Enfant terrible. Kolorowy ptak. Światoburca. Wichrzyciel. Abnegat. Rockandrollowiec. Playboy. Dowcipniś. Miłośnik trunków. Facet z krwi i kości. Niegdyś wyśmienity bramkarz. Niczym uwspółcześniony książkowy Jay Gatsby zorganizował przyjęcie, na którym wszyscy zgromadzeni reprodukowali obtaczające go niestworzone historie, sławili jego dobre imię i kultywowali nowonarodzoną legendę. Ale czy ten wieńczący dwudekadową karierę spektakl ukazał prawdziwe oblicze Artura Boruca? Na bok parlamentaryzmy i dyplomacja, niech zabrzmią słowa samego zainteresowanego z przed-pożegnalnego wywiadu dla „Przeglądu Sportowego”: „Chuj wie, jak wyszło”. Oto podparty garścią wspomnień i stosowanie chaotyczny reportaż z imprezy u Króla Artura.
***
Wspomina Jacek Bąk, 94-krotny reprezentant Polski: – Trochę taki łobuz, trochę taki milczek, trochę taki twardziel, trochę taki dowcipniś. Wesoły chłopak pod przykrywką śmiertelnej powagi. Konkretne odpowiedzi. Rzeczowy dialog. Nie pieprzył się w słowotoku. Warto było go posłuchać. Wyznawał zasadę, że jak już otwiera się gębę, żeby coś powiedzieć, to faktycznie trzeba mieć coś do powiedzenia. Żadne pierdolenie o Szopenie. Trzy słowa w punkt zamiast trzydziestu zdań w próżnię. Zawsze wolałem otaczać się takimi ludźmi, a nie gagatkami, którzy, do kurwy nędzy, miętolili jęzorem przez godzinę i gówno z tego wynikało.
***
Klimatyzowany pociągowy wagon. Trzech atletycznie zbudowanych chłopaków w podkoszulkach bez rękawów tłucze się dwieście kilometrów na pożegnanie Artura Boruca.
– W Lidze Plus Extra pytają króla Artura: „Obroniłbyś jakąś jedenastkę w serii karnych z Portugalią na Euro?”. Odpowiada: „Nie”. I chuj. Można sobie gadać, że trzeba było go wpuścić…
***
Strefa mieszana po jakimś meczu. Dziennikarz podchodzi do Artura Boruca.
– Z „Faktem” nie rozmawiam!
– Ale ja nie jestem z „Faktu”. Jestem z „Przeglądu Sportowego”!
– Jeden chuj.
***
Ojciec ciągnie za rękę kilkuletniego syna przy oficjalnym sklepie Legii Warszawa przy Łazienkowskiej.
– Mogę ci zrobić zdjęcie jeszcze jedno?
– Nie.
– A cyknę ci.
– Nie.
– Na stadionie. Z Borucem!
– Serio?
– No, takie z daleka, wiesz…
***
Czasy kadry Adama Nawałki. Młodsi reprezentanci dygają przed autorytetem i charyzmą podstarzałego Artura Boruca, a dziennikarz Piotr Żelazny pyta go, do której grupy w kadrze należy.
– Do grupy Boruca – odpowiada sam zainteresowany.
***
Lech Kaczyński, ówczesny prezydent Polski, na spotkaniu z biało-czerwoną kadrą pod wodzą Leo Beenhakkera w fińskich Helsinkach.
– Broniłem kiedyś w piłce ręcznej – chwali się prezydent.
– To chyba pod poprzeczkę panu rzucali, nie? – ripostuje Boruc.
– Ale dołem wszystko broniłem!
Niedługo później Lech Kaczyński nazwie go „Borubarem” przed kamerami telewizyjnymi, a ten – w akcie zemsty za gafę wziętą za ignorancję – rzuci agresywnie: – Jak tacy ludzie mają przychodzić na mecze, to wolę grać przy pustych trybunach.
***
Wytatuowany legijnymi symbolami rubaszny koleś świeci gołą klatą, poprawia stylową czapką z daszkiem, porusza nerwowo stopami w różowych tenisówkach i drze się wniebogłosy na widok Joe Harta w bramce Celtiku.
– To serio jest Joe Hart?
Trybuna zbywa go milczeniem.
– Ten Joe Hart? – powtarza z niedowierzaniem.
– Ten, ten – lituje się jeden z jego brodatych kumpli.
Wywiązuje się dyskusja.
– Joe Hart to brytyjska pizda.
– Ale w jakich grał klubach!
– Grał to Boruc, nie Hart!
***
Sebastian Frey, były bramkarz Fiorentiny: – Boruc zawsze mnie wkurwiał. Był egoistą. Nie powiem jednak nic więcej, żeby nie wzbudzać kontrowersji.
***
Artur Boruc o własnym zepsuciu: – Ja zepsuty? Zepsutą mam tylko siódemkę.
***
Wspomina Adam Nawałka, były selekcjoner reprezentacji Polski: – Czy nietuzinkowość charakteru Artura Boruca utrudniała budowanie relacji w szatni kadry? Nie. Wyznaczyliśmy pewne założenia, zwyczaje, idee i prawidła, ale nie były one wzięte z sufitu, nie utrudniały żywota piłkarzy, powiedziałbym wręcz, że ułatwiały codzienne funkcjonowanie reprezentacji. Boruc respektował wszelkie zasady. Dostosował się. Jego postawa w szatni była dla mnie bardzo ważna z trenerskiego punktu widzenia. Słowo Boruca dużo ważyło i wiele znaczyło wśród wszystkich reprezentantów. Każdy liczył się z jego zdaniem. Jako doświadczony zawodnik świetnie rozumiał mój model pracy, utrzymywaliśmy dobry kontakt, więc jego autorytet okazał się niezwykle pomocny, kiedy wraz ze swoim sztabem dopiero budowaliśmy relacje z całą grupą. To bardzo inteligentny człowiek. Potrafił wyczuć klimat, nastrój, atmosferę. Odpowiednio zmotywować, umiejętnie rozluźnić, mądrze przemówić. Miał wyczucie i timing. Jego zachowanie wobec drużyny było odpowiednie, tak to trzeba ująć.
***
Jesień 2016 roku. Początek walki o awans na rosyjskie mistrzostwa świata. Jedenastu reprezentantów wynajmuje apartament w tajemnicy przed selekcjonerem w bezpiecznym oddaleniu od skrzydła hotelu, w którym stacjonuje kadra i organizuje balangę z okazji imienin dwóch Arturów – Boruca i Jędrzejczyka. Nocne rozmowy, prozaiczne narzekania, tłuczenie w karty. Na stół wjeżdżają piwo, wino, whisky z colą. Nagle wstaje Łukasz Teodorczyk. Biegnie w stronę drzwi. Wymiotuje w korytarzu. Jeden z gości powiadamia recepcję. Sprawę opisuje „Przegląd Sportowy”. Adam Nawałka odnosi się do libacji po miesiącu. Zapowiada kary finansowe. Sebastian Staszewski w książce „Tajemnice Kadry” zdradza, że Artur Boruc, Kamil Glik, Kamil Grosicki i Łukasz Teodorczyk musieli wybulić aż pięćdziesiąt tysięcy złotych w ramach pokuty. Ten pierwszy zdradzi później, że za równowartość wszystkich kar finansowych w karierze mógłby kupić duże mieszkanie w Warszawie. Rozczarowany trener z podopiecznymi konfrontuje się dopiero po konferencji prasowej. Jako pierwszy z całej grupy imprezowiczów odzywa się Boruc.
– Panie trenerze, zawiodłem i chciałem przeprosić. Stało się tak, jak nie powinno. Przepraszam jeszcze raz.
W kadrze rozegra jeszcze tylko dwie połówki – po czterdzieści pięć minut w meczach towarzyskich ze Słowenią i z Urugwajem. Zalicza tryplet alkoholowych skandalów na biało-czerwonych zgrupowaniach.
***
Sierpień 2008. Afera lwowska. Z kadry wylatują Artur Boruc, Radosław Majewski i Dariusz Dudka. Piłkarze melinują się w jednym pokoju, opróżniają minibar za minibarem, procenty uderzają do głowy, humor iście szampański, latają po flaszki do hotelowej restauracji. Majewski pada ofiarą słabości własnej łepetyny, w drodze po alkohol zasypia na kanapie w lobby. Dobudzony towarzyszy dwójce doborowych kompanów podczas dobijania się do pokoju selekcjonerskiej tłumaczki Marty Alf i składaniu jej niewybrednych propozycji seksualnych. Balangowicze są skłonni nawet zapłacić za ewentualne przyjemności, ale reaguje Jan de Zeeuw, kierownik kadry, którego o ekscesach informuje personel. Chwilę później sprawa trafia do Leo Beenhakkera. Ten nie wierzy, ale rano na śniadaniu widzi awanturującego się Dudkę, Majewskiego zalewającego płatki mlekiem na płaskim talerzu i Boruca w samych gaciach. Obraz nędzy i rozpaczy. Nędzy i rozpaczy zaplanowanej, dumnej i zawinionej. Dość powiedzieć, ten ostatni nawet nie zamierzał przeprosić za swoje grzeszki.
Później Jerzy Pilch pięknie opowiada Przemysławowi Rudzkiemu: – Radek Majewski, młody chłopak. Napił się z Arturem Borucem, wszyscy mają do niego pretensje. Ale panie redaktorze, jak można mieć pretensje do tego dzieciaka, skoro ja też chętnie bym się z Borucem napił. Kto by się z nim nie napił?
Październik 2010. Afera samolotowa. Z kadry wylatują Artur Boruc i Michał Żewłakow. Reprezentanci świętują setny występ tego drugiego w narodowych barwach po meczu z USA podczas tournée po amerykańskim kontynencie. Boruc i Żewłakow bawią się doskonale. Najpierw spóźniają się na hotelową zbiórkę, a następnie odprężają się w samolocie z Montrealu do Warszawy. Smuda mówi, że zachowywali się głośno, kręcili się po pokładzie, zaczepiali stewardesy. Uznał, że ich zachowanie jest niegodne reprezentantów Polski. Żewłakow ripostował, że wypili po trzy małe butelki wina. Boruc całkiem przypadkowo przejęzyczy się w rozmowie o Smudzie i nazwie go uroczo Dyzmą.
– Gdzie była lepsza zabawa? W USA czy na Ukrainie? Nie pamiętam, byłem zupełnie pijany – skonkludował w swoim stylu.
***
Swoje impresje ciągnie Nawałka: – Wiemy doskonale, że praca na najwyższym poziomie wymaga wyrzeczeń i czasami trzeba odreagować. Nikt nie był święty. Jako piłkarz też miałem swoje drobne grzeszki. Rozumiem szatnię, rozumiem potrzeby zawodników, reset bywa potrzebny, ale oczywiście musi być na to czas i miejsce, bo tak buduje się ducha drużyny, relacje, współpracę i zdrową atmosferę w zespole. W tej kwestii nie mam mu nic do zarzucenia.
***
Jacek Bąk: – Alkohol? Imprezy? Czasy były inne. Jakby Boruc leciał w balet, nigdy nie zagrałby tyle razy w reprezentacji Polski, Premier League, w Serie A czy w Lidze Mistrzów. Piłkarze też są ludźmi. Tu wypiją trzy piwka do meczu, tam parę lampek wina do kolacji, tam szklaneczkę whisky na urodzinach w czasie wolnym, a korona z głowy nikomu nie spadnie. Albo trzymasz się wyznaczonych norm, albo kiblujesz w polskiej lidze, a jak wychylisz nos poza ojczyznę, to zaraz wracasz z podkulonym ogonem z bumerangową dynamiką, bo przerasta cię poziom sportowy. Kiedy słyszę, że ktoś mówi, że nie zrobił kariery na miarę talentu, że przepił potencjał, że przebalował najlepsze lata, to mnie cholera bierze, bo ten gość grywał w Premier League do czterdziestego roku życia, zdobył mistrzostwo Polski po czterdziestce, zagrał najwięcej meczów w reprezentacji spośród wszystkich historycznych bramkarzy, a nasz kraj zrodził paru wspaniałych golkiperów – Jerzy Dudek miał sześćdziesiąt, Jan Tomaszewski miał sześćdziesiąt trzy. Piłkarz może sobie występy zbierać, bo można go ustawić na kilku pozycjach, a miejsce w bramce jest tylko jedne, zazwyczaj gra najlepszy. I Boruc grał.
***
Współcześnie wspomnienia jego bramkarskiej kariery owiane są mgiełką jakiejś nieokreślonej nierealności. W 2008 roku sklasyfikowano go na pięćdziesiątym drugim miejscu w setce najlepszych piłkarzy świata, z golkiperów wyżej znaleźli się tylko Iker Casillas („nie jestem fanem hiszpańskich bramkarzy”) i Gianluigi Buffon („nigdy nie robi niczego pod publiczkę”). On sam chodził ostatnio po wywiadach i odburkiwał swoje „nie pamiętam”, gdy tłumaczył, dlaczego nigdy nie trafił do żadnego topowego europejskiego klubu, mimo licznych ofert i zapytań. Do kanonu przeszły jego pajacyki. Na niemieckich mistrzostwach świata i austriacko-szwajcarskich mistrzostwach Europy bronił wprost fenomenalnie. Jacek Bąk twierdzi, że jego interwencje były jedyną przyczyną, dla których Polska nie wracała z obu turniejów z bagażem dziesięciu straconych goli.
***
Zbigniew Boniek na Twitterze: – Zrobiłem Arturowi Borucowi piękne pożegnanie na Stadionie Narodowym i chyba tematu jego powrotu do reprezentacji już nie ma…
Artur Boruc na Twitterze: – Z całym szacunkiem, ale pożegnanie to miałem pod hotelem. Pozdrawiam „L”.
„L” zawsze traktował w kategoriach znaku rozpoznawczego. Nie wyrzekł się składania palców w tę literkę, nawet kiedy ten gest nie był czytelny dla kibiców Celtiku, którzy utożsamiali go z brytyjskim słowem „loser”. W tym wypadku posłużyło jako jeden ze środków zaalarmowania, że wcale nie był zachwycony swoją formą pożegnania z reprezentacją.
***
Rozmowa z Adamem Nawałką.
Czy Artur Boruc mógł być rozczarowany pozycją bramkarza numer trzy w pana kadrze?
Po latach uchylę rąbka tajemnicy i zdradzę, że wcale nie było tak, że Boruc był u mnie trzecim bramkarzem. Z chwilą, kiedy obejmowałem stery w reprezentacji Polski, toczyła się rywalizacja między Szczęsnym i Borucem. Fabiański odchodził z Arsenalu do Swansea. Dopiero budował swoją pozycję w Premier League. Nie był jeszcze pierwszym golkiperem. Znałem jego wartość, dzwoniłem, przekonywałem, że liczę na niego, ale sam wiedział, że potrzebował czasu i ogrania, żeby godnie podjąć obowiązki reprezentanta. Równocześnie zakomunikowałem Szczęsnemu i Borucowi, że nie ma numeru jeden, że przez rok będą rywalizować o miejsce w podstawowym składzie, a decyzję podejmę z chwilą rozpoczęcia eliminacji do mistrzostw Europy. Przyjęli to ze zrozumieniem, a następnie dołączył do nich Fabiański i zareagował tak samo świadomie.
Ale następnie wszystko się wykrystalizowało, a on sam przyznawał, że znalazł się trochę na marginesie tej kadry.
Rozpoczęły się kwalifikacje do Euro. Ogłosiłem, że rywalizację wygrał Szczęsny, który był w świetnej dyspozycji, wyśmienicie wyglądał chociażby w kultowym meczu z Niemcami. Powiedziałem jednak też, że nie ma pierwszego zmiennika na bramce. Życzyłem sobie, żeby konkurencja między Borucem i Fabiańskim trwała. Zaznaczyłem, że dopiero, kiedy przydarzy się okazja, zadecydują o numerze dwa. Boisko weryfikuje. Liczyłem na ich dobrą postawę w klubach i na zgrupowaniach. Każdy dostał swoje minuty.
Czy Boruc sprawiał wrażenie ze niezadowolonego ze swojego pożegnania z reprezentacją?
Bronił czterdzieści pięć minut. Dostał owacje na stojąco. Kiedy opuszczał boisko, inni piłkarze utworzyli szpaler. Później zorganizowano celebrację na uroczystej kolacji. Przyjął podziękowania ze strony piłkarzy. Ja też podziękowałem Arturowi za wspaniałe momenty i za okres wspólnej trzyletniej pracy, podczas której kilka razy był kapitanem, odbyło się bardzo udane Euro, a na koniec zakończył swoją karierę reprezentacyjną. Czy mógł być niezadowolony? Pierwsze słyszę.
***
Długo alkohol był jedyną znaną mu drogą ucieczką od przytłaczającej go sławy i masowego zainteresowania każdym jego ruchem, każdym jego skinieniem, każdym jego ekscesem, każdą jego eskapadą, każdą jego randką, każdą jego miłością. Za warszawskiej młodości nie pił, bo brał leki i leczył toksoplazmozę, ale wszelkie niewypite toasty nadrobił z nawiązką w szkockie nocy z Johnem Hartsonem, Chrisem Suttonem, Stiliyanem Petrovem czy Neilem Lennonem, z którymi uwielbiał chlać za swoich złotych czasów Celtiku. Pod koniec swojej przygody w Glasgow, zmęczony depresyjną pogodą i gorszą dyspozycją, siedział na strychu, oglądał filmy i popijał whisky. We Florencji – owładnięty „kulturą słodyczy nierobienia niczego”, jak to określił w „Przeglądzie Sportowym” – przerzucił się z twardych alkoholi na wino. W Wirtualnej Polsce przyznawał też swojego czasu, że podczas meczów bywał na rauszu.
– Z perspektywy czasu mniej bym pił. Z jednej strony alkohol czasami pomagał, bo na przykład na rauszu starałem się dwa razy bardziej i rzeczywiście dzięki temu lepiej szło mi na boisku. Ale często przeszkadzał w życiu. Myślałem, że pijąc, robię dobrze, że to słuszna decyzja. Zresztą, to był etap, w którym każdą swoją decyzję uznawałem za fajną. Myślałem, że tak trzeba, nie protestowałem, nie czułem, że wypadałoby coś zmienić. Zamknąłem się w czymś takim na kolejne kilka lata i w tym tkwiłem – mówił.
To nie są ani wyznania lidera grunge’owego zespołu, ani przegranego człowieka, a świetnego bramkarza, który na międzynarodowym poziomie bronił do czterdziestego drugiego roku życia.
***
Na imprezie u króla Artura serwowane jest piwo. Młody sprzedawca śmieje się rechocząco i opowiada rozentuzjazmowany: – Ludzie są trochę agresywni. Pokrzykują. Strofują. Popędzają nas. Chcą pić! Samego króla Artura jeszcze u nas nie było, ale czekamy z niecierpliwością, może przyjdzie w cywilu!
***
Ciut wcześniej Artur Boruc zalicza rundkę honorową wokół stadionu. Przemierza przez kolejne sektory dumnym krokiem i jednostajnym tempem. Kibice tłoczą się, przepychają, wyciągają, żyłują i naginają, żeby tylko dotknąć ręki króla. Dwudziestokilkuletnia dziewczyna o czarnych krótkich włosach i wąskich ustach doświadcza tego zaszczytu o randze bałwochwalczego sakramentu. Chwali się swojemu chłopakowi. Ten uśmiecha się całkiem szczerze i przekazuje wieści kumplowi.
– Jak to stanie się dzisiaj, daj mu na imię Artur! – komentuje przytomnie przyjaciel pary.
***
Rozgorączkowany okrąglutki kibic zwierza się kompanom stadionowej wyprawy przy pomniku Kazimierza Deyny.
– Podszedł do nas. Mówię: „Artur, weź mi się podpisz”. Król odpowiada: „Nie płacą, mam już inne zajęcia!”.
***
Przyjechało niewielu fanów Celtiku. Ich śpiewy zanikają w tumulcie okrzyków Żylety. „Artur, Boruc”, „Artur, Boruc”, „Artur, Boruc”, skanduje w kilkuminutowych odstępach trybuna mieszcząca najzagorzalszych kibiców Legii. Kultowy bramkarz wielbi to miejsce, na którym „stoi się i krzyczy, a nie dłubie w nosie”, zna wszystkie przyśpiewki, potrafi wtapiać się w masę szeregowych kibiców, niejednokrotnie udowadniał, że gdy zajdzie taka dziejowa potrzeba, wskoczy na płot i poprowadzi doping. Ale naprawdę aż dziw, że taka garstka Szkotów pofatygowała się w ten środowy letni wieczór na Łazienkowską.
Przecież Celtic kochał Boruca, a Boruc kochał Celtic. Kochali się, gdy zrobił znak krzyża i podnosił środkowy palec przed trybuną Rangersów, gdy podczas Old Firm Derby zaprezentował koszulkę z podobizną Jana Pawła II, gdy wytatuował sobie na brzuchu defekującą małpą z odbytem w miejscu pępka i podpisał ją „Rangers”. Kochali się, gdy mówił o odwiecznym wrogu, że „nie muszę nikogo lubić – i nie lubię, nie lubię ich, nie lubię klubu i nie lubię graczy – koniec historii”. Kochali się, gdy lał Aidena McGeady’ego i dusił Lee Naylora. Kochali się, gdy do legendarnego Gordona Strachana mówił „zamknij mordę, rudzielcu”, a w zamian doświadczał jedynie aprobującego uśmiechu. Kochali się, gdy chlał, palił, spóźniał się, latał do kasyn i odpieprzał krzywe akcje. Kochali się, bo fenomenalnie bronił. I był Arturem Borucem, który odżegnywał się od kultu własnej osoby: – Wspaniale, że fani mnie lubią. Ale bohater? Słuchaj, jestem tylko bramkarzem, niczym więcej.
***
Dziarska Szkotka przyjechała specjalnie na imprezę do króla Artura. Siedzi przy trybunie wschodniej. Identyfikuje się jako wierna fanka Celtiku. Trzyma w dłoni szluga. Tłumaczy karkołomnie trudny do zrozumienia brytyjski akcent swojego męża. Ożywa się na pytanie o jedno słowo opisujące Artura Boruca.
– Przystojny.
***
Strachan powiedział kiedyś do Boruca, że czuje się przy nim, jak komendant z filmu „Wielka Ucieczka” – „ty jesteś Stevem McQueenem: zawsze próbujesz uciekać, a ja zawsze chcę cię złapać”. Hasło-hasłem, slogan-sloganem, ale sylwetka hollywoodzkiego gwiazdora zdaje się wiernie oddawać część charakteru polskiego bramkarza. McQueen życzył sobie odgrywać rolę „prawdziwych mężczyzn”, twardzieli, którzy nie trwonią czasu na rzeczy zbyteczne, nie paplają, nie ględzą, nie skomlą, stawiają tu i teraz. I takiemu też wzorcowi McQueen ponoć starał się hołdować w życiu prywatnym. Medialny model faceta z tamtej ery potrafił zachwycać kobiety. Oto fragment wywiadu Boruca dla „Playboya”.
Okazuje się, że nazwisko „Boruc” bardzo często pojawia się w naszych wywiadach. Jesteś rekordzistą wśród sportowców.
To dobrze?
Chyba tak. Głównie wspominają o tobie kobiety. To zaskoczyło nas jeszcze bardziej. Bo jakoś nie wydajesz nam się szczególnym przystojniakiem.
Jak patrzę w lustro, mam tak samo.
Tymczasem fakty temu przeczą. Agnieszka Rylik: „…Boruc jest taki słodziutki, takie ciacho, fajna buźka, po prostu przytulanka”.
Ojej.
Anita Werner: „Boruc ujął mnie, kiedy się przyznał, że jak nie grałby w piłkę, to by tańczył”.
Chyba czegoś nie doczytała.
Maryla Rodowicz: „Rasiak – panienka. Za to Boruc jest niezły…”.
OK.
Anita Lipnica: „Boruc jest najfajniejszym polskim bramkarzem, ale na bezrybiu i rak ryba. I tak żadnej konkurencji na całym świecie nie ma Buffon”.
Żel do włosów.
Całość to perełka złożona z cytatów i manifestacji borucowo-mcqueenowego stylu życia. Przez dekady wielu piłkarzy porozmawiało bowiem z „Playboyem”, ale chyba żaden nie udzielił wywiadu z taką gracją.
***
Jacek Bąk: – Można było z nim pokopać gałę. I pójść na imprezę. Są goście, z którymi pohulasz jak pan i władca na krańcu świata, ale w piłkę nożną nie pokopiesz. Są faceci, z którymi w piłkę nożną pokopiesz, ale na balandze to sztywniacy i nudziarze. A Boruc miał i to, i to, wszystko miał, wiedział, jak czerpać z kolorowego życia.
***
– Trochę kicha, że króla Artur puścił dwa gole. Mogli mu nie strzelać…
Jakiś kibic Legii narzeka. Na serio i na poważnie. Chyba zapomniał, że w swojej dwudekadowej karierze Artur Boruc puścił:
- trzydzieści trzy gole w angielskiej Championship,
- sześćdziesiąt jeden goli w europejskich pucharach,
- sześćdziesiąt trzy gole w reprezentacji Polski,
- siedemdziesiąt goli we włoskiej Serie A,
- osiemdziesiąt pięć goli w polskiej Ekstraklasie,
- sto dwadzieścia siedem goli w szkockiej Premiership,
- sto osiemdziesiąt dziewięć goli w angielskiej Premier League.
Sześćset dwadzieścia osiem razy ten wielki bramkarz schylał się, by wyciągać piłkę z własnej siatki. Czy naprawdę znaczącą różnicę robiło mu jeszcze dwukrotne nadwyrężenie pleców?
***
Artur Boruc w Przeglądzie Sportowym: – Mam wytarte kręgi na trzech poziomach. Jeden z nich jest tak zniszczony, że powoduje nacisk na rdzeń kręgowy. Czasem czuję, jak mi nóżki odetnie, jakieś mrowienie. Przestraszyłem się, bo bardzo długo z tym grałem.
***
W tym samym wywiadzie wadą wzroku na poziomie plus pięć i plus trzy wytłumaczył się ze skandalu, który wywołał swoim zachowaniem podczas wiosennego ekstraklasowego meczu z Wartą Poznań, swojego ostatniego występu w seniorskiej piłce, kiedy to pacnął Dawida Szymonowicza i wyleciał z boiska z czerwoną kartką, potraktował jak popychadło niewinnego i niezamieszanego chłopaka z Live Parku, a na koniec machnął ręką na karę wymierzoną przez Komisję Ligi. Ostatnio kilka razy pytany był też o swój brak reakcji, gdy pseudokibice Legii wtargnęli do autokaru po porażce ówczesnego mistrza Polski z Wisłą Płock i naruszyli nietykalność cielesną piłkarzy. Oto tylko dwie najciekawsze wypowiedzi z jego medialnego Tour de Pologne.
Czy mogłeś wstawić się za kolegami z drużyny?
Nie pamiętam, serio. To było już dawno temu. Zostawmy to tak.
Czy powinieneś wstawić się za Mahirem Emrelim i Luquinhasem?
Kontrowersyjnie: nie.
***
Opowiada Bogusław Leśnodorski, były prezes Legii Warszawa: – Artur Boruc jest legendą tego klubu. Odcisnął olbrzymie piętno wizerunkowe. Przez lata – kiedy występował w Szkocji, Włoszech i Anglii – niezmiennie uważany był za część legijnej rodziny. Wyjątkowy charakter. Jedyna w swoim rodzaju postawa. Nie lubię tego określenia, ale jest ucieleśnieniem prawdziwego legionisty. Mam go za postać romantyczną z ery klubów opartych na duchu zespołu, na podążaniu w jednym kierunku, nawet kiedy czasy się zmieniły, a w szatniach zbierają się masy zagranicznych zawodników, którzy ciągle się rotują i nie ma przestrzeni na budowanie kolektywów. Wniósł dużo kolorytu do polskiej piłki. Uśmiecham się, gdy o nim myślę, rodzimy futbol zyskał na jego kolorze. Czy mógłby pójść w kierunku prezesowskim czy właścicielskim? Ma predyspozycje, nie wykluczam takiego scenariusza, ale nie sądzę, żeby w najbliższym czasie podejmował takie decyzje. Jest bardzo sprawny intelektualny. Ma silną osobowość. Jest w stanie zrobić projekt w piłce. I być jego liderem.
***
Dzwoni Adam Nawałka: – Powiedziałem, że „w mojej optyce Artur Boruc zawsze prezentował nienaganne wartości w swojej postawie”. Trzeba będzie wykreślić to zdanie. Obraziłby się na nie sam Artur!
***
Ostatnia zmiana w życiu. Stoi przy linii bocznej. Wbiega na murawę. Scott Bain wybija piłkę w powietrze. Paweł Raczkowski gwiżdże po raz ostatni. Koniec części głównej królewskiej imprezy. Czy tego oczekiwali zgromadzeni, gdy w przerwie meczu spiker prosił o cierpliwość i zapowiadał powrót głównego bohatera spektaklu? Czy nie zabrakło fajerwerków, szumu, werwy? Tej nutki szaleństwa?
– Mogli dać mu złapać tę ostatnią piłkę. Albo sprokurować karnego, którego zamieniłby na gola. Albo wpuścić na atak na ostatnie dziesięć minut, przecież za dzieciaka tam grywał, a byłoby to w jego stylu, żeby tam wcisnął gola przewrotką czy coś. Atmosfera? Piknik. Posiedzieć ze znajomymi, pogadać, rozejść się. Pewnie trochę unosiła się atmosfera niesmaku po aferze biletowej. I tyle. Czy tego chciał król Artur? W sumie nie wiemy! – komentuje grupa pięciu kibiców Legii Warszawa.
***
Artur Boruc twierdzi, że „było lepiej niż mógł sobie wyobrazić”. Dla postronnego obserwatora dynamika jego pożegnania z futbolem mogła wydawać się leniwa, senna i niemrawa, ale sam zainteresowany tak tego nie postrzega. Najprawdopodobniej nie miało dla niego większego znaczenia, czy zagra czterdzieści pięć minut, czy dziewięćdziesiąt minut, czy strzeli gola, czy zachowa czyste konto, czy zrobi pajacyka, czy obroni wszystkie strzały, bo piłka nożna w sensie ścisłym – jak sygnalizuje – znudziła mu się już wieki temu.
Cierpliwie pozował do zdjęć z czterema wykonawcami rzutów karnych, którzy przywilej stanięcia oko w oko z królem Arturem – dwóm śmiałkom udało się go przechytrzyć – wylicytowali na aukcji. Autentyczna dziecięca radość biła z jego oblicza, gdy głową bronił leciutkie kopnięcie Andrzeja Fonfary z jedenastego metra. Wyglądał na zadowolonego, gdy sekundował Arkadiuszowi Wrzoskowi podczas głębokiego spojrzenia w oczy Tomasza Sarary. Wszystkich obecnych na królewskiej imprezie nazwał „rodziną”. „Nie wiedziałem, że mam taką dużą”, dodał wzruszony. I zaintonował:
„Gdybym jeszcze raz,
miał urodzić się,
znów bym Tobie Legio,
oddał życie swe!”
„Nie maż się”, próbował doprowadzić się do ładu. Ale i tak po królewskich policzkach pociekły łzy.
***
Podczas swojego pożegnania Artur Boruc przemawia krótko i zwięźle. Kończy, odwraca się i rzuca:
– Dzięki. Na razie.
Czytaj więcej o Arturze Borucu:
Fot. 400mm.pl