Wczoraj pisaliśmy o tym, że liczba brutalnych wejść w Ekstraklasie albo co najmniej pozostaje na tym samym, złym poziomie, albo jednak się zwiększa i liga zaczyna tracić nad nimi kontrolę (choć może dawno straciła). Co kolejkę bowiem można wynotować takie „zagranie”, po którym pozostaje złapać się za głowę i liczyć, że poszkodowany szybko wróci do gry. Natomiast znów zajmijmy się oprawcami – dlaczego tak szybko pozwalamy im wracać na boisko, skoro często poza brutalnością nie prezentują wiele więcej?
Komisja Ligi bardzo rzadko wykazuje się zdecydowaniem, którego mamy prawo wymagać. W pamięci mamy przede wszystkim wysoką karę dla Sławomira Peszki za bandytyzm przeciwko Novikovasowi w 1. kolejce Ekstraklasy sezonu 18/19 – wówczas zawodnik został zawieszony na trzy miesiące, co przełożyło się na jedenaście spotkań ligowych.
Szef KL słusznie mówił wówczas: – Zachowanie piłkarza odbiegało od przyjętych norm i reguł. Nie miało sportowego charakteru, a przede wszystkim nosiło znamiona działania umyślnego i niezwiązanego z grą w piłkę nożną. Z materiału dowodowego zgromadzonego przez Komisję Ligi wynikało, że zawodnik pozbawiony był realnej szansy na odbiór piłki.
Podobnie wyceniono wejście Cristovao z Zagłębia Sosnowiec (pamiętacie gagatka?), który urządził sobie spacer po klatce piersiowej Sebastiana Walukiewicza – chłop również wyleciał na 10 spotkań. Czy liga straciła wówczas artystę i musiała ubolewać nad tym, że Cristovao nie będzie nas raczył swoją grą aż przez 900 minut? Nie, zawieszono ogóra, który strzelił dwie bramki, a dziś już nawet nie ma klubu, bo coraz trudniej kogoś nabrać.
I niestety – sytuacji, kiedy eliminujemy boiskowych bandytów w ten sposób, jest mało. Zdecydowanie częściej kary mają wymiar pogrożenia palcem, są symboliczne i nieszczególnie uwierają sprawców.
Najnowszy przykład? Choćby Andrzej Trubeha. Decyzją Komisji Ligi z 10 sierpnia został ukarany dyskwalifikacją na dwa spotkania. Przypomnijmy, za to wejście:
Teraz tak – rozumiemy, że Trubeha nie jest recydywistą, a Peszko takim był, niemniej co mówił wówczas szef KL o karze dla Peszki? „Zawodnik pozbawiony był realnej szansy na odbiór piłki”. Czyli tak samo jak Trubeha. Gracz Jagiellonii nic w tej sytuacji nie mógł zrobić poza skrzywdzeniem przeciwnika – szczęście chciało, że Nascimento szybko wrócił do grania, ale mogło się przecież skończyć dużo gorzej. Co jeszcze irytowało to fakt, iż Trubeha był nawet zdziwiony, dlaczego uzyskał czerwoną kartkę, a przecież doskonale wiedział, co zrobił.
Za ten pokaz bandyctwa i bezczelności otrzymał dwa mecze zawieszenia. A co ma liga z tego Trubehy? Nic. To „napastnik”, który częściej gra agresywnie (trzy kartki w Ekstraklasie) niż strzela bramki (jeden gol). No, ale i tak traktujemy go łagodnie, jakby przez jego nieobecność produkt ligowy miał podupaść.
Inny przykład – Djordje Crnomarković i jego bandyctwo przeciwko Piotrowi Pyrdołowi. Serb chciał dostać żółtą kartkę, by wyłapać zawieszenie na mecz z Lechem, przeciwko któremu i tak nie mógł grać (był stamtąd wypożyczony). Wymyślił sobie więc faul, jego ofiarą stał się Pyrdoł. Niestety – nie było to pociągnięcie za koszulkę, tylko brutalne wejście w nogi, które skończyło się złamaniem.
Efekty? Serb dostał trzy mecz kary, Pyrdoł wrócił na boisko dopiero po ośmiu spotkaniach, ale już raczej na ogony. Może nigdy nie zrobiłby wielkiej kariery w Ekstraklasie, a może by zrobił, tyle że boiskowy bandyta mu tę szansę zabrał? Tego się nie dowiemy, natomiast fakty mówią jasno – bandyta pauzował wówczas krócej niż ofiara.
I co mieliśmy z tego Crnomarkovicia? Nic, ogór, nie ma go w lidze, jedyny sukces – złamana noga polskiego gracza.
Przykłady można mnożyć – gdy Peszko tak traktował magika naszych boisk, czyli Vadisa…
#Peszko out! #LEGLGD pic.twitter.com/EHSqaNZ8uY
— ✝️ 🇵🇱 (@pilecki4859) June 4, 2017
… dostał karę czterech meczów, ale tylko po to, by ją potem skrócić do trzech. Tetteh za takie bandyctwo na Recy też otrzymał tylko cztery mecze zawieszenia:
Fatalnie #tetteh #WPŁLPO pic.twitter.com/zdD6FpJgda
— Michał (@rasiak97) July 23, 2017
Niestety w naszej lidze od dawna odchodzi się od gry w piłkę. Tu liczy się jazda na dupie, danie z wątroby, pokazanie cech wolicjonalnych. A to – bardzo często – jest po prostu eufemizmem na chamstwo boiskowe, które skutkuje wysłaniem przeciwnika do szpitala. Trenerzy są nieraz zadowoleni, że mają zdrowego chama w środku boiska, który kopnie kogoś w kostkę, ale żeby podać piłkę celniej na trzy metry? To już trudniej.
Zresztą to jest problem całego środowiska, przecież u nas cenionym piłkarzem jest Jacek Góralski. Oczywiście – on pokazywał, że w przeciwieństwie do Tetteha czy innego Tosika w piłkę grać potrafi, ale to wciąż brutal, na którego można liczyć do pierwszej żółtej kartki. I ten kult Góralskiego, bo „hehe, umie podostrzyć”, prawie wyrzucił nas z mundialu – czerwona kartka ze Szwedami byłaby jak najbardziej uzasadniona.
Z kolei takie wejście Góralskiego w meczu z Włochami to już fajna anegdotka, pokaz charakteru (a Góralski zdziwiony, że faul):
Niemniej wracając do Ekstraklasy – pytanie, czy tego chcemy? To znaczy – czy chcemy ligi, w której piłkarze kopią siebie nawzajem, czy też takiej, w której celnie kopią piłkę? Co chwilę słychać narzekania, że nie mamy dryblerów, którzy chętnie i udanie pójdą jeden na jeden. Oczywiście, że to problem w szkoleniu, ale też problem w tym, iż jest przyzwolenie, by takiego zawodnika skopać, bo co ci się może stać? Nie puścisz zawodnika, położysz go i może dostaniesz kartkę, może jednak nie, a jak nawet czerwoną, to zaraz wrócisz.
I ten drybler po kolejnej kontuzji może już nie mieć ochoty dryblować, tylko odejść do boku i wrzucić w pole karne, nawet jeśli w szesnastce jest jeden snajper. Potem mamy taką, a nie inną ligę – pełną głupich wrzutek. Niemniej w normalnym życiu, jakby bandyctwo regularnie chodziło waszą stroną ulicy, też przechodzilibyście na tę drugą stronę.
Problem jest widoczny w Ekstraklasie, więc co dopiero w niższych ligach. Ktoś się wybija – jest wycinany, cierpi, więc potem wybijać się już często nie ma ochoty. Albo zdrowia.
Dlatego – po raz kolejny – apelujemy do władz naszej piłki. Ukróćcie to. Niech kary będą surowe, żadne dwa-trzy mecze, tylko więcej. Z tych bandytów i tak nic nie ma, oni naprawdę nie są naszej piłce potrzebni. Nic by się nie stało, gdyby przykładowy Trubeha pauzował choćby i siedem meczów. On wróci i tak żadnej bramki nie strzeli, bo nie nadaje się na ten poziom, a był bliski skasowania zawodnika, którego ogląda się przyjemnie.
Potem wychodzimy na mecze w Europie i dostajemy w łeb. Tam już grają za szybko i nawet sfaulować się nie da. A tyle często umiemy.
CZYTAJ WIĘCEJ O BOISKOWYCH BANDYTACH:
Fot. Canal+