Felix Magath niespodziewanie po pięciu latach powrócił w marcu do pracy trenerskiej. Podjął się trudnego zadania utrzymania Herthy Berlin w Bundeslidze. Starą Damę objął, gdy ta znajdowała się w strefie spadkowej. Wyprowadził ją z niej, ale w ostatnich minutach 34. kolejki sezonu wylądował w barażach za sprawą zwycięstwa VfB Stuttgart nad 1. FC Koeln (2:1). O ligowy byt zmierzy się z klubem, którego jest legendą – Hamburger SV.
Dekada w jednym klubie. Ponad 60 strzelonych goli w blisko 400 meczach. Pięć trofeów w tym trzy mistrzostwa Niemiec, Puchar Zdobywców Pucharów i najcenniejszy Puchar Europy. Mimo takich osiągnięć Felix Magath nie rozczula się zbytnio nad dokonaniami w Hamburgu. Tamte sukcesy już dawno za nim. Teraz jego celem pozostaje utrzymanie Herthy Berlin w Bundeslidze, nawet kosztem awansu jego ukochanego klubu.
Nie ma miejsca na sentymenty
– Bez cienia wątpliwości, Hamburg jest symbolem najwspanialszego rozdziału w moim piłkarskim życiu, ale to nie gra najmniejszej roli w zbliżających się dwóch spotkaniach – stanowczo oznajmił Magath na konferencji prasowej przed barażami. Gra toczy się nie tylko o podtrzymanie wybitnych trenerskich dokonań 68-latka, ale również o ogromne pieniądze, które wpompował w Herthę Lars Windhorst. Spadek oznaczałby przepalenie prawie 400 mln euro. Dla HSV awans byłby zakończeniem czteroletniej tułaczki po 2. Bundeslidze.
Grając w Rothosen Magath z pewnością nie pomyślałby, że jego ukochany zespół mógłby kiedykolwiek spaść. W końcu to z nim święcił największe triumfy w dziejach klubu. To do tej drużyny przylgnął pseudonim Bundesliga-Dino, czyli bundesligowy dinozaur, odnoszący się do tego, że HSV nigdy nie spadło. Zmieniło się to w 2018 roku, gdy po kolejnym dramatycznym sezonie szczęście w Hamburgu się skończyło i walka o ligowy byt skończyła się degradacją. Łuna wokół klubu, który nigdy nie spada, zniknęła, zegar odliczający czas spędzony w Bundeslidze się zatrzymał, a drużyna zamiast występować na stadionach w Monachium czy Dortmundzie jeździła do Aue czy Sandhausen.
– To nie dotyczy mnie czy mojej przeszłości w HSV. Tu chodzi tylko o Herthę BSC i utrzymanie. Widziałem wiele meczów 2. Bundesligi i HSV było jedną z najlepszych drużyn. Jednak ja jestem pewny siebie. Nadziei upatruję w nieszczęśliwe przegranym spotkaniu z Dortmundem (1:2) – dodał 68-letni szkoleniowiec.
Nikt nie przypuszcza, że Magath będzie miał sentymenty w starciu ze swoim byłym klubem. Na pewno nie odpuści spotkania, a potencjalna porażka Herthy będzie wynikała wyłącznie ze słabszej postawy na boisku. Niemniej potencjalny awans HSV mógłby być pierwszym krokiem do odbudowy wielkiego, utytułowanego klubu.
Przelobowany Zoff
Świetność Hamburga przypadła na lata 70. i 80. XX wieku. To wtedy pozostawał czołowym klubem Bundesligi i jednym z najlepszych w Europie. Nazwiska jak Horst Hrubesch, Juergen Milewski czy Lars Bastrup wywoływały drżenie kolan u obrońców rywali. Dobrze zarządzani przez trenera Ernsta Happela siali postrach na Starym Kontynencie. Kluczową rolę w zespole odgrywał Magath. Dzięki świetnej technice i doskonałej kondycji niezmordowanie napędzał kolejne akcje Rothosen. Nie bał się również wchodzić w pojedynki siłowe. Odpowiednie przygotowanie fizyczne charakteryzowało drużynę Happela do tego stopnia, że raz po raz wyśmiewano się z krótkich czerwonych spodenek, w których występowali piłkarze. Były bardzo krótkie, bowiem dłuższe nie zdołałyby zakryć mocno rozbudowanych mięśni ud zawodników. Tak też na stałe przylgnął przydomek Rothosen.
Dobrze wybiegani hamburczycy w latach 1979-83 zdobyli trzy mistrzostwa Niemiec. Ostatnie z nich otworzyło im drogę do najwspanialszej przygody w europejskich pucharach. Równolegle w Polsce Widzew Łódź również notował fantastyczny wynik w Pucharze Europy docierając do półfinału. W nim uległ Juventusowi, natomiast HSV ograł Real Sociedad, w wyniku czego spotkał się z turyńczykami w wielkim finale. Wcześniej Rothosen wyeliminowali Dynamo Drezno, Olympiakos i Dynamo Kijów. Samo starcie z drużyną Bianconeri było popisem Magatha.
Na Stadio Olimpico w Atenach zagrał jeden z najlepszych meczów w karierze. Był dyrygentem środka pola, dyktował tempo rozgrywania akcji i oddał najważniejsze uderzenie w swojej karierze. Mając dużo miejsca w środku boiska ułożył sobie piłkę na lewą nogę. Przed polem karnym zwiódł jeszcze jednego z rywali i mocno kopnął na bramkę. Silnie, acz precyzyjnie uderzona futbolówka przelobowała Dino Zoffa i wylądowała w bocznej siatce bramki Juventusu. To ona zadecydowała o zwycięstwie HSV nad turyńczykami. Po ostatnim gwizdku Magath był jednym z pierwszych, którzy podnieśli Puchar Europy. Ujęcie z tego momentu stało się kultowym obrazem, pojawiającym się na koszulkach i innych emblematach klubu.
Ocali Titanica?
– To był najbardziej emocjonalny wieczór w moim życiu – wyjaśnił później w „Kickerze” szkoleniowiec. Po zwycięskim finale Magath spędził w HSV jeszcze trzy lata, ale bez większych sukcesów. Wtedy też w zasadzie zakończył karierę. Zamienił czerwone spodenki na ortalionowe dresy, choć rekomendacji, że będzie dobrym trenerem nie otrzymał. – Nie został stworzony do roli szkoleniowca – ocenił Happel. Jak się okazało nie miał do końca racji, choć w relacjach z ludźmi nie radził sobie zbyt dobrze, a najlepiej przemawiał poprzez zamordystyczne treningi. Dużo cięższe niż te, które przyjmował u Austriaka.
Z tego powodu o Magathcie mówiło się albo dobrze, albo źle. Jedni go kochali, bo uratował im kariery, inni nienawidzili, bo kariery im złamał. Można to dostrzec również na naszym podwórku. Do pierwszej z grup można zaliczyć Marcela Lotkę, który niespodziewanie wskoczył między słupki bramki Herthy i miejsca nie stracił. W drugiej znajduje się Mateusz Klich. Pomocnik Leeds United wielokrotnie powtarzał, że jego okres gry w Wolfsburgu był najgorszym w życiu i nawet za miliard euro nie powróciłby ponownie pod skrzydła tego szkoleniowca.
Mimo to Magath osiągał sukcesy. Trzy mistrzostwa Niemiec i dwa Puchary Niemiec to dorobek trenerski 68-latka. Teraz sukcesem będzie utrzymanie Herthy Berlin w Bundeslidze. Nawiązując do nomenklatury morskiej, to Stara Dama jest przeciekającym statkiem. Przed meczem z HSV nie wiemy, co się z nim stanie, ale błyskotliwą odpowiedź na to pytanie już w 2000 roku znalazł napastnik Eintrachtu Jan Aage Fjortoft.
– Nie wiem czy Felix Magath uratowałby tonącego Titanica. Jednak jedno jest pewne. Ocaleni byliby w świetnej formie – wyjaśnił Norweg. Hertha ma do stracenia dużo. HSV mogłoby wiele zyskać. Dla Magatha natomiast to jeden z ostatnich meczów na ławce trenerskiej. Choć emocjonalnie rozdarty, to 68-letni szkoleniowiec może pozostawić po sobie dobre wrażenie, utrzymując berlińczyków, bądź pokracznie wypełnić ostatnią posługę dla Hamburga i pomóc w powrocie do Bundesligi jego ukochanemu klubowi.
WIĘCEJ O BUNDESLIDZE:
- Niedoceniony przez „Wilki”. Uwielbiany przez „Orły”
- Węgierskie przeprosiny i mural na mieście. Jak Eintracht grał w finałach
- Kamiński: Ten sezon dał mi szczęście i nadzieję na mistrzostwa świata
Fot. Newspix