Paweł Wszołek zanotował w barwach Unionu Berlin jeden, siedemnastominutowy występ w Pucharze Niemiec. Okazuje się jednak, że piłkarz Legii Warszawa nie podbił boisk Bundesligi wcale nie dlatego, że był na to zwyczajnie za słaby. O niepowodzeniu zadecydował niepojęty sabotaż. Lub spisek. Tak naprawdę Wszołek był bowiem najlepszym wahadłowym w klubie. Przynajmniej wedle własnej opinii.
Cóż, wypada pogratulować doskonałego samopoczucia.
Wszołek: “Byłem najlepszy!”
11-krotny reprezentant Polski podsumował swój pobyt w Berlinie w rozmowie z Kanałem Sportowym.
– Ja myślę, szczerze mówiąc, że byłem najlepszym wahadłowym w Unionie. Ale niestety, jak nie dostałem żadnej szansy, na którą zasłużyłem po obozach, no to to już ciężko ocenić. Był też kapitan na mojej pozycji i tak dalej. Nie chcę oceniać innych piłkarzy. Ja uważam, że po okresie przygotowawczym zasłużyłem na swoją szansę w jakiejś tam części sezonu. Nie dostałem tej szansy. Uważam, że na treningach i w meczach sparingowych się wyróżniałem. Nigdy w życiu nie miałem takiej sytuacji – czy będąc w Serie A, czy w Anglii – że nie dostałem swojej szansy. Zawsze na nią ciężko zapracowywałem. Niestety, trener Unionu miał jakąś inną wizję. Gdzie wcześniej dwa razy byłem się z nim spotkać i widział mnie w składzie przed podpisaniem kontraktu – stwierdził Wszołek.
Przyznajcie, że to bulwersujące doniesienia. Wychodzi na to, że Urs Fischer – szkoleniowiec Unionu – to sabotażysta. Przed podpisaniem kontraktu widział Wszołka w składzie. Potem dostał polskiego zawodnika do dyspozycji na treningach i w meczach towarzyskich, gdzie Wszołek – jak się dowiadujemy – robił nieprawdopodobną furorę. I co na to Fischer? Odstawia swojego najlepszego wahadłowego na ławkę, a w zasadzie to na trybuny. Przecież to jest jawne działanie na szkodę klubu. Aż dziw bierze, że taki nieudacznik powiódł w sezonie 2021/22 berliński zespół do znakomitego, piątego miejsca w Bundeslidze.
Zadajmy sobie zresztą pytanie, jak wiele Union osiągnąłby z Wszołkiem w pierwszym składzie? Bayernu zdetronizować by się pewnie nie udało, ale miejsce gwarantujące udział w Lidze Mistrzów byłoby formalnością.
A może to spisek?
Inna sprawa, że Fischer mógł tutaj grać w swoją tajemniczą, brudną grę.
– To nie była taka sytuacja, że miałem tam pójść do rywalizacji. Większość piłkarzy, którzy przyszli do Unionu z 2. Bundesligi była Niemcami, mówili idealnie po niemiecku. Ale nie ma co ukrywać, że 2. Bundesliga nie ma podjazdu za bardzo do Serie A czy do Championship. Więc uważam, że to nie były względy piłkarskie. Jak chcecie, to zróbcie o tym reportaż. Zobaczcie, kto miał najwięcej przebiegniętych kilometrów, najciężej pracował na treningach. Kto się wyróżniał w sparingach, a później nie dostał szansy. To byłem ja – zdradził Wszołek.
Poznaliśmy zatem kolejne mroczne tajemnice szatni Unionu. Płynnie mówiące po niemiecku leszcze z 2. Bundesligi? Myk, na boisko. Piłkarz z doświadczeniem w Serie A i Championship (choć do Unionu przychodzący z Ekstraklasy, ale to drobnostka), który najmocniej haruje na treningach? Siedemnaście minut w Pucharze Niemiec, a później fora ze dwora. Czyżby nazwisko Ursa Fischera należało dodać do długiej listy niemieckich trenerów, którzy – uwaga, uwaga – nie lubią Polaków?
Choć swoją drogą, dziwna to sprawa, że po berlińskiej klapie Wszołka nie przechwycił inny klub z Bundesligi. Czyżby w Niemczech nie rozeszły się pogłoski, że z Unionu można łatwo wyciągnąć ich najlepszego wahadłowego, gnębionego tam bez żadnego uzasadnienia? No i jak to jest, że po Wszołka nie zgłosił się żaden klub z Serie A czy Championship? Tyle możliwości, tyle kierunków, a jednak skończyło się powrotem do Legii Warszawa. Jest to mimo wszystko jakiś temat do refleksji. Aczkolwiek po Pawle Wszołku raczej się takowej nie spodziewamy. Poziom samozadowolenia jest zdecydowanie zbyt wysoki.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIM FUTBOLU:
- „Dzika” Zachód w Kołobrzegu. Wszystkie absurdy Kotwicy [REPORTAŻ]
- Bartkowski: Celujemy jeszcze wyżej niż rok temu. Wiadomo, co to oznacza
fot. Kanał Sportowy