Reklama

Starcie godne finału, czyli jak Liverpool rywalizował z Realem

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

28 maja 2022, 08:41 • 9 min czytania 1 komentarz

Rywalizacja Liverpoolu z Realem Madryt to kawał historii europejskiego futbolu. Obie drużyny niby mierzyły się ze sobą dotychczas zaledwie osiem razy, ale aż dwukrotnie w finałach Pucharu Europy/Ligi Mistrzów. Już dziś dojdzie do kolejnego starcia tych zespołów o triumf w najważniejszych rozgrywkach Starego Kontynentu. Jak wyglądały ich dotychczasowe potyczki?

Starcie godne finału, czyli jak Liverpool rywalizował z Realem

RYWALIZACJA LIVERPOOLU Z REALEM MADRYT

Liverpool – Real Madryt 1:0 (finał Pucharu Mistrzów 1981)

To było pierwsze starcie tych dwóch drużyn w historii. Wtedy jeszcze nikt nie podejrzewał, że ich rywalizacja stanie się w przyszłości jedną z największych w Europie i że spotkają się później w finałach jeszcze dwukrotnie. Real Madryt był już wtedy wielką marką, największą na całym kontynencie. W końcu “Królewscy” mieli już na swoim koncie sześć triumfów w Pucharze Europy. Liverpool z kolei dopiero budował swoją legendę w tych rozgrywkach, choć też miał już wtedy w gablocie dwa takie trofea.

Dla “The Reds” była to złota era Boba Paisleya, który do dzisiaj jest najbardziej utytułowanym trenerem w historii klubu. Ray Clemence w bramce, Graeme Souness jako lider środka pola i Kenny Dalglish w ataku – tak wyglądał kręgosłup drużyny z Anfield. Do tamtego dnia sezon 1980/1981 był uznawany za niezbyt udany, ponieważ w lidze Liverpool zajął dopiero piąte miejsce, tracąc tytuł na rzecz Aston Villi. Udało się jedynie sięgnąć po Puchar Ligi, który był jednak małym pocieszeniem.

PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ

Reklama

Dla Realu Madryt tamten sezon wyglądał podobnie. Po podwójnej koronie w poprzednich rozgrywkach, tym razem nie udało się ugrać nic. W lidze lepszy okazał się Real Sociedad, który wyprzedził “Królewskich” tylko dzięki lepszemu bilansowi bezpośrednich pojedynków. Z kolei z Pucharu Króla podopieczni Vujadina Boskowa odpadli już w ćwierćfinale, po dwóch porażkach ze Sportingiem Gijon. Tamta drużyna nie miała już wiele wspólnego z tą, która jeszcze niedawno zdobywała pięć Pucharów Europy z rzędu.

Finał Ligi Mistrzów w 1981 roku odbył się, podobnie jak ten tegoroczny, w Paryżu, ale na Parc des Princes. Zarówno dla Liverpoolu, jak i Realu Madryt była to ostatnia okazja na uratowanie sezonu i zapisanie się po raz kolejny w historii europejskiej piłki. “Królewscy” po drodze do finału pokonali: Limerick, Honved Budapeszt, Spartak Moskwa i Inter Mediolan. Z kolei “The Reds” musieli się uporać z: Oulunem Pallosuera, Aberdeen, CSKA Sofia i Bayernem Monachium.

Tamto spotkanie z pewnością zawiodło kibiców oczekujących wielkich emocji i zwrotów akcji. Oba zespoły podeszły do niego bardzo ostrożnie i nie zamierzały się nadmiernie wychylać, oczekując na ruch rywala. Decydująca akcja została przeprowadzona dopiero w 81. minucie. Alan Kennedy przejął piłkę wyrzucaną z autu przez Raya Kennedy’ego i pomknął w kierunku bramki Augustina. W polu karnym ograł jeszcze w łatwy sposób obrońcę – Rafaela Garcię Cortesa i uderzył nie do obrony. Real Madryt już się nie podniósł, więc to “The Reds” mogli się cieszyć z trzeciego Pucharu Europy w historii. Na kolejny przyjdzie czas już za trzy lata. Z kolei Real będzie czekał na to aż do 1998 roku.

Jak radzili sobie triumfatorzy Ligi Europy w kolejnym sezonie?

Liverpool – Real Madryt 1:0 i 4:0 (1/8 finału Ligi Mistrzów 2008/2009)

Na kolejne starcie Liverpoolu z Realem Madryt trzeba było czekać aż do 2009 roku. Przez te 28 lat wiele się wydarzyło w obu klubach. Doszły kolejne trofea i wielkie chwile, ale akurat w tamtym sezonie “Królewscy” znaleźli się na zakręcie. W grudniu 2008 roku drużynę po Berndzie Schusterze przejął Juande Ramos. W Hiszpanii “Królewscy” nie mieli szans z odradzającą się potęgą FC Barcelony pod wodzą Pepa Guardioli, która zgarnęła Puchar Króla, mistrzostwo Hiszpanii i Ligę Mistrzów. Z kolei “The Reds” rozgrywali najlepszy sezon w Premier League za kadencji Rafy Beniteza.

Reklama

W tamtym sezonie LM ani Liverpool, ani Real nie byli faworytami, ale ich starcie w 1/8 finału zapowiadało się niezwykle emocjonująco. Ostatecznie było jednak zupełnie inaczej, głównie za sprawą “Królewskich”. Drużyna Juande Ramosa była pogrążona w kryzysie i w żaden sposób nie potrafiła się przeciwstawić “The Reds”. Pierwsze spotkanie na Santiago Bernabeu było jeszcze dość wyrównane i zakończyło się zwycięstwem gości 1:0 po bramce Yossiego Benayouna w 82. minucie.

Jednak już tydzień później na Anfield, Real poniósł całkowitą klęskę 0:4. W tamtym spotkaniu brylowali przede wszystkim Steven Gerrard i Fernando Torres. “Królewscy” nie zrobili absolutnie nic aby uniknąć porażki i pożegnali się z Ligą Mistrzów w fatalnym stylu, co prawdopodobnie już ostatecznie skłoniło Florentino Pereza do próby przywrócenia “Galacticos”. W końcu to właśnie latem 2009 roku na Santiago Bernabeu pojawili się Cristiano Ronaldo, Karim Benzema, czy Kaka.

Liga Mistrzów – jak się zmieni po reformie?

Real Madryt – Liverpool 3:0 i 1:0 (faza grupowa Ligi Mistrzów 2014/2015)

Tamto starcie na Anfield Road było ostatnim, w którym Liverpool zdołał pokonać Real Madryt. Od tamtej pory “Królewscy” urośli w siłę, z kolei “The Reds” wpadli w ogromny kryzys, z którego nie potrafili wyjść przez niemal dekadę. W 2014 roku drużyna z Santiago Bernabeu osiągnęła historyczny sukces, czyli wymarzoną “La Decimę”. Z kolei w sezonie 2014/2015 wpadła na odwiecznego rywala w fazie grupowej Ligi Mistrzów i dostała idealną szansę na zrewanżowanie się za klęskę z 2009 roku.

Udało im się odegrać niemal idealnie. Zabrakło tylko jednej bramki, ponieważ “Królewscy” prowadzeni wtedy przez Carlo Ancelottiego pokonali Liverpool 3:0 na wyjeździe i 1:0 u siebie. “The Reds” stracili punkty jeszcze w innych spotkaniach, więc ostatecznie zajęli dopiero trzecie miejsce w grupie i wylądowali w Lidze Europy. Tam też doszło do kolejnej kompromitacji, ponieważ podopieczni Brendana Rodgersa pożegnali się z rozgrywkami już w 1/16 finału po dwumeczu z Besiktasem.

Real Madryt zatrzymał się w tamtym sezonie na półfinale, a całe rozgrywki wygrała FC Barcelona Luisa Enrique. Liverpool z kolei zakończył sezon dopiero na szóstym miejscu w Premier League, więc pętla wokół Rodgersa coraz bardziej się zaciskała. Dla kibiców “The Reds” był to jednak dobry znak, ponieważ już jesienią Irlandczyk pożegnał się z posadą, a jego następcą został Juergen Klopp.

Pep Guardiola i Liga Mistrzów – klątwa trwa

Real Madryt – Liverpool 3:1 (finał Ligi Mistrzów 2018)

W tym momencie dochodzimy do bezsprzecznie najboleśniejszego przeżycia dla kibiców Liverpoolu w starciach z Realem Madryt. “Królewscy” czekali na okazję do rewanżu za finał z 1981 roku bardzo długo i w końcu nadarzyła się okazja. Tamten sezon to był początek potęgi Liverpoolu Juergena Kloppa. “The Reds” nadal nie potrafili nic osiągnąć w Premier League, ale zrobili za to furorę w Lidze Mistrzów.

Wtedy też narodziło się słynne trio ofensywne Liverpoolu, czyli Mohamed Salah, Roberto Firmino i Sadio Mane. Cała trójka zanotowała w tamtej edycji Ligi Mistrzów po 10 trafień, ale królem strzelców i tak został Cristiano Ronaldo, który zdobył 15 bramek. Z tamtego sezonu zapamiętamy przede wszystkim remontadę AS Romy na FC Barcelonie w ćwierćfinale, ale na kolejnym etapie rzymianie nie mieli już szans z “The Reds”. Ciekawie było także w starciu Realu Madryt z Juventusem, gdzie wszystko rozstrzygnął dopiero rzut karny w doliczonym czasie gry rewanżu na Santiago Bernabeu.

Przejdźmy jednak do finału, który odbył się w Kijowie. Od samego początku faworyt tego spotkania był tylko jeden. W dwóch ostatnich sezonach Real Madryt zrobił coś, co nie dało się jeszcze nikomu innemu, czyli wygrał dwa razy z rzędu Ligę Mistrzów i właśnie miał okazję na trzeci triumf. Liverpool sprawił już niespodziankę samym dojściem do finału, więc nikt nie oczekiwał od “The Reds”, że będą w stanie zdetronizować znacznie lepszego i bardziej doświadczonego rywala.

Mecz był jednak niezwykle ciekawy i jak to często bywa, zadecydowały detale. A raczej jeden detal, który nazywa się Loris Karius. Niemiecki bramkarz Liverpoolu dał w Kijowie prawdziwy popis tego, jak nie powinno się bronić i dał Realowi dwie bramki za darmo. Najpierw, w pierwszej połowie, z niewiadomych przyczyn nie zauważył podbiegającego do niego Karima Benzemy i trafił go w nogę, wyrzucając piłkę. Ta poleciała wprost do bramki i “Królewscy” mogli się cieszyć z prowadzenia 1:0. “The Reds” nie załamali się popisami swojego golkipera i już kilka minut później wyrównał Sadio Mane.

Wtedy jednak cały piłkarski świat zaskoczył Gareth Bale, który kilka minut wcześniej pojawił się na boisku, zmieniając Isco. Walijczyk wykorzystał dokładne dośrodkowanie Marcelo i popisał się fantastycznym uderzeniem z przewrotki. Tym razem Karius nic nie zepsuł, ponieważ był całkowicie bez szans, ale miał jeszcze coś w zanadrzu. Pod koniec spotkania Liverpool szukał swojej szansy, ale w pewnym momencie to “Królewscy” znaleźli się pod bramką rywali.

Przy piłce znów był Bale, który nie za bardzo wiedząc, co z nią zrobić, uderzył po prostu w kierunku bramki Kariusa. Strzał był prosty do obrony i niespecjalnie silny, ale niemiecki golkiper i tak nie dał rady. Piłka przeleciała mu po dłoniach i wpadła się siatki. Jego interwencja na zawsze zapisze się historii najgorszych obron w historii piłki nożnej i będzie wspominana latami.

W kontekście tego spotkania nie należy zapominać także o sytuacji z początku spotkania, kiedy to wykluczony z gry został Mohamed Salah. Egipcjanin był faulowany przez Sergio Ramosa, który tak nieszczęśliwie upadł na rękę rywala, że ten doznał kontuzji barku. Czy kapitan Realu faulował z premedytacją? Zdecydowanie. Ale czy chciał zrobić krzywdę napastnikowi Liverpoolu? W to mogą wierzyć tylko najbardziej zagorzali zwolennicy teorii spiskowych.

Benzema, Salah, Rodrygo, Mane? Ustrzelcie „klasyczną dziewiątkę” z Fuksiarzem

Real Madryt – Liverpool 3:1 i 0:0 (ćwierćfinał Ligi Mistrzów 2020/2021)

Ze wszystkich wspominanych tutaj meczów i dwumeczów ten jest tym bez żadnej historii. W zasadzie od początku było wiadomo, jak to się skończy, ponieważ zmagający się z kontuzjami Liverpool wyglądał w tamtym sezonie fatalnie. Podopieczni Kloppa mieli problemy w Premier League, gdzie groziło im wypadnięcie poza Top 4. Do ćwierćfinału doszli, pokonując wcześniej bardzo słabe RB Lipsk, w dodatku w spotkaniach rozgrywanych bez udziału publiczności w Budapeszcie.

Real Madryt też miał swoje problemy, ale w Liverpoolu na środku obrony w pierwszym spotkaniu zobaczyliśmy parę Nathaniel Phillips – Ozan Kabak. Gdzie oni teraz są? Pewni nikt nie wie. Vinicius Junior był dla nich bezlitosny. W zasadzie nie tylko dla nich, bo będący w katastrofalnej formie Trent Alexander-Arnold także przegrywał z nim niemal wszystkie pojedynki. Dzięki jednemu zrywowi Mohameda Salaha udało się zdobyć bramkę kontaktową, ale pierwsze  spotkanie na Estadio Alfredo Di Stefano zakończyło się zwycięstwem “Królewskich” 3:1.

W drugim meczu nie zobaczyliśmy nawet bramek. Na Anfield drużyna Juergena Kloppa znacznie odżyła, w porównaniu do tego, co widzieliśmy w Madrycie. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że była nieco lepsza od przeciwników, ale nie potrafiła tego przełożyć nawet na jedno trafienie. Z kolei Real zadbał o to, aby przede wszystkim nie stracić bramki i rzeczywiście nie stracił, ale też nie strzelił. Mecz skończył się wynikiem 0:0 i awansem “Królewskich” do półfinału, gdzie wyeliminowała ich natchniona Chelsea. Liverpool mógł się cieszyć, ponieważ dostał szansę, aby w spokoju zająć się walką o Top 4, co ostatecznie się udało.

Nie ma co ukrywać. Rywalizacja Realu Madryt z Liverpoolem to zdecydowanie jedna z największych i najważniejszych rywalizacji w europejskiej piłce. Meczów pomiędzy tymi drużynami może i nie było wiele, ale żadna inna para wcześniej nie spotkała się w finale najważniejszych rozgrywek aż trzykrotnie, a tak będzie w tym przypadku. Na Stade de France dojdzie do trzeciego bezpośredniego starcia “Królewskich” z “The Reds” o Puchar Europy/Ligę Mistrzów. Do tej pory w tych konfrontacjach jest 1:1. Kto zyska przewagę? Tego nie wiemy. Miejmy tylko nadzieję, że emocji będzie jeszcze więcej niż w Kijowie przed czterema laty.

Czytaj więcej o Lidze Mistrzów:

Fot. Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Liga Mistrzów

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

1 komentarz

Loading...