To bardzo miłe zachowanie ze strony piłkarzy Jagiellonii Białystok. Zobaczyli, że piłkarze Pogoni są pochmurni i nie są w najlepszych humorach po wysokiej porażce z Broendby, więc nie chcieli dokładać im kolejnych zmartwień. Choć stworzyli sobie sytuacji bramkowych na – tak licząc w przybliżeniu – trzy tuziny goli, to nie strzelili żadnego.
Zdecydowanie Pogoń nie ma za sobą najpiękniejszych chwil w tym roku. Dostali w łeb od Śląska Wrocław, Broendby wybatożyło ich za popełnianie błędy, a dzisiaj byli tłem dla Jagiellonii Białystok. Do przerwy jeszcze moglibyśmy wskazać jakieś pozytywy po stronie “Portowców” – takim pozytywem chociażby była akcja bramkowa przy trafieniu Almqvista. Bo sam gol nie był jakiś urodziwy, ale trzeba przyznać, że akcja już mogła robić wrażenie. Zgrabna wymiana podań przy golu, przytomność Dąbrowskiego, Grosicki robiący to, co Grosicki lubi najbardziej, czyli rajd z krótkim prowadzeniem piłki przy nodze.
Ale po przerwie Pogoń w ofensywie już właściwie nie istniała. Niby wprowadzeni z ławki Biczachczjan czy Fornalczyk próbowali rajdów, może i Almqvist kilka razy próbował się poprzepychać z obrońcami, ale gospodarze od 46. minuty nie przeprowadzili żadnej akcji zakończonej strzałem.
Wynik jednak pokazuje, że w tej grze o nazwie “piłka nożna” liczą się bramki. I może z gry to Jaga wyglądała z trzy klasy lepiej, ale coś nam podpowiada, że podczas długiej podróży do Białegostoku w autobusie nie będzie zachwytów nad tym, że Imaz posyłał ładne wcinki, a Wojciechowski udanie zaprezentował się w środku pola. Postaramy się wypisać te wszystkie sytuacje Jagiellonii, ale jesteśmy przekonani, że coś przeoczymy:
- strzał Imaza do bramki bez Stipicy, ale trafił w Zecha
- strzał Bidy z dwóch metrów, trafił w wystawioną nogę Dąbrowskiego
- gol po spalonym Imaza, kilkadziesiąt centymetrów ofsajdu
- szansa Wdowika po minięciu Stolarskiego (swoją drogą – Stolarski musiał się wysilić, by nabrać się na ten zwód)
- słupek Guala po strzale głową
- strzał Imaza w Stipicę po dobrym dograniu Prikryla
- jeszcze jedno niecelne uderzenie Bidy
Podeprzemy się może obrazkami – tak, w obu tych sytuacjach piłka nie wpadła do bramki Stipicy.
Jasne, warto docenić ofiarność Zecha i Dąbrowskiego w obu tych blokach, ale mamy wrażenie, że gdyby Bida, Imaz, Trubeha, Kowalski i Gual siedzieliby dziś na stadionie w Szczecinie do północy, a Stipica jakoś o 17:00 zwinąłby się do chaty, to i tak żaden z piątki napastników nie trafiłby piłką do siatki.
Jagę naprawdę oglądało się dobrze. Była łatwość w dochodzeniu do sytuacji, przyzwoicie funkcjonował pressing, zagrożenie sunęło zarówno ze skrzydeł, jak i ze środka pola. Zresztą skoro na wyjeździe w Szczecinie masz tak dużo sytuacji strzeleckich, to jasne jest, że musiałeś być kreatywny i twórczy w przodzie. Tylko ta finalizacja… Na miejscu kibiców z Białegostoku opadłyby nam ręce.
Chociaż krótkoterminowo zadowolona jest Pogoń, to w jej przypadku też kilka rzeczy powinno martwić. Dzisiaj znów bardzo łatwo było dostać się pod jej bramkę, kiepsko funkcjonował środek pola, zupełnie obok meczu przeszedł Zahović, Almqvist wrzucony do ataku też wytracił część atutów. Momentami wyglądało to na grę “niech Grosik coś wymyśli”, a gdy wszedł Biczachczjan, to taktyka zmieniła się na “niech Wahan coś wymyśli”.
Ten tydzień zresztą dość dobrze pokazał na przykładzie Portowców różnicę między Ekstraklasą a europejskimi pucharami. Gdy w Ekstraklasie popełniasz dużo błędów w defensywie, to uratować cię może nieskuteczność rywali. A gdy w pucharach masz dziurawą obronę, to kończy się na 0:4 i nikt nie ma dla ciebie litości.
Zatem z pozytywów dla Pogoni: ma trzy punkty. Z pozytywów dla Jagiellonii: kreuje sytuacje, trzeba popracować nad wykończeniem. Skoro Jaga była tak miła dla Pogoni, to my będziemy tak mili dla obu ekip i wcale nie napiszemy, że Pogoń wyglądała dzisiaj w kreacji słabiutko, a Jagiellonia wykańczała akcje z celnością na poziomie zezowatego cyklopa.