowa Ligi Europy.
Sezon 2018/19? Ćwierćfinał Ligi Europy.
Sezon 2019/20? Faza grupowa Ligi Mistrzów.
Sezon 2020/21? Ćwierćfinał Ligi Europy.
Sezon 2021/22? Ćwierćfinał Ligi Konferencji.
Na czeskich murawach – cztery mistrzostwa. Na międzynarodowych boiskach – epickie boje z Interem, Barceloną i Chelsea, wygrane mecze z Sevillą, Niceą, Leicester czy Bayerem Leverkusen, całkiem wyrównana rywalizacja z Feyenoordem. Slavia Praga kosi gruby hajs od UEFA. I zagranicznych klubów, które – nęcone tymi sukcesami i sukcesikami – regularnie płacą miliony za jej piłkarzy. West Ham wybulił ponad szesnaście milionów euro za Tomasa Soucka i sześć milionów euro za Vladimira Coufala. Spartak Moskwa wyrzucił dwanaście kafli na Alexa Krala. Brighton zainwestował osiem baniek w talent Abdallaha Simy. Benfika wydała tyle samo za Alexandra Baha. Torino i Lokomotiw Moskwa wzbogaciły praski klub sumaryczną kwotą przekraczającą dziesięć kawałków za Davida Zimę i Jana Kuchtę. Dziewięć z dziesięciu największych transferów wychodzących ze Slavii Praga to ruchy z ostatnich kilku lat.
To owoc mądrej polityki. I urealnienia. Bo gdy w Slavii pojawiły się pieniądze, postanowiono zaszaleć i nakupować głośne nazwiska. Ściągnięto Danny’ego, byłego trzykrotnego mistrza Rosji, zdobywcę Superpucharu UEFA, wielokrotnego reprezentanta Portugalii, za którego swojego czasu Zenit płacił trzydzieści milionów euro. Pojawił się Halil Altıntop – na liczniku ponad trzysta meczów w Bundeslidze. Zameldował się Rusłan Rotań – bardzo uznana postać w ukraińskim futbolu, blisko sto meczów w tamtejszej kadrze, ćwierćfinał mundialu w 2006 roku. Ale to była ślepa uliczka. Drodzy w utrzymaniu i dryfujący na drugą stronę rzeki zawodnicy nie byli żadnym gwarantem dobrych wyników, więc dyrektorzy sportowi – najpierw Jan Nezmar, a następnie Jiri Bilek – zaczęli kupować młodych czeskich graczy, którzy pod okiem świetnego trenera Jindrich Trpisovskiego szybko rozwijali skrzydła i dopasowywali się do wygrywającej układanki.
Dlaczego Legia Warszawa nie jest Slavią Praga?
Czysto sportowo Slavia Praga – klub o studencko-intelektualnym rodowodzie, zgarniający wszelkie najważniejsze czeskie trofea w okresie przedwojennym, dekadami uciskany przez komunistyczne władze i odrodzony po aksamitnej rewolucji – tworzy projekt o imponujących rozmiarach na miarę swojego położenia w Europie. Ale piłka nożna swoje, futbol swoje, mecze swoje, opowieści swoje, a nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie biznesowa inwazja Chińczyków na terenie Czech. Inwazja, której hurraoptymistyczne oblicze skończyło się serią wielopoziomowych nieporozumień i skandali.
Chińczycy zjawiają się w Slavii
W 2018 roku pojechaliśmy do Pragi, żeby z bliska przyjrzeć się „zbawieniu made in China i odzyskanemu blaskowi praskiej Slavii”. Pisaliśmy:
„Upadek był niezwykle blisko.
2008 rok. Slavia Praga gra w Lidze Mistrzów i po wygraniu jednego, zmierza po drugie mistrzostwo Czech, osiągnięte z sześciopunktową przewagą nad drugą Spartą. Wydaje się, że odjedzie największym krajowym rywalom na ładnych parę lat.
2010 rok. Slavia po odpadnięciu w fatalnym stylu w eliminacjach Champions League, zajmuje siódme miejsce w lidze. Jak ma się później okazać – i tak najwyższe aż do 2016 roku.
2014 rok. Do ostatniej kolejki nad Slavią wisi groźba spadku. Na jej mecze ligowe przychodzi średnio 6 200 osób, choć pięć lat wstecz nie było w Czechach popularniejszego wśród kibiców klubu. Po składzie, który kilka lat wcześniej grał w Lidze Mistrzów nie został kamień na kamieniu.
2015 rok. Slavii grozi bankructwo. Lata nieudolnego zarządzania i fatalnego gospodarowania klubowymi pieniędzmi sprawiają, że klub może uratować tylko niespodziewany zastrzyk gotówki. Szansa na to? Jak jedna na milion.
A jednak zbawienie nadeszło, w dodatku z dość nieoczekiwanej strony. Po sezonie 2014/15, za namową byłego czeskiego ministra obrony narodowej Jaroslava Tvrdika, potężny chiński konglomerat CEFC zdecydował się spłacić 112 milionów koron czeskich długu wobec byłego właściciela klubu, firmy Enic Sports Ltd. Przejął też 59,97% udziałów, zostając większościowym udziałowcem Slavii”.
Zbawienie made in China. Odzyskany blask praskiej Slavii
Chińczycy wjechali na białych rumakach. Nie tylko spłacili wielomilionowe długi wobec poprzedniego właściciela klubu, ale też obalili skompromitowanego i skorumpowanego Alesa Rebicka, wykupili od miasta Stadion Eden i zostali sponsorem tytularnym obiektu, któremu nadali nazwę hołdującą własnym emblematom – Stadion Sinobo. Zainwestowali w zmurszałą akademię. Obsadzili kompetentnych ludzi. I wycofali się w cień, żeby rozkwitowi organizacji przyglądać się z bezpiecznej odległości.
Jednocześnie nieufni Czesi przykładali lupę do konglomeratu CEFC i mnożyli wątpliwości, bo nie dość, że chińska firma prezentowała się bardzo zagadkowo i nieco podejrzanie, to jeszcze niezbyt chętnie dzieliła się jakimikolwiek informacjami na swój temat, a poważni krajowi sinolodzy ostrzegali nawet przed pozwalaniem im na swobodne inwestycje na terenie Czech przez wzgląd na ich powiązania ze służbami i kacykami chińskiej armii. Włodarze CEFC – jak przestało na grube ryby technokratycznego światka – wiedzieli jednak doskonale, że ich działania wpisują się w szerszy trend.
W Czechach nie rządził już kult sławnego Vaclava Havla. Ikonicznego dla europejskiej demokracji byłego czeskiego prezydenta, który przez całą swoją dziesięcioletnią kadencję dystansował się od komunistycznej chińskiej władzy. Nie prowadził żadnych większych interesów z Krajem Środka. Afirmował autonomiczność Tybetu. Spotykał się z Dalajlamą, którego Chiny postrzegają jako szkodliwego secesjonistę. Władzę – po Vaclavie Klausie – objął Milos Zeman, który począł przymilać się do najludniejszego państwa globu, zażyczył sobie zmiany kursu polityki zagranicznej i nie ukrywał ambicji stworzenia wielkiego handlowego korytarza między Pekinem a Pragą.
Na taki zwrot akcji nieskrywanym entuzjazmem zareagowała chińska władza, która poszukiwała sojusznika i biznesowej przystani w Europie. Karuzela zawirowała, domino ruszyło, puzzle zaczęły się składać, a CEFC – niby-prywatny chiński konglomerat, który z enigmatycznych powodów nie chciał przyznawać się do ewidentnych związków z chińskim rządem – posłusznie rzuciło się na czeski rynek. Nabyło udziały – oprócz Slavii – w browarze Lobkowicz i liniach lotniczych Travel Service Airlines. Kupiło Pałac Martinicki i budynek należący niegdyś do banku Zivnobanka w Pradze 1. Przejęło też grupę medialną Empresa Media. Laban Yu, szef badań nad Chinami w banku inwestycyjnym Jefferies Group, mówił w CNN: – Ludzie pytają mnie, skąd wzięło się CEFC, a ja zawsze odpowiadam, że CEFC wzięło się znikąd.
Śmierdziało na kilometr.
Nieudacznik Jaroslav Tvrdik
Jaroslav Tvrdik pełni rolę prezesa Slavii Praga. Trzęsie czeskim futbolem. Ściera się z sobie podobnymi. Próbuje demaskować skandale. Opowiada o know-how swojego klubu. Paraduje na zdjęciach z mianowanymi przez siebie dyrektorami sportowymi, a także z trenerami i piłkarzami, których dobre imię sławi na każdym kroku. Niekiedy bywa krytykowany za skąpstwo, nieprzeprowadzanie dużych transferów, przesadne oszczędzanie, ale czerwono-białych wciąż bronią imponujące wyniki w kraju i zagranicą, więc Tvrdik ma relatywny spokój. Zmaga się tylko albo aż z problemami natury osobistej. Ostatnimi miesiącami – dużo zdrowia i dużo siły – walczył z nowotworowymi powikłaniami, a wiosną przeszedł operację i dostał lekarski nakaz kilkumiesięcznego wycofania się z aktywnego angażowania w działania klubu.
Gdyby nie futbol, dwudziesty pierwszy wiek byłby dla niego pasmem mniejszych lub większych porażek, klęsk, plajt, wpadek, klap i niepowodzeń. Śmiano się z niego, kiedy był wziętym politykiem lewicowej Czeskiej Partii Socjaldemokratycznej, kiedy odchodził ze stanowiska ministra obrony narodowej w rządzie Milosa Zemana i Vladimira Spidli, kiedy doprowadził nad przepaść bankructwa CSA Airlines, kiedy składał bezradne rezygnacje i gęsto się tłumaczył, kiedy nadawano mu prześmiewcze przydomki i kiedy wreszcie jawił się jako twardogłowy polityczny utracjusz.
Zbawiennym antidotum dla gmachu jego podupadającej kariery okazało się zaangażowanie w działanie Czesko-Chińskiej Izby Wzajemnej Współpracy. Tvrdik stopniowo budował z niej główną platformę lobbingu chińskich interesów w Czechach – stał się nie tylko ich twarzą, ale też głównym operatorem i zarządcą. W pewnym momencie zastanawiano się, czy nie powinien zostać czeskim ambasadorem w Państwie Środka, ale on wolał działać w ojczyźnie, choć tu zarzucano mu interesowność, koniunkturalizm i nieczyste gierki. – W życiu jest tak samo, jak w piłce nożnej. Liczy się tylko wynik, a nie droga do niego – tłumaczył w Forbesie. To on pomógł konglomeratowi CEFC wparować do Czech i przejąć Slavię. To on – zasiadając w każdego rodzaju dyrekcjach firmy – wyznaczał kierunki działań CEFC na Europę. I to on, choć dalej – już w nieco innej roli – kieruje klubem, wmieszał do tego wszystkiego niesławnego Ye Jianminga.
Ye Jianming robi szum
Jiri Pehe, były doradca Vaclava Havla, powiedział swojego czasu, że Slavia Praga stała się narzędziem chińskiej propagandy, bowiem tamtejszy kapitał coraz agresywniej panoszył się na czeskiej ziemi, której stolica nagle – jakby przypadkowo – stała się jednym z najchętniej odwiedzanych przez chińskich turystów europejskich miast. Chińczycy nie zamierzali jednak rzucać się w oczy i klubową władzę pozostawili w rękach ludzi, znających się na piłce nożnej i zaznajomionych w środowiskowych realiach, czym uniknęli kompromitacji i kontrowersji. Klubu od czasu do czasu doglądał tylko Chan Chauto, prezes zarządu CEFC.
Największe cyrki działy się największej scenie za sprawą założyciel firmy, rzeczonego Ye Jianminga.
Kiedy rodziła się piłkarsko-biznesowa ekspansja chińskiego konglomeratu, Ye Jianming – prowadzony za rączkę przez Tvrdika – został honorowym doradcą Milosa Zemana do spraw gospodarczych i kwestii chińskich. Kiedy czeski prezydent odwiedził Xi Jinpinga, prezydenta Chińskiej Republiki Ludowej, Ye Jianming znajdował się u boku obu państwowych przywódców. Rozgorzała dyskusja: czy szef CEFC nie jest przypadkiem człowiekiem podstawionym przez Xi Jinpinga i pod przykrywką „własnego biznesu” ukrywa prawdę o imperialnej politycznej gierce Państwa Środka? Sinolodzy przestrzegali, że to postać anonimowa i nieprześwietlona, a opozycyjni politycy grzmieli, że wpływ takiej osoby na państwowe interesy zakrawa o absurd.
Bo choć biznesowy sukces Ye Jianminga wziął się znikąd, a jego drogę na szczyt przedstawiano jako ścieżkę od pucybuta do bogacza, po salonach poruszał się z iście kocią gracją. Fotografowano go w towarzystwie izraelskiego prezydenta Shimona Peresa, tureckiego prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana, wpływowego europejskiego polityka Jean-Claude’a Junckera. Spotkał się z księciem Abu Zabi, premier Bułgarii wydawał ucztę na jego powitanie, czapkowały mu ważne osobistości amerykańskiego kręgu rządzącego. Bonnie Glaser, starszy doradca Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych, komentował w rozmowie z CNN: – Dla mnie to opowieść o tym, jak ludzie, którzy są naprawdę nieważni, mogą sprawić, że coś się wydarza.
CEFC generowało miliardowe zyski, choć czescy specjaliści od biznesu przekonywali, że większość ruchów konglomeratu nie ma większego rynkowego sensu. I wszystko byłoby tak pięknie, gdyby tylko nie zaczęło się sypać. Sekretarz generalny CEFC został aresztowany w Stanach Zjednoczonych za wręczenie łapówek afrykańskim politykom. Na jaw wyszły brudne gierki CEFC wokół ONZ-u. Konglomerat zaciągnął pożyczkę w wysokości dziesięciu miliardów koron czeskich i oddał w zastaw Eden Arenę, czyli stadion Slavii, a żeby tego było mało, nabrał krótkoterminowych pożyczek o wysokiej stopie oprocentowania.
Na domiar złego Ye Jianming został zatrzymany przez chińskie organy ścigania z podejrzeniem dokonania przestępstw ekonomicznych na ogromną skalę. Rozkaz uwięzienia go wydać miał sam Xi Jinping, jego niedawny nieoficjalny przełożony i patron. Błyskotliwa kariera Ye Jianming dobiegła końca, a na luksusowej siedzibie konglomeratu w najdroższej szanghajskiej dzielnicy nie ma już ani śladu po symbolach CEFC.
Koniec chińskiej bajki
Zobowiązania CEFC zostały przyjęte przez CITIC Group, największy konglomerat państwowy Chin, który stał się właścicielem czeskich biznesów CEFC, na czele ze sprawnie funkcjonującą sportowo Slavią Praga. Ale to jest też koniec chińskiej bajki. Nie jest tak, że Państwo Środka buduje sobie potęgę na terenie Czech. Biznesy nie wypaliły. Inwestycje nie przyniosły oczekiwanych skutków. Trzeba było się wycofać.
Ochłodziły się relacje polityczne między Pekinem a Pragą. Zdeniek Hrzib, prezydent czeskiej stolicy, nawiązuje do chińsko-sceptycznej myśli Vaclava Havla, sprzeciwia się komunistycznej naturze Państwa Środka, wspiera Tajwan, powrócił do tradycji wywieszania tybetańskiej flagi na magistracie w rocznicę powstania w Tybecie, przyjmował nawet premiera tego państwa we własnym ratuszu. Chiny odpowiedziały deklaracją o zerwaniu prasko-pekińskiej umowy o przyjaźni między miastami i zawieszeniu wszelkich kontaktów oficjalnych między stolicami. Czeski Kontrwywiad raportował o niepokojących działaniach państwa chińskiego na terenie swojego kraju, a rząd – jeszcze za kadencji Andreja Babisa – wycofał się z zacieśniania stosunków politycznych z Chinami ze względu na rozczarowanie współpracą gospodarczą, poczucia zagrożenia cybernetycznego i zmianę kierunku działań w polityce międzynarodowej.
W tym całym zamieszaniu Slavia Praga trzyma się zaskakująco mocno. Stoi twardo na nogach. Uciekła znad przepaści. Nie grozi jej bankructwo. Zyskała niezależność. Wychowuje, promuje i sprzedaje piłkarzy. Błyszczy w Czechach. Świeci w Europie. Jest zarządzana przez kompetentnych ludzi. No i jeśli czegoś głupiego – a lubi, oj, lubi coś nawywijać – nie wymyśli Jaroslav Tvrdik, powinno być godnie na miarę długowiecznej historii tej praskiej organizacji. I nie made in China.
Czytaj więcej o Slavii Praga:
- Pięć meczów, którymi Slavia Praga zaimponowała Europie
- „Slavia jest faworytem w dwumeczu z Rakowem. Triumf Legii to raczej wyjątek”
Fot. Newspix