Legia Warszawa rozegrała najlepszy mecz pod wodzą Kosty Runjaica. Wiadomo, poprzeczka do tej pory leżała w trawie, ale od czegoś trzeba zacząć. Kilka zmian w składzie „Wojskowych” podziałało, natomiast Piast Gliwice przy Łazienkowskiej zaprezentował się żenująco. Nie chodzi o to, że stracił dwa gole, bo to może zdarzyć się zawsze, ale o całokształt.
Piast do przerwy nie oddał żadnego strzału. Żadnego. Nie miał też żadnej sytuacji. Lindsay Rose kilka razy był zapalnikiem, starał się pomóc gościom, lecz ci i tak nie potrafili z tego skorzystać. W drugiej połowie zanim gliwiczanie zdążyli pomyśleć o atakowaniu, już przegrywali 0:2. Na pierwsze jakiekolwiek uderzenie w ich wykonaniu czekaliśmy więc aż do 65. minuty, gdy Damian Kądzior kopnął z rzutu wolnego daleko od bramki. Uderzenia celnego nie doczekaliśmy się wcale. Najgroźniej wyglądała próba Michała Chrapka z doliczonego czasu. Czytaj: piłka przeleciała jakiś metr nad poprzeczką.
Legia Warszawa – Piast Gliwice 2:0. Do przerwy ziewaliśmy
Waldemar Fornalik pytany przed pierwszym gwizdkiem o dobrą passę Piasta na terenie Legii (cztery zwycięstwa i dwa remisy) zaznaczał, że nie były to mecze, w których jego drużyna prowadziła grę. Wysłał dość jasny sygnał, że tym razem nie będzie inaczej. Skład, który wystawił, tylko to potwierdził. Środek pola z dokooptowanym Michałem Kaputem miał jednoznacznie defensywne nastawienie, a jedynym zawodnikiem mającym mocniej wspierać Kamila Wilczka był Michał Chrapek. Nie ma nic złego w takich założeniach, gorzej, że w momencie przejęcia piłki goście nie potrafili nic zrobić. Pokaz bezsilności z przodu, a przecież rywal nie znajdował się dotychczas na fali wznoszącej.
Legię po pierwszej odsłonie także trudniej było za coś mocniej chwalić. W obronie, poza słabszymi momentami Rose’a, było w porządku, ale w ofensywie oglądaliśmy niewiele mniejszą biedę. Dość powiedzieć, że po dwóch kwadransach rywalizacji obie drużyny łącznie oddały jeden strzał. Oczywiście niecelny. Dopiero ostatnie minuty przed zmianą stron delikatnie zapowiadały, że może coś się ruszy, bo na niezłych pozycjach znaleźli się Muci i Josue. Kompletnie z tego nie skorzystali.
W tym czasie musieliśmy emocjonować się tym, że raz Baku efektownie wypuścił na skrzydle Mladenovicia, a wściekły Wilczek musiał sobie coś wyjaśnić z symulującym Josue. Napastnik Piasta cofnął nogę w starciu, co nie przeszkodziło Portugalczykowi zwijać się z bólu, jakby właśnie złamało go w pół.
Austriacki wóz z węglem
Przełom nadszedł na starcie drugiej połowy. Najpierw Muci wykorzystał dogranie Baku i mając ułamek sekundy na popatrzenie w kierunku bramki, spokojnie strzelił obok próbującego interweniować Placha. Po chwili Kapustka w tym samym sektorze dobrze obsłużył szarżującego Mladenovicia, który mocnym uderzeniem w bliższy róg zaskoczył Placha. W obu przypadkach najbardziej zawalał zwrotny jak wóz z węglem Reiner. Austriak już wcześniej miał duże problemy w rozegraniu i jeśli cokolwiek niepokojącego działo się w okolicach „szesnastki” Piasta, to głównie przez niego.
Runjaic dokonał pięciu zmian w składzie i mógł być z nich zadowolony. Wreszcie będący do dyspozycji Johansson uszczelnił prawą stronę defensywy, dzięki czemu Jędrzejczyk mógł wrócić na pozycję stopera. Charatin grał prosty futbol w środku pola, ale nie był irytujący jak Slisz, unikał głupich strat. Makana Baku po kiepskim wejściu w mecz, coraz bardziej się rozkręcał i kończy spotkanie z asystą. Muci w roli „dziewiątki” odnajdywał się średnio, ale koniec końców znów ma konkret. Wcześniej jako zmiennik zdobył bramkę na wagę remisu z Koroną Kielce i wywalczył rzut karny z Zagłębiem Lubin. Mladenović chwilami przypominał siebie z sezonu 2020/21. Bez głupstw w tyłach, z przebojowością z przodu. Serb dopiero co został ojcem, ciągnęło go do ataku i po akcji z Kapustką mógł wykonać kołyskę z kolegami. Słabo skoordynowaną, ale jednak.
W końcówce Legia podwyższyłaby prowadzenie, gdyby lepiej nastawiony celownik mieli Josue i Wszołek, który dziś znajdował się w cieniu. W ofensywie niczym się nie wyróżnił, można go pochwalić jedynie za walkę i bieganie.
W Piaście sytuacja wygląda fatalnie nawet przy założeniu, że kiepskie wejście w sezon jest już niejako wkalkulowane w przypadku tego zespołu. Trzy mecze, zero punktów, zero goli strzelonych, pięć straconych. Sytuacja robi się coraz trudniejsza. Nie może się odblokować Wilczek, a po kontuzji musi się odbudować Kądzior, który na dodatek ciągle jest łączony z innymi klubami. Nie wypełniono luki po Konczkowskim na prawym wahadle, w obliczu poważnego urazu Huka brakuje głębi składu na środku obrony. I tak dalej, i tak dalej. Waldemar Fornalik znów będzie musiał stawać na głowie, żeby opanować bałagan. Zapewne i tym razem mu się uda, ale czy wtedy będzie jeszcze można powalczyć o coś więcej niż środek tabeli?
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
Fot. FotoPyK