Inauguracyjna kolejka Bundesligi nie przyniosła tak wielu niespodzianek, jak można było przypuszczać. Co prawda remisy zaliczyli faworyci – RB Lipsk i VfL Wolfsburg – odpowiednio ze Stuttgartem i Werderem Brema, ale w tabeli po pierwszych meczach nie ma wielu zaskoczeń. Co to oznacza? Zapraszamy na wnioski.
Na inaugurację Bundesligi, kibice otrzymali kilka ciekawych zestawień. Hitem pierwszej kolejki było starcie wicemistrza Niemiec – Borussii Dortmund z trzecią drużyną minionego sezonu – Bayerem Leverkusen. Do tego mistrz kraju – Bayern Monachium zmierzył się ze zwycięzcą Ligi Europy – Eintrachtem Frankfurt, a także odbyły się derby Berlina. Jeśli miały zmienić hierarchię w stolicy, która na dobre ukształtowała się przed rokiem, to nic bardziej mylnego. Nadal Union bije na głowę Herthę.
Bundesliga: wnioski po 1. kolejce
W Berlinie bez zmian
W grze Żelaznych nie było miejsca na przypadek. Wszystko wyglądało jak dopracowane w najmniejszych szczegółach. Taktycznie każdy trzymał się swoich zadań, więc tylko kwestią czasu pozostawało, kiedy wpadną gole. Łącznie Union wbił ich trzy, ale równie dobrze mogłoby być ich więcej, gdyby do końca meczu trzymał odpowiednią intensywność. Świetnie na lewym wahadle spisał się prawonożny Julian Ryerson. Cieniem na jego bardzo dobrym występie położyły się jedynie brak trafienia oraz kontuzja. Wprowadzony za niego Niko Giesselmann również trzyma odpowiedni poziom. To daje powody wątpić, by Tymoteusz Puchacz zdołał przebić się do składu i zaliczyć jakiekolwiek minuty w Bundeslidze. Chyba czas spojrzeć prawdzie w oczy i zacząć się pakować do innego klubu, by mundial również nie przeszedł mu koło nosa.
Prawdziwą siłą Unionu pozostaje natomiast atak. Do niewiarygodnie szybkiego i przebojowego Surinamczyka – Sheraldo Beckera (znalazł się w “11” kolejki “Kickera”) dołączył silny, wysoki i zdecydowany Amerykanin Jordan Siebatcheu. W dwóch meczach tego sezonu – Pucharu Niemiec i Bundesligi – zdobyli łącznie trzy bramki, a pierwszy z wymienionych zaliczył dodatkowo asystę. Union doskonale ubezpieczył się wobec straty swojego najlepszego strzelca Taiwo Awoniyi’ego. Urs Fischer na nowo poukładał wszystkie elementy, które chodzą według dobrze znanego mu schematu. Zobaczymy jednak jak zareaguje na piach europejskich pucharów, który z pewnością wejdzie w tryby jego maszyny. W poprzednim sezonie Ligę Konferencji potraktował jako rozgrywki drugiej kategorii. Czas zmienić myślenie, bo szansa na dobry wynik, jak pokazał Eintracht Frankfurt, jest na wyciągnięcie ręki.
W drugim stołecznym zespole również odbywa się wszystko jak dawniej. Stara Dama nadal jest wątła i posiada chroniczny ból głowy. Nic nie dała zmiana trenera. Nic nie dała zmiana prezydenta. Nie dadzą też nic zmiany stadionu, kuchni i innych rzeczy, jeśli drużyna będzie nadal tak słaba jakościowo i bez pomysłu na grę. Gdy na prawej obronie występuje zawodnik, który w poprzednim sezonie ligowym wygrał tylko jeden mecz, spędzając na boisku dłużej niż pół godziny, to nie może się udać. Jeśli na bramce stoi piąty w hierarchii poprzedniego sezonu golkiper, to nie może się udać. Gdy podstawowym środkowym obrońcą jest zawodnik, który w tym roku spędził na boisku 320 minut, to nie może się udać. Jeśli wysuniętym napastnikiem jest piłkarz, który przez ostatnie cztery lata zdobył 11 bramek w Bundeslidze, to nie może się udać. Przykładów można mnożyć.
To też wyraźny sygnał dla Krzysztofa Piątka, który nie znalazł się nawet w kadrze meczowej, by jak najszybciej zwijać się z Berlina. Przed napastnikiem zamknęły się drzwi z nazwą Borussia Dortmund, bowiem Anthony Modeste udał się już na testy medyczne do Zagłębia Ruhry. Polak prawdopodobnie będzie musiał liczyć na szansę od Włochów. W innych ligach raczej nikt z miejsca mu nie zaufa, a udanie się poza kluby z TOP5 mogą się dla niego skończyć podobnymi problemami, co dla Grzegorza Krychowiaka.
Dobry start Kamińskiego
Wieści z Berlina nie napawają optymizmem selekcjonera Czesława Michniewicza. Nieco lepiej prezentuje się sytuacja innego z Polaków występującego w Bundeslidze – Jakuba Kamińskiego. Były piłkarz Lecha Poznań był jednym z czterech, obok Rafała Gikiewicza, Roberta Gumnego i Marcina Kamińskiego, naszych przedstawicieli, którzy wystąpił w pierwszej kolejce ligi niemieckiej. Podobnie jak obrońca Augsburga wszedł z ławki. Wprowadził jednak wiele ożywienia w szeregi Wolfsburga.
Grając jako lewoskrzydłowy często wychodził na pozycje i szukał sobie miejsca za plecami obrońców, gdzie wyczekiwał na zagrania kolegów. Otrzymał dwa takie podanie, a jedno z nich próbował zamienić na gola. Z trudnej sytuacji próbował lobować Jiriego Pavlenkę, ale czeski golkiper dobrze wyszedł z bramki i odpowiednio skrócił kąt, zatrzymując uderzenie. Chwilę później Kamiński oddał jeszcze jeden strzał. Z racji kolejnych zmian, Niko Kovac zdecydował się zmienić mu pozycję. Pojawił się na prawej obronie, gdzie występował już w sparingu z Tirolem. Nie grał już tak ofensywie, ale błędu nie popełnił. Co najważniejsze po jego wejściu, cała drużyna Wilków zaczęła grać lepiej i finalnie doprowadziła od wyrównania.
W kolejnych meczach Kovac powinien dawać coraz więcej szans Polakowi. W nim i Patricku Wimmerze widzi szansę wypromowania młodych zawodników na sprzedaż. Z perspektywy kibica i selekcjonera reprezentacji Polski martwić może jedynie fakt występów Kamińskiego na prawej obronie. Akurat tę pozycję mamy mocno obsadzoną i dużo lepiej byłoby, gdyby grał jako skrzydłowy. Niemniej jednak każde minuty spędzone przez 20-latka na boiskach Bundesligi będą procentować, co przyniesie korzyści kadrze.
Bayern da się ukuć
Już w najbliższej kolejce Kamiński będzie miał okazję do pokazania się na tle rywala z najwyższej półki. Wolfsburg zmierzy się z rozpędzonym 11 bramkami zdobytymi w dwóch meczach Bayernem Monachium. Bawarczycy powrócili nawet nie z przytupem, a trzęsieniem. Wobec sprzedaży Roberta Lewandowski, snuto różne wizje wyglądu ofensywy Die Roten. Prawda jest jednak taka, że braku Polaka nie widać. Spytany Hasan Salihamidzić przez dziennikarza, czy w piątek chociaż przez minutę pomyślał o “Lewym”, odpowiedział krótko: – Nie!. Felix Magath podkreślić, że dzięki grze bez Lewandowskiego Bayern stał się mniej przewidywalny, przez co jeszcze groźniejszy.
Przekonali się już o tym piłkarze Lipska i Eintrachtu Frankfurt, czyli nie byle jakie drużyny. Kolejny w kolejce jest Wolfsburg, czyli również ekipa bardziej z górnej niż dolnej połówki ligowej tabeli. Jak na razie Bayern jak fala tsunami uderza w brzeg i zmywa wszystko z powierzchni: punkty, bramki, rewelacyjne wrażenie. Rysą na tym idealnym obrazie mistrzów Niemiec są jednak stracone gole. Z Lipskiem były to trzy, z Eintrachtem jeden, lecz obie te ekipy stworzyły sobie dużo więcej okazji. Zawiodła ich skuteczność. Co stanie się jeśli przeciwnikom będzie sprzyjało szczęście, a napastnicy będą trafiali częściej?
Nie będziemy gdybać, dlatego skupimy się na faktach. W dwóch meczach Manuel Neuer popełnił rażące błędy, które w obu przypadkach powinny skutkować stratą goli. Bramkę wpuścił tylko z Orłami. Die Roten mają również duże problemy przy stałych fragmentach gry. Lipsk zanotował dwa takie trafienia i mógł co najmniej jedno więcej. Przed wpuszczeniem kolejnego gola po dośrodkowaniu ze stojącej piłki w starciu z Eintrachtem Neuera uratowała poprzeczka po strzale Tuty. Kłopoty z grą jeden na jeden mają niemal wszyscy, oprócz Dayota Upamecano, defensorzy a duży chaos panuje w całej linii obrony tuż po stracie gola. W takich sytuacjach wielu piłkarzy, szczególnie z przednich formacji, biega jak kurczak bez głowy. Dużym zadaniem przed Julianem Nagelsmannem jest, by tak płynnie wymieniająca się miejscami na boisku ofensywa była w stanie odbudować pozycje w obronie.
Są momenty, gdy można zaskoczyć Bayern i zdobyć bramkę. Najpierw należy przetrwać ofensywny napór monachijczyków, a nie jest to łatwe. Tylko w dwóch meczach Die Roten strzelili osiem goli do przerwy. Monstrum. Pocieszeniem dla pozostałych bundesligowiczów może być fakt, że jak dotąd Bawarczycy strzelają więcej goli niż sobie wypracowują. Sumaryczny wynik bramek spodziewanych za te dwa spotkania wynosi 7,2, a trafień było o cztery więcej. Mimo wszystko siedem goli w dwóch meczach to nadal rezultat imponujący.
Po Mainz będziesz oceniony
Przy tak grającym Bayernie każdy ligowy rywal wygląda jak Dawid przy Goliacie. Na początku sezonu wygląda jednak na to, że jeden z Dawidów wyposażony jest w nieco lepszą broń niż klecona naprędce biblijna proca. Borussia Dortmund przeprowadziła całkiem niezłe okno transferowe. Ogólne wrażenie psują nieco problemy zdrowotne Sebastien’a Hallera, ale zastępstwo w postaci Anthony’ego Modeste’a już nieco poprawia humory kibiców klubu z Zagłębia Ruhry. BVB po cichu liczy, że będzie w stanie rzucić wyzwanie Bayernowi. Jednak o ile mecze między tymi zespołami – zwane Der Klassikerami – toczyły się na dość wyrównanym poziomie, często dortmundczykom nie sprzyjali sędziowie, to w perspektywie całego sezonu różnica była dość wyraźna.
Przeciwko Borussii kierowano dwa główne argumenty. Punktowała tylko wtedy, gdy mecze szły po jej myśli. Traciła punkty z drużynami z dolnych rejonów tabeli. Czy to Mainz, Ausgburg czy w tym sezonie Werder Brema, BVB musi za każdym razem zgarniać całą pulę, jeśli myśli o rzuceniu realnego wyzwania Bayernowi. W ostatnich sezonach nie było to tak pewne. Inauguracyjne spotkanie z Bayerem Leverkusen, wygrane przez ekipę Edina Terzicia 1:0, pokazało że drużyna coraz lepiej radzi sobie w spotkaniach na styku. Niemal cała druga połowa toczyła się pod dyktando Die Werkself. Mimo to dortmundczycy wytrzymali napór, szkoleniowiec zmianami udanie przeorganizował grę taktycznie i towarzyszyło im szczęście. Patrik Schick nie był dobrze dysponowany w sobotę i zmarnował kilka stuprocentowych okazji. Borussia Dortmund wygrała trudny mecz. Pierwszy z wielu, o ile myśli przerwaniu hegemonii Bayernu.
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Walczyli i zwyciężyli. BVB pokonało Bayer, Terzic wyrównał rekord Kloppa
- „W rok w Schalke udało się odwrócić sytuację o 180 stopni”
- Futbol totalny Bayernu. Demolka Eintrachtu
Fot. Newspix